Jednakże większość z nich to zwykła próba ustalenia, czy Jakub istnieje. Z nadzieją, że tak jest w rzeczywistości.
Istniejesz, prawda?
(e-mail:
[email protected])
Nie, Jakub nie istnieje.
Jest zbyt nieprawdopodobny, aby mógł istnieć poza stronami tej książki. Gdy czyta się o nim, powstaje w wyobraźni obraz wymarzonego mężczyzny. Szczególnie gdy widzi się ten obraz niezbyt wyraźnie, zamazany łzami, tuż po przeczytaniu ostatniej strony książki. Czuje się wtedy rodzaj więzi z kimś naprawdę dobrym, szlachetnym i tak pokaleczonym przez los, że chce mu się pomóc.
Zapewne mnóstwo kobiet utożsamia Pana z głównym bohaterem, a jeśli tak jest – to dostaje Pan sporo miłosnych wyznań. Jakub jest osobą, której chce się wynagrodzić poniesione straty, chce się przytulić i zapewnić, że choć tak ogromna jak jego wrażliwość niesie ze sobą cierpienie, ale i dostarcza wzruszeń, pozwala na doświadczanie takich uczuć, które nie są dane innym, „twardo stąpającym po ziemi” osobom. Jakub wzbudza uczucia wręcz macierzyńskie…
Czy Pan to robi świadomie, czy naprawdę… Trudno uwierzyć, że to nie manipulacja uczuciami czytelnika – ale i ja jestem oczarowana Pana stylem – bowiem Pan – nawet Pański sposób pisania przykuwa uwagę -jakby każde krótkie, mocne zdanie było na wagę złota.
Jeszcze chwila i sama się rozpłynę jak jakaś nastolatka:-)
Pozdrawiam serdecznie
Ania
(e-mail:
[email protected])
Witam Pana
Dziękuję Panu bardzo za tę historię miłości cudownej, ale z góry skazanej na porażkę. Proszę tylko o odpowiedź na jedno pytanie: Czy ta historia jest tylko niesamowitym wytworem Pańskiej wyobraźni?
Pewnie pomyśli Pan, że to banalne i naiwne, ale modlę się wieczorami za Jakuba. Myślę o nim z przerażającą intensywnością w bezsenne noce, gdy przez uśpiony Kraków pędzą nocne pociągi. Ich gwizd dociera do najmniejszych komórek mojego mózgu, a Jakub w takich momentach stoi znów na rampie…
Pozdrawiam
JL
(e-mail: [email protected])
Ta empatia, a miejscami nawet autentyczna litość, zaburza postrzeganie. Gdyby osuszyć te łzy, odczekać jakiś czas, nabrać dystansu i spojrzeć dokładnie, to zauważy się na obrazie Jakuba wyraźne szwy, łączące kawałki, z których ułożyłem tę postać.
Bo obraz Jakuba w „S@motności w Sieci” to nic innego jak złożone w pewną całość puzzle.
Wyciąłem fragmenty biografii kilku mężczyzn (z moją własną), nałożyłem je na tło, które pobrałem z mojego naukowo-intelektualnego świata (tak naprawdę tylko taki świat znam na tyle, aby mógł być przekonujący w opisie), kolory wzmocniłem swoimi wyobrażeniami o mężczyźnie, jakim chciałbym być, i to wszystko złożyłem w całość. Na dodatek składałem to „na Cohenie, Mozarcie, Beethovenie i Bachu”, ucząc się – po raz kolejny w moim życiu – na pamięć wierszy Wojaczka („zrób coś, abym rozebrać się mogła jeszcze bardziej”), Poświatowskiej („i nie umiem ani pisać ani kochać”) i Leśmiana („modlę się o twojego nieśmiertelność ciała”). W rezultacie w tym metafizycznym stanie uniesienia wykreowałem Wertera z adresem e-mailowym i własną stroną internetową, o IQ upoważniającym go do członkostwa w elitarnym stowarzyszeniu MENSA i wrażliwości graniczącej z neurozą. Jakub to trochę perła wydobyta nożem z muszli. Takich mężczyzn można sobie wymarzyć, ale nie można ich dotknąć.
„S@motność…” budzi niepokój… roznieca świadomość tego, że nic nigdy nie jest tak, jak być powinno, że nie ma mężczyzny, który będzie potrafił zaspokoić wszystkie pragnienia i myśli, z którym każde dotknięcie będzie budziło zafascynowanie, z którym wszystko będzie inne… i nigdy nie dojdzie do znudzenia… chyba nie potrafię, może nie chcę napisać nic więcej… teraz wiem, że dużo mnie jest w „S@motności…”, że te wszystkie tęsknoty i pragnienia są też gdzieś w środku…
Maja
(e-mail:
[email protected])
Czytając epilog o 2-giej w nocy, z pasją rzuciłam nią o podłogę z głuchym okrzykiem: Żałuję, że przeczytałam!… Ten okrzyk był jakby przekornym błaganiem o to, aby Jakub mógł kochać dalej, aby ten cudowny, idealny mężczyzna istniał… Sama przeżywałam w podobny sposób pierwsze zetknięcie z ICQ, siecią i potęgą komunikacji z każdym i wszędzie. Była to więc dla mnie podróż w przeszłość, przez własne fascynacje, pasje i lęki. Nie miałam szczęścia przeżyć takiej miłości, jak bohaterka, ale wierzę, iż jest właśnie taka, jaką ją opisał autor. Każdy, kto czatuje, wie, iż jest w czacie coś nieuchwytnie uroczego i tajemniczego. To pomaga, dawkuje emocje, wzbudza podniecenie. Można się tym zachłysnąć… Autorowi nie mogę wybaczyć pewnej niekonsekwencji, a mianowicie spotkania ich obojga w pociągu i spotkania w Paryżu. Czy to możliwe, aby nie zapamiętał tej kobiety? Poza tym fascynująca opowieść dla wszystkich, którzy czują, doznają i pragną…
„Panie, pomóż mi być takim człowiekiem, za jakiego bierze mnie mój pies…”
Joanna Glembin
(e-mail:
[email protected])
Panie Januszu,
Być może ma Pan już dość listów od czytelniczek, być może ma Pan sto innych, lepszych sposobów na spędzanie czasu, niż czytanie tych maili. Ale jest Pan sprawcą mojego stanu ducha i w związku z tym powinien się Pan poczuwać do jakiejś odpowiedzialności i chociaż przeczytać, co mam Panu do powiedzenia.
Wczoraj był 30 kwietnia – dzień, który wybrał Pan na urodziny Jakuba, i tak się składa, że wczoraj skończyłam czytać „S@motność w Sieci”. W trakcie czytania miałam ochotę już do Pana napisać, ale zupełnie o czym innym niż dziś. Bo dziś chcę Panu głównie powiedzieć o swojej złości. Jestem zła na Pana, że napisał Pan tak smutną książkę. Jak można pisać coś tak smutnego i skazywać niewinnych ludzi na trwanie w takim nastroju?!
JAK MOŻNA NAPISAĆ COŚ TAK SMUTNEGO???
I jeszcze jedno. Na początku miałam nadzieję, że można spotkać w życiu takiego mężczyznę jak Jakub. Pewnie każda kobieta o tym marzy. Ale teraz mam nadzieję, że takich mężczyzn nie ma. Bo byłoby niesłychaną niesprawiedliwością skazywać ich na życie w takim świecie. Człowiek o dwóch sercach zawsze będzie nieszczęśliwy.
Przepraszam. Pozdrawiam.
Ewa
(e-mail:
[email protected])
Tak na dobrą sprawę nie tylko Jakub, ale także świat, nie tylko ten naukowy, w którym go ulokowałem, powinien budzić, i u niektórych faktycznie budzi, wątpliwości. Dużo racji jest w poniższej recenzji, adresowanej do przyjaciółki nadawczyni, Niny, a mnie tylko przesłanej „do wiadomości”:
Ten Janusz Wiśniewski…
Jego książka jest ważną i niezwykłą, gdyż przede wszystkim to chyba pierwsza, poza Lemem, pozycja w polskiej literaturze napisana przez autora bywającego głównie w salonach naukowych. I właśnie dlatego jest mi bliska. Przekracza ogromnym susem, wręcz wystrzelona na fotonie tradycyjną polską mentalność, tę nigdy prawie nie sięgającą poza magnetyczne pole romantyczno-pozywistyczne, i to z taką ilością referencji do narodowych motywów, że na inną wybitną myśl nie zostawało już wiele miejsca. W S@motności Polska jest obecna, ale nie jest zupełnie wiążąca. Wiesz, Wiśniewski mógłby się nazywać na przykład Segda, a Warszawę wymienić na Pragę czy Budapeszt i książka nie przesunęłaby się na jotę w swym klimacie. Jest to opowieść o umiejętności kochania, jaką posiedli zdolni, znakomicie wykształceni ludzie i na dodatek wolni jak nigdy dotąd w literaturze! Zamiast obciążeń tradycją zobowiązującą czy padającą jak ponury cień, oni od niczego nie muszą uciekać, z nikim walczyć o wyzwolenie czy prawa do czegoś. Więcej jeszcze, ich praca otwiera im świat w geograficznych przestrzeniach poprzednio dostępnych tylko dla zdobywców albo szpiegów. Ich wiedza jest skuteczną bronią przed nudą i komfortem fabrykującym nieustannie ciekawość świata. Marzą co prawda o miłości, ale z drugiej strony już wiedzą o niej tyle, że nie kusi ich jak terra incognita. Ich fascynacja miłością kojarzy się z apetytem klientów wykwintnej restauracji. Zasiadając przy takim stole, spodziewają się pyszności. Rytuał może się zacząć. Mniej więcej wiadomo, o co chodzi. Nawet jeśli homara będą jeść po raz pierwszy.