Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Nie wiem! – krzyknęła Kathreen Burns. – Nie pamiętam, co się ze mną działo!

– Przypomnij sobie – powiedział Slayton.

– O Boże! Dajcie mi spokój. Ja naprawdę nic nie wiem.

– Kelly! Zrób pani zastrzyk.

– Nieee!!!

– Weź najgrubszą igłę, jaką masz. Założę się, że pani ma bardzo twarde żyły.

– Nie możecie tego zrobić. Boję się zastrzyków – w oczach Kathreen pojawiły się łzy.

– W takim razie słucham. Co masz do powiedzenia?

– Nic. Naprawdę nic.

– Kelly – Slayton zapalił papierosa i dmuchnął dymem w twarz kobiety. – A może zamontujemy jej igłę na stałe w żyle? Co o tym myślisz?

– Niezły pomysł – Kelly z uśmiechem podniósł do światła coś, co na pierwszy rzut oka przypominało kilkucalowy gwóźdź.

– Nie macie prawa tego robić! – krzyknęła Burns. – To nie przesłuchanie! Żądam kontaktu z moim adwokatem.

– Masz rację, nie jesteśmy policją – powiedział spokojnie Slayton. – Ale my cię tylko leczymy…

– Nie macie prawa!

Slayton nagle stracił panowanie nad sobą i zerwał się z krzesła.

– Wiesz, gdzie mam prawo w stosunku do takich jak ty?! – krzyknął.

– Nie, Slayton. Nie zdejmuj przy pani spodni – Kelly nachylił się nad łóżkiem, na którym leżała kobieta. – Popatrz lepiej na jej oczy. Coś mi to wygląda na niewydolność nerek.

– Myślisz o dializie?

– Tak, tylko to cholernie bolesny zabieg. Nie wiem, czy ona wytrzyma…

– Nie!!! – krzyknęła Kathreen potrząsając przymocowanymi do głowy kablami EEG. – Co chcecie wiedzieć? – chlipnęła.

– No widzisz, kotku – mruknął Slayton. – I po co było zaczynać z lekarzami?

– Co czujesz w momencie, kiedy zaczynasz działać wbrew swojej woli? – spytał Kelly.

– O Boże, nie wiem! Czuję się tak, jakbym działała zgodnie ze sobą, dopiero potem…

Przerwało jej wejście Stazziego.

– Moglibyście badać ją trochę ciszej, chłopcy? Te wrzaski słychać na całym korytarzu…

– Niech mnie pan ratuje! – Kathreen poderwała się, ale oplatające ją pasy zaciągnęły się automatycznie i rzuciły z powrotem na posłanie.

– Przecież muszą panią leczyć. Zdrowie to bardzo delikatna rzecz i trzeba o nie dbać.

– Ale to są tortury! Sam pan mówił, że wszędzie słychać moje krzyki…

– Ja mówiłem coś takiego? Musiała się pani przesłyszeć.

– To szok – powiedział Slayton. – W tym stanie mogą występować różne omamy.

Stazzi skinął głową i wyszedł zamykając drzwi. Kelly zbliżył się do łóżka zerkając na mrugające zielonymi cyferkami ekrany aparatów.

– Słuchaj, a może damy jej trochę odsapnąć? – powiedział.

– Zmiękłeś? Co, znowu obsunęła jej się koszula…

– Przestań – Kelly nachylił się nad leżącą tak, że jego krótkie włosy dotykały prawie jej czoła.

Podniósł rękę i rozcapierzając palce dość brutalnie odchylił obie powieki, na których widniały jeszcze ślady tuszu.

– No, słucham, co czujesz, kiedy… – zaczął Slayton, ale zamilkł, widząc jak kobieta nagle tężeje i po chwili potwornym zrywem własną głową uderza w czoło Kelly’ego.

Rzucił się, żeby podtrzymać kolegę, ale zawadził kolanem o kant stołu i obaj runęli na ziemię pociągając za sobą spiętrzone w stertę papiery. Ciało Kathreen trzęsło się i drgało konwulsyjnie, a z gardła wydobywał się ochrypły ryk:

– Nigdy!!! Nigdy!!! Nie dowiecie się niczego!

Drzwi otworzyły się i do pokoju ponownie wpadł Stazzi. Widząc, że jeden z krępujących kobietę pasów zaczyna puszczać, podbiegł do łóżka, ale zanim zdążył złożyć się do ciosu, ona nagle zupełnie spokojna patrzyła już w górę wzrokiem przerażonego normalnego człowieka. Stazzi rozluźnił rękę i spojrzał na leżących na podłodze Kelly’ego i Slaytona.

– Tak to jest, jak się zostawi dwóch supermanów ze związaną kobietą – powiedział cicho.

Slayton klnąc wściekle i kulejąc dopadł do konsoli z głównym ekranem sumującym dane z większości aparatów.

– Co z wykresem EEG? – warknął.

Kelly trzymając się za pulsujące bólem czoło sięgnął po papierową taśmę.

– Lepiej niż świetnie – powiedział po chwili trochę drżącym głosem. – Jest wyraźna zmiana. Bardzo charakterystyczna.

– No to jesteśmy w domu. Dziękujemy za pomoc, panie Havoc.

Slayton zwrócił się do Stazziego:

– Jeszcze trochę czasu i nie będziemy błądzić po omacku. To nie są czary, Carlo. Wszystko da się zmierzyć.

– Nic z tego, chłopcy. Zwijamy interes.

– Co?

– Nie wiecie, co się od rana dzieje. Nie widzieliście zajeżdżających ciężarówek? – Stazzi włożył ręce do kieszeni.

– Co się stało? Wojna? – spytał Kelly.

– Gorzej. Epidemia.

Dopiero teraz zauważyli, że czoło Stazziego pokryte jest drobnymi kropelkami potu.

– Jakaś supergrypa czy coś takiego. Szpitale w mieście są przepełnione i dowództwo podjęło decyzję, żeby do czasu opanowania sytuacji przerwano wszystkie badania w naszym ośrodku i przyjęto chorych.

– Nasze też?

– Wszystkie. I Werner musi to zrobić, jeśli nie chce stracić posady. – Stazzi zapalił papierosa. – Myślę, że lepiej nie denerwować go petycjami i odwołaniami. Wolę, żeby szefem był przychylny nam facet, niż Bóg wie kto, kto zajmie po dymisji jego miejsce.

Kelly skinął głową.

– O co w tym wszystkim chodzi? – szepnął.

– Nie wiesz? – powiedział Slayton. – Nasz przyjaciel Havoc kazał pozarażać się czymś swoim ludziom, słusznie przewidując, że armia włączy się do akcji ratowniczej i tym samym zablokuje naszą pracę.

Podszedł do leżącej kobiety i patrzył na nią przez chwilę.

– Żałuję, że nie zastosowaliśmy „Żelaznej Dziewicy”. Mielibyśmy trochę więcej informacji… – Slayton nagle odwrócił się w stronę Stazziego.

– To, co zrobił Havoc, świadczy jeszcze o czymś – powiedział powoli. – Jeżeli musiał uciekać się do czegoś takiego, to znaczy, że nie ma swoich ludzi ani w dowództwie, ani nigdzie wyżej.

– To jest myśl – podjął Kelly. – Może dobrze byłoby zawiadomić szychy na górze o wszystkim, co się tu dzieje?

– Nie, to nie ma sensu – powiedział zdecydowanie Stazzi. – Nikt nie uwierzy w takie bzdury. Zaszkodzilibyśmy tylko sami sobie.

– A może jednak…

– Nie. Nawet gdyby ktoś zainteresował się tym, zaczęłyby się przesłuchania, przewlekłe śledztwo, setki komisji… A Havoc w tym czasie mógłby już zostać prezydentem Stanów Zjednoczonych.

Slayton zwinął taśmę elektroencefalografu i wrzucił ją do kieszeni.

– W takim razie chodźmy do Wernera.

Ledwie zdążyli wyjść z pokoju, zatrzymał ich jakiś żołnierz.

– Panie majorze, ktoś przeciął kable łączące główny budynek z wartownią.

– Zaczyna się – mruknął Kelly.

Stazzi rozejrzał się po korytarzu. Jacyś ludzie rozstawiali łóżka pod ścianami, a z głębi przepełnionych chorymi sal dobiegał gwar głośnych rozmów.

– Coś jeszcze?

– Tak, nie wiem, czy to ważne. Ktoś otworzył klapę do bunkra.

– Mamy tu bunkier? – spytał Slayton.

– Tak, ale opadowy. To rodzaj kolektora, który łączy się z kanalizacją.

Stazzi odwrócił się do żołnierza.

– Klapa otwiera się od dołu? – spytał.

– Nie. Tylko od góry, czyli z naszej strony.

Stazzi nie spiesząc się zgasił papierosa i wrzucił do kosza w załomie muru.

– Proszę przy każdej sali postawić uzbrojonego wartownika – powiedział. – Na skrzyżowaniach korytarzy ma stać po dwóch ludzi kontrolujących pozostałych. Dowódcy mają zdawać mi raport co dziesięć minut… No, powiedzmy co pół godziny – dodał widząc rozszerzone zdziwieniem oczy wartownika.

– Tak jest.

– Dyrektor Werner jest u siebie?

– Nie, panie majorze, właśnie tam idzie – żołnierz ręką wskazał kierunek.

Rzeczywiście dostrzegli jego korpulentną postać przeciskającą się wśród tłumu sanitariuszy podtrzymujących prowadzonych do sal pacjentów. Na ich widok przełożył trzymane papiery do drugiej ręki i uwolnioną dłonią kiwnął na powitanie.

– Wiecie już o wszystkim? – spytał.

Skinęli głowami.

– Muszę przerwać prace – powiedział zdecydowanie. – Ale nie tak łatwo mnie zastraszyć. Przydzielam was – zwrócił się do Kelly’ego i Slaytona – do grupy policyjnej. Oczywiście jeśli tego chcecie.

37
{"b":"100636","o":1}