– Podnieście go, panowie – poprosiła grzecznie półgłosem. – Bo teraz to on leży na mikrofonach, a jeszcze byśmy chwilkę ponagrywali…
Panowie antyterroryści nie zdołali powstrzymać uśmiechów i spełnili prośbę. Sebastian Proch – Proszkowski zwisał im teraz z ramion jak marionetka bez sznurków.
– Tylko my jesteśmy do wymazania, ma pani świadomość – mruknął jeden z „antków”. – Żadnych twarzy na ekranie.
Ilonka kiwnęła głową i spojrzała pytająco na Tomasza. Teraz on kiwnął głową, starannie ukrywając uśmiech zachwytu i dumy. Co za dziewczyna… niech ma swoje pięć minut, bo zasłużyła. Zresztą trzeba iść za ciosem, zanim facet ochłonie.
– Nie mam ci za złe – oświadczyła tymczasem Ilonka Prochowi, który patrzył na nią, jakby jej nie widział. – Mogłeś się wkurzyć. Ewelina też cię wkurzyła? Bo ty, jak się wkurzysz, to zabijasz, tak?
– Mówiłem ci już, że jesteś głupia – powiedział drewnianym głosem. – Nie rozumiesz nic. Nic. To ona mnie zniszczyła. Ona mnie, nie ja ją. Ja tylko skończyłem coś, czego ona sama nie była w stanie skończyć. Gdybym mógł, zabiłbym jeszcze tego tłustego kretyna. Może powinienem był przynajmniej spróbować. W imię ludzkości… Życie jest chaosem, ty mała idiotko, nie ma czegoś takiego jak porozumienie między ludźmi… ale powinna być przynajmniej jakaś graniczna uczciwość… a jeśli ktoś nie potrafi tej granicznej uczciwości zachować, powinien zostać zniszczony. Zniszczony. Może byłoby dla mnie lepiej, gdybym siebie zabił, a nie ich…
– Zabiłeś ojca, bo od was odszedł? Po tylu latach?
– Zabiłem ojca, bo mnie zniszczył. Po raz pierwszy rozsypałem się w proch… teraz już rozumiesz, dziewczynko, skąd się wziął mój przydomek, czy i to muszę ci wytłumaczyć? Po raz pierwszy rozsypałem się w proch właśnie wtedy…
– Po raz drugi na tym obozie? – wtrąciła cichym głosem. Spojrzał na nią i twarz mu się skurczyła.
Tak. Skąd wiesz o obozie? Zresztą nieważne. Chciałem zabić matkę, ale nie potrafiłem. Matki nienawidzą swoich dzieci, tak to jest. Żony nienawidzą mężów. Wiedziałem o tym dawno, zanim przyjechaliśmy do tego pieprzonego miasta. Usiłowałem nauczyć się żyć w postaci prochu… może to jednak zrozumiesz…
– Ewelina cię nie rozumiała?
– Nie pytałem.
– Może warto było spróbować?
– Pytałem ją, czy wie, dlaczego umiera. A ona tylko się śmiała. Wiesz, mała, że ona w ogóle mi nie uwierzyła, że ją zabiję? Nie wierzyła do końca. Zabrałem jej komórkę, miała dwie… żeby nikt nie znalazł tej rozmowy… to była komórka na kartę, jakim cudem ją macie, nie rozumiem. Samochód też. Nie rozumiem… Zostawiłem go z kluczykami w stacyjce… nie było go już, jak wracałem w nocy z Trójkąta… a wy go macie… Potem też go nie było, jak tędy przechodziłem…
– Nasz maszynista cię widział, prawda?
– Tak, widział. Wyciągnął ze mnie dziesięć tysięcy… jeżeli ktoś myśli, że można sobie kupić trochę spokoju, jest idiotą. Więc może to ja jestem idiotą, a nie ty… Zabiłem ich, ale w sumie nic mi to nie dało…
– A twoja sztuka?
– Nie chcę już mówić o mojej sztuce… oszukałaś mnie z tym wywiadem… ty też… mówiłem ci przecież, wszyscy oszukują… Mam cię dość, krętaczko… chachmęciaro… wynoście się już z tymi kamerami…
– Odrzucenie to straszna rzecz, wiesz coś o tym, Ilonko, prawda?
– Wiem, nawet sporo, odkąd głupi Kopeć odmaszerował. I patrz, teraz jest mi chyba nawet lepiej niż wtedy, kiedy był, a ja usiłowałam się rozdwajać, roztrajać i rozpięciarzać…
– Bo jesteś silna, Ilonko. Nie każdemu udaje się znieść odrzucenie.
Grzesiu, czy on jest do tego stopnia chory, żeby go wsadzili do czubków zamiast do więzienia?
– Nie wiem. Na pewno będzie potrzebna porządna obserwacja, a to potrwa. Żal ci go, prawda?
– Ty to się znasz na ludziach. Ale sam rozumiesz: żal nie żal, a zabił troje ludzi.
– No właśnie. Cieszę się, że nie masz jakichś absurdalnych wyrzutów sumienia.
– Ilonko, moja kochana… odkułaś się za te wszystkie żony policjantów.
– Co ty mówisz, zdenerwowałeś się, jak mnie Paproch chciał udusić?
– Nawet nie mów. Do końca życia będę sobie wyrzucał, że się zgodziłem na te twoje szaleństwa.
– E tam, zaraz szaleństwa. Gdybym była jakąś tam policjantką, to byś nie miał oporów.
– Ale nie jesteś jakąś tam policjantką! Ilonka, proszę, zamieszkajmy razem. Kocham cię, cholera, a ty mi się wymykasz…
– Nie wymykam ci się, Tomek. Ja przecież też cię kocham. I Gizmo cię kocha, patrz, znowu wlazł do twojego kapcia… Ale na razie jeszcze pomieszkam u siebie. Od ciebie nie widać mojej suwnicy.
Pani Ilonko. Przesyłam pozdrowienia z Manchesteru. Mieszkam u Bogusia i zaczynam się uczyć angielskiego. Słyszałem, że złapała Pani swojego złoczyńcę. Dzielna z Pani dziewczyna. Pozdrawiam Panią serdecznie. T. Kociołek.
Cześć, Ilona. Pozdrowienia z Manchesteru. Żeby tu nie było Manchester United, to bym się dawno ewakuował. Wiesz, co oni jedzą, ci Angole? Marietka chce się dopisać, to cześć.
Ilonko kochana! Wiesz, jak się nazywam? Marieta Karachulska. Chyba jednak musimy zmienić nazwisko na prostsze dla Anglików. Mam nadzieję, że też jesteś szczęśliwa. Serdecznie całuję. M.K.
– Pani Ilonko! Pani Ilonko! Niech pani nie ucieka, ja tylko porozmawiać chciałam… ja już nie mam do pani żadnych pretensji, zrobiłam świetne naleśniczki z nadzionkiem orzechowym, na słodko! Donio dzwonił z tej Anglii, Manetka jest w ciąży! Pani Ilonko kochana, ja chyba nawet jestem pani wdzięczna, że go pani wtedy nie chciała, bo tak sobie teraz myślę, że pani starsza od niego i rozwódka, i takie chucherko, a Marietka dziewczyna jak łania, dzieci może mieć kilkoro, a kocha go! Donia znaczy. I Donio ją kocha. Tak myślałam, żeby może do nich jechać, może i na stałe, ale oni mówią, że mają na razie małe mieszkanie, jakby się dorobili domu, to co innego, a na razie nie. To ja sobie myślę, że będę co i raz do pani wpadała, i przyniosę, co zrobię do jedzenia, bo pani to taka chuda, pewnie ten policjant panią objada! I porozmawiamy zawsze, ja to panią tak traktuję jak prawie synową!
– Tomek…
– No co, kwiatku?
Ty jeszcze wciąż chcesz, żebym się do ciebie wprowadziła?