Mówiono potem, że nawet najzacieklejsi wrogowie zastygli na chwilę z podziwu, bo magowie czasami tworzyli dzieła trwałe, ale żaden z nich nie zdołał zespolić demonów w kształt całej wyspy. Gdyby Duilio żył, część flotylli rozpierzchłaby się zapewne na sam widok górskiego łańcucha, który majaczył w szarej morskiej mgiełce. Ale Duilio był martwy i wspomnienie jego mocy, zamkniętej w strzelistej formie Isola di Tutti Venti, wydawało się urągowiskiem. Buntownicy pożeglowali, więc dalej.
Nastał zmierzch, wyspa mrugała ku nim setkami pochodni i latarń. Kiedy podpłynęli bliżej, zobaczyli, że wokół brzegu unosi się wielka mnogość łodzi, statków i tratw zbitych pospiesznie z bali. Flotylla ustawiła się w szyku, z okrętem Ercole na samym przedzie, gotując się do bitwy. Ci, którzy stali obok maga, opowiadali później, że gdy pierwsza z wyspiarskich łodzi podpłynęła bliżej, Ercole zmienił się na twarzy. Potem zrobił coś jeszcze. Zaklęciem przywołał demony podmorskich prądów, które schwyciły w palce okręty jego sojuszników.
Stały nieruchome na otwartym morzu, jakby woda zmieniła się nagle w kamień. Żołnierze z czterdziestu miast, podbitych niegdyś przez Duilia, bezradnie patrzyli, jak łodzie z Isola di Tutti Venti przepływają tuż obok ich burt. Jedna za drugą znikały, pchane łagodnym morskim wiatrem coraz dalej od brzegu.
Każdy mężczyzna, każde dziecko, kobieta i starzec, wszyscy trzymali w ręku białe róże. Woń kwiatów unosiła się ponad falami, przemożna i odurzająca. I było to tak, jakby wszystkie róże z ogrodów Isola di Tutti Venti wyszły na spotkanie buntowników.
Kiedy odpłynęły, mag odwrócił się ku swoim ludziom – jego twarz była szara i stężała, a oczy tak czarne od magii, że cofnęli się ze strachu.
– Precz! – powiedział cicho.
Demony morza podchwyciły jego głos i odbiły go w zwielokrotnionych echach, coraz mocniej i głośniej, aż powrócił potężną falą i uderzył w burty okrętów, odpychając je od brzegów Isoia di Tutti Venti. Ercole zaś zeskoczył prosto w morze i począł iść ku wyspie. Demony podkładały dłonie pod jego stopy.
* * *
Sirocco czekała na południowym krańcu ogrodu, wśród różanych krzewów, potrzaskanych, odartych z listowia i kwiatów.
– Dziwna rzecz – powiedziała na powitanie – ale na końcu zawsze jestem sama z czarodziejem na krańcu morza.
– Ścięłaś róże.
– Żebyś dotrzymał słowa.
– Jak mogłem go nie dotrzymać, skoro zniszczyłaś tyle piękna?
– Róże znów zakwitną z wiosną. – Uśmiechnęła się. – Choć już nie dla mnie.
– Dlatego że posłałaś go na zatracenie? – spytał ostrym, młodzieńczym głosem. – Dlatego?
– Och! – tyle zdołała powiedzieć.
Wiatr szarpał jej suknię.
– Zrozumiałem za późno. Dopiero na Pianura Grigia, w samym środku bitwy, kiedy demony wichrów odstąpiły w jednej chwili, odsłaniając go na magię i strzały łuczników. Widziałem, jak grot zmierza prosto w jego serce. Jakby prowadzony czyjąś rękę. Nie moją. Odebrałaś mi moją zemstę, Sirocco. Stałem po przeciwnej stronie płaskowyżu i patrzyłem, jak jego oczy rozszerzają się w niedowierzaniu, ale strzała była zbyt szybka, a my walczyliśmy czwarty dzień i demony wichrów odeszły od niego. I wtedy właśnie zrozumiałem. Oszukałaś nas obu.
– Niczego nie zrozumiałeś! – Wyciągnęła ku niemu ramiona i zobaczył w jej dłoni dwa srebrne sztylety. Ostrza, wykute na znak spętania pierwszego demona, nieczułe na wszelkie zaklęcia. – Nie masz pojęcia o tym, co było pomiędzy nami. Czterdzieści lat temu, nad brzegiem czerwonym od krwi gigantów, Duilio włożył mi w ręce swoją śmierć. A ja… – Jej głos załamał się. – Na Pianura Grigia oddałam mu ją z powrotem.
– Sirocco…
– Nie! – Potrząsnęła głową, a wiatr uniósł jej włosy. – Teraz mnie wysłuchasz, Ercole di Brionia. Jeden raz. Duilio obiecał mi, że to, co było między nami, będzie prawdziwe. I było. Prawdziwe jak nóż, który tnie aż do kości. Tyle, że wówczas, na brzegu Mare Ultimo, byliśmy dziećmi, które rzeźbią zamki z morskiej piany, ślepi i niebaczni, choć przecież urodziłam się córką maga i powinnam była przeczuć, że demony przyjdą kiedyś upomnieć się o zapłatę. Ale zamknęłam oczy i pozwoliłam, żeby Duilio zabrał mnie na wyspę pośrodku morza, gdzie nie sięga rozpacz ani szaleństwo. I byłam szczęśliwa, przez czterdzieści lat byłam tak szczęśliwa, że każda chwila zdawała się rozrywać serce. Tego również nie zrozumiesz.
– Sirocco… – Pochylił się ku niej, a Sirocco zrobiła krok do tyłu i spostrzegł, że stoją na skraju ogrodu, tuż nad klifem.
– Nie zrozumiesz, ponieważ szczęście było naprawdę i było głębokie jak morze. – Odchyliła głowę i zobaczył łzy spływające po jej policzkach. – Jak Abisso delle Ondine. Głębia, która pochłania bez reszty i nie pozwala wynurzyć się na powierzchnię.
Zobaczył, jak obraca sztylety w dłoniach i wąska strużka krwi spływa jej wokół przegubu. Nie zauważyła tego.
– Ale były też inne rzeczy, które odbijały się w tafli wody i z każdym rokiem nabierały kształtów – mówiła cichym, rozedrganym głosem. – Widziałam, jak rosną, i nie mogłam ich powstrzymać, bo słusznie powiadają, że nie można uciec przed czarodziejem, a magia jest zachłanna i nienasycona. I żąda coraz więcej, aż reszta nie ma już znaczenia. Cały świat kurczy się do bierwion mocy, które należy zagarnąć i spopielić. Widziałam, jak Duilio patrzy na naszych synów. Przygląda się magii w ich oczach, smakuje ją z każdym rokiem chciwiej, ponieważ ich magia rosła, dojrzewała jak winne grona, a on poświęcił tak wiele, tak wiele siebie, aby stworzyć tę wyspę. Aż na koniec nie mógł zrobić nic innego, tylko posłać nasze dziecko na wojnę, aby zabito je z dala od domu i obcym ostrzem. Aby demon nie pochwycił go rękami ojca. I gdybym nie powstrzymała Duilia, pewnego dnia, niedługo, sięgnąłby po innego z naszych synów, aby zanurzyć się w jego krwi i zaczerpnąć świeżej mocy. Pamiętaj o tym, Ercole di Brionia, kiedy będziesz święcić zwycięstwo. Pamiętaj, że demony idą krok za tobą i wystarczy, że któregoś dnia spojrzysz im prosto w oczy, a pożrą cię bez reszty.
– Albo uniosą. Jeśli spętasz je zaklęciem. Lub pieśnią.
– Nigdy nie próbowałam ich okiełznać. Nie mam – zawahała się – nie mam podobnej władzy.
– Ale masz moc! – roześmiał się gorzko. – Przez tyle lat próbowaliśmy zabić Duilia, który panował nad demonami, lecz nikomu nie przeszło przez myśl, aby wsłuchać się głębiej w pieśni jego pani, która mieszka na wyspie pośrodku morza, wśród białych róż. Która miała tyle mocy, że w rozpadającym się mieście obłaskawiła demony Brionii, by odeszły w pokoju. Która zdołała urodzić czterech synów i przetrwać, ponieważ demon był jej akuszerką i demon był ich mamką. Duilio nigdy się nie domyślił, prawda? Nie podejrzewał nawet, że w Golfo delle Spinarello dojrzał w tobie magię i zapragnął jej, jak tylko czarodziej potrafi pragnąć? To właśnie było między wami. Magia i pragnienie.
Uderzyła go w twarz.
– Nie wiedział, że demony – przytrzymał jej przegub, przyciągnął do siebie i przez chwilę stali tak blisko, że czuł na twarzy jej oddech, gorący i suchy jak wiatr, którego imię nosiła – służyły ci gorliwiej niż któremukolwiek z nas. I pozwoliły się zamknąć w kształt wyspy dla dźwięku fletu i zapachu róż.
Wydało mu się, że słyszy wysoko na niebie krzyki demonów wichru. Nie wszystkie udało mu się spętać na Pianura Grigia. Odeszły zbyt szybko.
– Nie masz pojęcia, o czym mówisz – wyszeptała. – Przez czterdzieści lat słuchałam, jak wyją w udręce, spętane pod warstwą skały, drewna czy metalu. Nawet we śnie dobiegał mnie ich skowyt. Ta wyspa stała się pułapką nie tylko dla demonów. Jak możesz sądzić, że pomogłabym ją stworzyć?
Była taka krucha. Jak porcelanowa laleczka, którą wiele lat wcześniej jego matka wyniosła z upadającej Brionii i która roztrzaskała się, gdy uciekali w głąb ziemi przed kolejnym rajdem sług Duilia. Piękne rzeczy są kruche, nauczył się tego dawno temu.