– Jego żonę ktoś udusił w telewizji. Była dyrektorką.
– Racja. No, jeśli on jej robił to, co tam opisał, to chyba jej ulżyło?
– Obrzydliwe, nie? Ale i z niej było niezłe ziółko. Mam na myśli tłustą wampirzycę.
– A doczytałaś już do tego, że on ją w końcu też udusił?
– To chyba w trzecim akcie. Poleciałeś do przodu?
– Przekartkowałem. Moim zdaniem facet nie jest całkiem normalny.
– Ale jest wybitny. Za poprzednią sztukę o mało nie dostał „Nike” i moim zdaniem ma bardzo duże szanse, żeby ją dostać za tę „Kanalizę”.
– Przestań.
– Jak ciebie kocham. Obrzydliwe to jest strasznie, ale obiektywnie mówiąc, doskonale skonstruowane i daje pewien obraz współczesnego świata, tyle że okropieństwa tego świata są podane, że tak powiem, w pewnej literackiej syntezie, w dużej kondensacji…
– Dla mnie ona jest o wiele za duża, ta kondensacja. A ty, błagam, nie mów do mnie jak krytyk literacki, tylko jak normalna żona.
– Proszę cię uprzejmie, kochanie. Podaj mi talerzyki, dobrze? Te większe!
Premiera programu Lalki, Wiki i Ilonki o roboczym tytule „Rozmowy z tyłu głowy” miała się odbyć na początku grudnia. Dziennikarki długo się zastanawiały, jaki temat wybrać na pierwsze wydanie i ostatecznie zdecydowały się na relacje damsko – męskie.
– Uściślijcie, dziewczynki – zażądał Eugeniusz Mikło, kiedy przyszły do niego pogadać o programie.
Peo dyrektora odreagowywał teraz wszystkie upokorzenia, jakich doznawał w czasach panowania nieboszczki pani Proszkowskiej i pławił się dosłownie w sprawach redakcyjnych. Ten entuzjazm, którym zaraził większość dziennikarzy, odbijał się niesłychanie pozytywnie na jakości lokalnej anteny. Znacznie poprawiła się również atmosfera w zespole, w którym jakoś – może chwilowo – ustały wzajemne podgryzania się i animozje.
– O jakie relacje męsko – damskie wam chodzi? Łóżkowe? Chcecie nam lawinowo poprawić oglądalność?
– To następnym razem. – Wika podała mu wydruk konspektu. – Na razie tylko społeczne. Ty wiesz co, Geniuszku, mamy z Lalką deja vu. Jakoś tak wszystko wygląda podobnie… no wiesz, o co mi chodzi…
– No wiem. Mam nadzieję, że nikt mnie nie udusi z tej okazji. Na wszelki wypadek nie będę od was wymagał, żebyście robiły próbę. Chyba że jest wam potrzebna?
– Coś ty. Taka próba to nieporozumienie. Każdy powie, co miał powiedzieć, wypruje się do zera i żegnaj misiu. Nic na antenę nie zostaje.
– Ładna scenografia. Danusia robiła?
– Danusia. Ona zawsze ładnie robi.
– A tu co macie? Ten facet jest podobny do Lenina?
– Bo to Lenin. Lenin i Nadieżda Krupska. Pożyczyliśmy te portrety z teatru. Nigdzie nie mieli, a w teatrze mieli…
– Zniknęły stosowne komitety, dlatego musieliście szukać w teatrze. A co, to jednak program ma być o Rewolucji Październikowej?
– Nie, program jest męsko – damski. Taki wymyśliłyśmy symbol związku męsko – damskiego. Niech się ludzie trochę pośmieją.
Eugeniusz Mikło też się zaśmiał.
– Nieco ryzykowne, ale niech wam będzie, pomysłowe Dobromirki. Ta scenografia taka dość wypasiona jak na nasze budżety, co?
– Trochę drogo Krysi wyszło, ale jak zrobimy dziesięć wydań, to się zamortyzuje.
– A jak was zdejmę po pięciu?
Lalka i Wika pokręciły głowami, a Ilonka prychnęła pogardliwie.
– Nie zdejmiesz. Fajnie będzie. Ludzie ostatnio szukają programów gadanych, wiesz? Badania były robione na ten temat. Rozrywka już nie wszystkich rozrywa. Poza tym my uważamy, że to będzie program misyjny i na poziomie.
– A jakbyś nas chciał zapytać, jak pytała nieodżałowana Euglena, co gadanie na tematy męsko – damskie ma wspólnego z regionalizmem, to ci odpowiemy, że regionalne mózgi będą się pruły na regionalnej antenie.
– Macie listę gości?
– W konspekcie masz. Licealiści i studenci w masie, a indywidualnie dyżurny filozof kraju…
– Wasz ukochany profesor Rudzki?
– Nasz ukochany. Pani profesor Helga Dymitrowa od studiów genderowych. Agata Pakulska, nasza znajoma polonistka, ale ona będzie razem ze swoją klasą. Psychiatra Grzegorz Wroński, człowiek mądry i aż dziw, że żadne media jeszcze go nie używały. Profesor Janusz Kot, ten pyskaty socjolog, najmłodszy profesor na naszym uniwerku. Wszyscy.
– A oni wszyscy już wiedzą?
Autorki jak na komendę spojrzały w sufit.
– Rozumiem. Dowiedzą się w najbliższym czasie. No dobrze, dziewczynki, mam nadzieję, że zrobicie przyzwoity program. Ilonka, dasz radę?
– One mówią, że dam.
– To ja was błogosławię na dalszą drogę życia.
Trzy kobiety wstały jak na komendę i skierowały się do wyjścia.
Ilonka zatrzymała się na moment.
– Czekajcie. A co powiecie na to, żeby w studiu podczas programu był mały, śmieszny piesek?
Tego dnia Ilonka, która wydawała ostatniego „Gońca”, była w domu dobrze po dwudziestej drugiej. Szła swobodnie, nie kryła się i nie usiłowała być bezszelestną chmurką. Pani Karachulska kładła się spać o dwudziestej pierwszej trzydzieści, podkreślała to wielokrotnie w rozmowach, potępiając nieuporządkowany tryb życia Ilonki. O tej porze więc można się było spodziewać, że śpi jak kłoda i śni o jakimś jedzeniu, które przygotowuje dla swojego synala – drągala i dla sąsiadki dziennikarki o nagannym sposobie prowadzenia się.
Być może Ilonka miała rację w swych obliczeniach, jednak nie uwzględniła w nich synala. Zaledwie włożyła klucz do zamka, drzwi po drugiej stronie korytarza otworzyły się bezszelestnie i stanął w nich młody Karachulski. Ilonka z trudem wstrzymała okrzyk rozpaczy.
– Cześć – szepnął Karachulski. – Poczekaj na mnie chwilkę, mam dla ciebie żarcie. Moment, dobrze?
Coś w nim było, co nie pasowało do poprzedniego Karachulskiego. Nadal był wielki i sękaty, patrzał spode łba i mamrotał pod nosem, ale poruszał się jakoś inaczej. Nie stwarzał wrażenia, że za moment wpadnie na ścianę i rozwali ją niechcący.
Zanim Ilonka zdążyła dojść, na czym polega różnica pomiędzy poprzednim a obecnym sąsiadem, ten wrócił, objuczony jak zwykle wielkim garnkiem.
– Fasolka po bretońsku – zawiadomił. – Mogę wejść na chwilkę?
– Właź – powiedziała Ilonka krótko i rzeczowo.
Była pełna złych przeczuć. Mamusia pozwoliła synkowi samemu przyjść do niej, prawdopodobnie celem nawiązania intymniej szych kontaktów, których to kontaktów nie można było przecież nawiązywać w przytomności mamusi. Cholera. Jeżeli on rzeczywiście zechce cokolwiek nawiązywać, to ona nie ma najmniejszych szans! Jest od niego dwa razy mniejsza i cztery razy słabsza. Tak na oko. Gizmo jej nie obroni! Dlaczego nie chodziła na aikido ewentualnie taekwondo?!
Karachulski ciężko usiadł przy kuchennym stole. Ilonka odetchnęła, przynajmniej chwilowo.
– Wybaczysz, że nie będę na noc jadła fasoli… Chciała dodać tu jego imię, ale nie bardzo wiedziała, czy mówić do niego „Donacie”, co brzmiało idiotycznie, czy zdrabniać – ale jak do dwumetrowego osiłka mówić „Doniu”?
– Napijesz się herbaty? Albo piwa? Mam jakieś w lodówce…
Pod wpływem piwa osiłek może poczuć się pewniej i zaatakować. Cholera, co ona robi…
– Daj tego piwka, jeśli możesz. – Karachulski kiwnął ciężko głową i oparł brodę na rękach. Wyglądał mało agresywnie.
Nalała grolscha do dwóch wysokich szklanek.
– Lubisz? To nasze zdrowie. Co ona gada? Jakie nasze?!
Osiłek nie podchwycił. Podrapał się jakby z zakłopotaniem po klacie obleczonej pomarańczowym sweterkiem i jednym haustem pochłonął pół szklanki.
– Słuchaj, Ilona. Bardzo dobrze się składa, że moja matka poszła spać…
A jednak. Zaraz się zacznie podrywka po karachulsku… Może by do kogoś zadzwonić… Sto dwanaście chyba jednak nie…
– Bo ja bym chciał, żebyśmy sobie coś wyjaśnili… Nie będzie podrywki???
– Bo ja wiem, że ty jesteś naprawdę fajna szmula i trochę mi przykro, kiedy widzę, że na mnie patrzysz jak na śmiecia. Ja wszystko rozumiem. Ja bym się też wpienił, jakby mi ktoś czatował pod drzwiami i tylko patrzył, żeby mi żarcie do gęby pchać… Przepraszam, że powiedziałem „gęba”, nie miałem na myśli twojej…