Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Miło wyglądała w jego szlafroku.

To nie znaczy, że chciałby ją tu mieć na stałe.

Niestety, nie będzie już miał okazji, żeby się z nią spotkać.

Prokurator Gąsiarek wobec dziur w dowodach świadczących o tym, że Jerzy Buczek zabił Ewelinę Proszkowską, nie wniósł przeciw niemu oskarżenia o zabójstwo. Bucek odpowie tylko za chachmęty marketingowe.

Prokurator Gąsiarek, co gorsza, w pięć miesięcy po rozpoczęciu w ogóle umorzył dochodzenie w sprawie zabójstwa Eweliny Proszkowskiej. Uznał, że policja zrobiła co mogła, jednakowoż więcej nie może, a zabójca jest nie do wykrycia.

Komisarz Ogiński próbował dyskutować, ale żadne z jego racjonalnych argumentów nie odniosły skutku. A Brzeczny był zgoła zadowolony.

No cóż – zawsze będzie mógł pooglądać sobie Ilonkę w telewizji. Coś tam się po wakacjach pozmieniało, pojawiły się jakieś programy, których dotąd nie było, „Goniec” jakby nabrał energii, zapowiadane są premiery… Wygląda na to, że niemrawy programowiec jakoś się jednak zaktywizował.

Dźwięki fortepianu zaczęły komisarza irytować. Machinalnie wyjął płytę z odtwarzacza i zmienił ją na wagnerowskiego „Zygfryda”.

I ten jej fioletowy samochód!

– Słuchajcie, ludzie, prokurator umorzył naszą sprawę! Michał Grapś stał w drzwiach newsroomu i machał gazetą.

– Skąd wiesz? W gazecie napisali? Przed nami?

– Nie, nie napisali, to zresztą wczorajsza. Dowiedziałem się od pięknej Joli, a piękna Jola podsłuchała, co Geniuszowi powiedziała prokuratura.

– Kto do niego dzwonił?

– Gąsiarek. Ten, co prowadził sprawę. Filip, sam to zrobisz?

– A co, ty byś chciał?

– Nie. Ja mam dzisiaj swoją robotę. Zresztą kryminały to twoja dziedzina. Patrz, pięć miesięcy się chłopcy pałowali i nie udało im się! Ale się wszystkie koleżanki zmartwią, tacy ładni policjanci przestaną do nas przychodzić! Co, dziewczyny? Który wam się bardziej podobał, czarny czy biały?

– Biaaaały!

Z chóru damskich głosów wyodrębnił się wkurzony mezzosopran Ilonki:

– Co to znaczy, umorzył? Co to znaczy, policjanci przestaną przychodzić? I tak to wszystko zostawią? Nierozwiązane? Przecież Bucka posadzili i co? Puszczą go wolno? To jednak nie on?

Kierownik redakcji, już w blokach startowych, wzruszył ramionami.

– Może mieli na niego za mało dowodów. Poczekajcie cierpliwie, wszystko z Gąsiarka wyduszę. Który operator dzisiaj ma dyżur? Michał, masz komórkę Gąsiarka? Wolę do niego niż do rzeczniczki prasowej, a ja mam tylko rzeczniczkę…

– I tak spuszczą cię do rzeczniczki.

Ilonka przestała słuchać i zagłębiła się w studiowaniu tekstu widocznego na ekranie komputera. Zagłębiła, rzecz jasna, pozornie; w rzeczywistości widziała przed sobą tylko rządki liter, które mało ją obchodziły.

To niedobra nowina!

Po pierwsze, co to w ogóle jest? Policja rzuca nierozwiązaną sprawę? Komisarz Ogiński spokojnie się poddaje? Chociaż to chyba nie on decyduje, tylko prokurator. Ale przecież są sprawy, które się ciągną latami! Widocznie uznali, że tej się nie da rozwikłać.

Może Bucek naprawdę jest niewinny?

Kurczę, trzeba było uprzeć się przy odkupywaniu tego kabla, a teraz nawet nie wie, co to był za kabel, a one są strasznie drogie, nie może więc kupować na chybił trafił.

Nadęty to on był, ten cały gliniarz i lekceważył ją okropnie, ale udowodnił, że ma ludzkie uczucia, jak się dal złapać na tę lipną kontuzję i wykazał się jednak poczuciem humoru oraz inteligencją. I ładnie pachniał ten jego szlafrok.

On też prawdopodobnie ładnie pachniał.

Jakie prawdopodobnie? Przecież czuła ten zapach, kiedy komisarz niósł ją bohatersko na pierwsze przedwojenne piętro… po wysokich przedwojennych schodach!

Gdyby przestał się tak najeżać, mógłby okazać się mężczyzną wręcz przytulnym…

No po prostu wszystko jest bez sensu.

– Ilonka, chcesz z nami robić program?

– Z wami obiema? Jakiś tokszoł – gigant?

Lalka rozsiadła się wygodnie w szerokim fotelu kawiarni West – End, dokąd obie z Wiką wywlokły młodszą koleżankę, i upiła z zadowoleniem tyk espresso z maciupeńkiej filiżanki.

– Lepsza ta kawa niż w naszym bufecie, zdecydowanie. Z nami, oczywiście, że z nami! Wróciłyśmy do naszego starego pomysłu sprzed wakacji, pamiętasz, miałyśmy właśnie zacząć ten cykl z publicznością, kiedy nam anonimowy dobroczyńca udusił szefową. Złoczyńca, chciałam powiedzieć. Rozmowy z tyłu głowy. No, rozumiesz, chodzą ci po głowie różne rzeczy, którymi nie masz czasu się zajmować, na przykład sens życia w ogóle albo czy można być szczęśliwym, albo po co nam wojna, albo dlaczego ludzie nienawidzą się nawzajem, albo czy wyjazd za granicę w poszukiwaniu szmalu da nam to, czego oczekujemy, albo jaki sens mają ojczyzny w Europie bez granic…

– Albo czy da się zamknąć gębę redaktorce, która wpadła w trans – dorzuciła Wika. – Rozumiesz, o co chodzi. I jeszcze byśmy to wszystko rozgrzebywały z punktu widzenia osób w różnym wieku.

– Jednym słowem „Warto rozmawiać”? – spytała nieco złośliwie Ilonka.

– Przestań! – Wika i Lalka zgodnie podniosły oczy ku niebu.

– Generalnie rozumiem – powiedziała Ilonka ostrożnie. – Uczniowie, studenci i stare pierniki. A pierniki nie będą uczniów traktowały per nogam?

– Nie. Na tym będzie polegał urok programu. Wszyscy równi.

Zrobiłyśmy wstępny wykaz uczestników. – Lalka wyciągnęła z ogromnej i wypchanej do granic możliwości torby jakieś papiery. – Jest z kim pogadać w naszym mieście. Szkoda, że te dzieciaki Agaty zdały maturę, bardzo to była fajna klasa. Ale Agatka dostała nową i też jest to klasa mądrali, może nawet lepiej, że młodsi, będzie większa różnica między uczniami a studentami. Co do studentów to mamy trochę, moje dzieci dostarczyły nam swoich kolegów. Tych, którzy zostali w Szczecinie, oczywiście. No i była klasa Agatki też da się użyć, przynajmniej częściowo. A dorosłych będziemy łapać pojedynczo, w zależności od tematu. Marek Rudzki występuje zawsze, jako dyżurny filozof kraju. Miał tu zresztą przyjść i nie rozumiem, dlaczego jeszcze go nie ma…

– Ależ jestem. – Marek objawił się w drzwiach, uśmiechając się promiennie. – Witam panie. Przepraszam, jechałem te trzy kroki z rektoratu samochodem, a gdybym szedł piechotą, to bym się nie spóźnił. Zrobił się korek na Wielkopolskiej, bo coś tam na siebie powpadało nawzajem, a ja byłem nieomal w epicentrum tej katastrofki. Nic się nikomu nie stało, o ile wiem, ale wyjechać się stamtąd nie dało. Co knujecie?

Wika z Lalką powtórzyły mu w skrócie to, co już wiedziała Ilonka. Filozof słuchał uważnie i kiwał głową aprobatywnie.

– Ile to ma mieć?

– Czterdzieści minut na żywca.

– I trzy prowadzące? – skrzywiła się Ilonka.

– Nie trzy – Wika uśmiechnęła się tajemniczo. – Jedna. Ty. No i Marek, oczywiście. Mareczku, masz coś przeciwko?

Mareczek uśmiechnął się szeroko.

– Będzie mi bardzo miło. Wiecie przecież, dziewczyny, że ja lubię telewizję…

– Ale dlaczego ja? Ja nawet nie robię publicystyki.

– Najwyższy czas zacząć. Jak długo jeszcze będziesz tłukła newsy? Tora wydorośleć. Zresztą możesz sobie wcale z informacji nie odchodzić, a to będzie dla ciebie nowe doświadczenie.

– Ale ja podobno jestem stuknięta…

– Każdy jest. Mówimy ci przecież, pora wydorośleć. Głupia nie jesteś, temperament będziesz miarkować, masz już pewne doświadczenie w prowadzeniu, ten swój magazyn robisz całkiem przyzwoicie. My stawiamy na ciebie. Rozumiesz? Chcemy mieć swoje odkrycie. Naszym zdaniem masz zadatki na bardzo dobrą prezenterkę.

– O matko – westchnęła Ilonka wzruszona. – Dziękuję wam. A nie brałyście pod uwagę Karoli Pućko?

– A wiesz, jakoś nie. – Lalka wydęła wargi. – Biedna Karolka. Po śmierci szefowej jakoś nikt nie chce z nią pracować. A sama nie ma pomysłów. Czemu ona się dotąd nie zwolniła to ja nie wiem.

– Ja wiem – oświadczyła Ilonka. – Karola ma z czego żyć, bo jej chłop jest bogaty jak nabab. A ona lubi być panią z telewizji. I wystarcza jej, że czasem poprowadzi „Gońca”, zresztą w jej wypadku to nie jest prowadzenie, tylko czytanie z promptera.

37
{"b":"100443","o":1}