– Mógł go zastrzelić ktoś z tłumu – powiedział Slayton. – Za ogrodzeniem zebrali się ci wszyscy ludzie, którzy obozowali wokół ośrodka od dłuższego czasu.
– Strzał nie padł stamtąd – zaprzeczył Kelly. – Układ ciała i rana wskazują, że kula przyleciała dokładnie z przeciwnej strony.
– Kto jeszcze na terenie ośrodka ma pistolet? – spytał Ashcroft. – Chodzi mi o ludzi, którzy wtedy byli względnie blisko ofiary. Budynek jest zbyt oddalony jak na zasięg krótkiej broni.
Stazzi podrapał się w głowę.
– No, ja i… strażnik, do którego przykuty był Havoc.
– A więc wszystko jasne.
– Nie… niemożliwe. Znam go bardzo dobrze – Stazzi zaprzeczył ruchem głowy. – To pewny człowiek.
– Być może. Ale jak widać nie pracuje dla pana.
– Mógłby mi pan powiedzieć – wtrącił się Layne – co robili ci ludzie na wzgórzach naokoło?
– „Turyści”? Nie wiem, obozowali tutaj od dłuższego czasu. Wokół ogrodzenia ośrodka zebrali się tylko dwa razy. Dzisiaj oraz w dniu, kiedy Havoc próbował uciec po raz pierwszy.
Ashcroft i Layne spojrzeli na siebie.
– Wtedy zginął sanitariusz – powiedział Slayton.
– Umarł, kolego. Nie zginął, tylko umarł – rozległ się z tyłu głos Wernera. – Policja stwierdziła, że było to samobójstwo.
– Policja? – spytał Ashcroft.
– Przysłaliście tu jakiegoś aspiranta – Werner nie wyglądał najlepiej.
Worki pod oczami napęczniały, a zawsze nienagannie uprasowaną koszulę szpeciły teraz zgniecione fałdy i duże plamy potu.
– Zresztą mniejsza z tym. I tak będę musiał wszystkich przesłuchać, a teraz nie ma na to warunków…
– Mam nadzieję, że potrwa to krótko – Werner przerwał Ashcroftowi. – Poza strzelaninami na parkingach mamy także inne zadania.
– Muszę się dowiedzieć…
– Przypominam panu, że członkowie armii nie podlegają jurysdykcji cywilnych organów ścigania.
Ashcroft zmełł przekleństwo.
– Zamierza pan utrudniać śledztwo?
– Nie, ale nie mogę tracić na nie czasu. Daję panu po dziesięć minut rozmowy z każdym ze świadków – prywatnie. Prawdziwym śledztwem zajmą się odpowiednie służby wojskowe.
– Chciałbym jednak dostać kogoś na dłużej, kogoś, kto zna wszystkie fakty…
– To wykluczone – Werner odwrócił się, żeby odejść, nagle jednak zatrzymał się i dodał z cynicznym uśmieszkiem: – Zresztą dobrze. Dam panu Slaytona i Kelly’ego. I proszę naprawdę docenić moją wolę współpracy.
Stazzi popatrzył za odchodzącym, potem zwrócił się do majstrującego przy samochodowym radiu Ashcrofta:
– Nie musi pan wzywać swoich ludzi. A przynajmniej niech nie lecą tak szybko, żeby groziło im pogubienie portek. Rozesłałem za Havokiem patrole z psami.
– Macie tu nawet psy? – miny Ashcrofta nie można było określić jako pogodną.
Stazzi kiwnął głową. Podniósł wiszącą na pasku krótkofalówkę i starając się nie nadwerężać spuchniętych ust wywołał patrole.
– Tu piątka, panie majorze – rozległ się stłumiony głos. – Trafiliśmy na świeży ślad.
– Gdzie jesteście?
– Północ, północny wschód. Kierujemy się w stronę wybrzeża.
Stazzi wyłączył aparat. Potem wyjął papierosa i delikatnie włożył go między nabrzmiałe wargi. Kiedy jednak Slayton podał mu ogień, potrząsnął głową i rzucił papierosa na ziemię. Nagłe zapalenie się sodowych lamp wokół podjazdu uświadomiło im, że mrok już zapadł.
Layne usiadł na rozgrzanej masce samochodu.
– Co robimy? – spytał.
– Czekamy – powiedział Ashcroft.
Zdjął swój szeroki kapelusz i otarł pot. Gorący wiatr znad pustyni nawet po zmierzchu nie przynosił ulgi. Było coś takiego w tym suchym, pełnym pyłu powietrzu, że nikt nie kwapił się, by podtrzymać rozmowę. Ponure rozmyślania przerwał dopiero brzęczyk krótkofalówki.
– Panie majorze, tu piątka. Znaleźliśmy rękę.
– Co?
– Znaleźliśmy obciętą rękę.
Stazzi dłuższą chwilę patrzył tępo przed siebie.
– Czekajcie tam, idziemy do was – powiedział wreszcie. – Człowieka z psem poślijcie dalej.
– Tak jest. Ale trop tutaj się urywa. Znaleźliśmy ślady opon.
Stazzi zaklął cicho i machnął ręką do stojących wokół osób. Prawie biegiem ruszyli na północny wschód.
Patrol nie odszedł daleko. Kilkaset metrów za ogrodzeniem napotkali dwóch ludzi z karabinami, prowadzących małego chłopca z wielką papierową torbą przewieszoną przez ramię.
– A gdzie jest… no… – zdyszany Stazzi z trudem dobierał słowa.
– Tam za wzgórzem. Pilnuje jej reszta ludzi – sierżant wskazał palcem najbliższy płaski wierzchołek. – Ten chłopak mówi, że wszystko widział.
– Tak, chłopcze? – Ashcroft nachylił się nad nim. – Skąd się tu wziąłeś?
– Przyjechałem z wujkiem. Ale on cały czas łazi z innymi, a ja się nudzę.
– I naprawdę widziałeś wszystko?
– Tak, proszę pana. Kiedy tam niedaleko znalazłem Jacka…
– Kto to jest Jack?
– Nie wie pan? – chłopak zdjął z ramienia torbę, ale nie otworzył jej, tylko obracał w palcach spoglądając nieufnie na Ashcrofta.
– A ile Jack ma nóżek? – spytał przymilnie Kelly.
– Jack nie ma ani jednej nóżki. – Chłopak wyjął z torby wijącego się węża.
Stojący najbliżej odskoczyli, ale nie był to grzechotnik ani żmija piaskowa.
– Kelly, niech mu pan zabierze to zwierzę! – warknął Stazzi.
Kelly rozejrzał się bezradnie.
– Eee… Sierżancie, proszę zaopiekować się Jackiem.
Sierżant usiłując ukryć drżenie ręki zabrał chłopcu węża i trzymając go z dala od siebie za sam ogon, odrzucił kilkadziesiąt kroków dalej. Chłopak popatrzył na niego spokojnie i nagle, jak to tylko dzieci potrafią, wybuchnął płaczem. Odtrącił wyciągniętą w jego kierunku rękę Stazziego z gumą do żucia i przyjął dopiero pistolet Ashcrofta. Odbezpieczył go zupełnie fachowo, na szczęście z powodu braku magazynka nie udało mu się zarepetować broni.
– Mógłbyś opowiedzieć, co widziałeś?
Chłopak uśmiechnął się i wycelował w Layne’a.
– Kiedy tam, przy budynkach, coś wybuchło, przybiegło dwóch panów skutych kajdankami. A tu – chłopak wycelował w podnóże pagórka – stał terenowy willys 1700D.
– Samochód czekał na nich?
– Chyba nie, kierowca opalał się z taką panią, a potem się całowali…
– Może robili to dla niepoznaki.
Chłopak wzruszył ramionami.
– Byli całkiem rozebrani. Ale jak ten pan, co się chwiał na nogach, kiwnął na nich ręką, to od razu do niego pobiegli.
– I co było dalej?
– Ten pan coś powiedział do drugiego pana, z którym był skuty. I tamten obciął sobie dłoń.
– Co? Jak to obciął?
– No, wyjął nóż i…
– To przecież niemożliwe.
– Jak mi pan nie wierzy, to niech pan tam idzie i zobaczy.
Stazzi powstrzymał Ashcrofta.
– Co zrobili potem? – spytał.
– Wskoczyli do auta i pojechali.
– Pamiętasz może numer?
Chłopak zrobił obrażoną minę.
– Panowie mają mnie za amatora? – wyjął zza koszuli pomięty komiks z Flashem Gordonem.
W poprzek tylnej strony okładki biegł rząd cyfr i liter. Ashcroft przepisał go do swojego notesu.
– Co o tym myślisz? – spytał Layne’a.
– Nie wiem. Nie mam na przykład pojęcia, dlaczego strażnik mógł to zrobić.
– Właśnie – wtrącił się Kelly. – Można to zrobić w szale, mając dajmy na to siekierę. Ale nożem… To zupełnie niemożliwe. Zresztą po co…?
Stazzi zdjął z szyi łańcuszek z przyczepionym do niego kluczykiem.
– Tylko tym można było otworzyć kajdanki. – Przez chwilę patrzył przed siebie. – Może pan Havoc chciał być szybko wolny…
Kelly spojrzał na Slaytona i zauważył, że ten lekko się uśmiecha.
* * *
Klimatyzacja ukryta za stylową boazerią szumiała jednostajnie. Ashcroft odłożył sztućce i wycierając usta zerknął na Layne’a. Ten wpatrywał się osowiale w wystygłą porcję. Ashcroft przechylił się do kelnerki i charakterystycznym gestem rozwarł palce na kilka centymetrów.
– Nie lubisz ketchupu? – spytał życzliwie.