Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– A pan co?

– A ja nic. Wyobraża pan sobie, że dzwonię do producenta i mówię, że moja pani dyrektor gada głupoty, bo po pierwsze jest głupia, a po drugie mnie nie lubi? Miałem poniekąd związane ręce.

– No tak. To rzeczywiście pani dyrektor wycięła panu niezły numer. I nigdy nie chciał pan się jakoś zrewanżować?

Realizator machnął ręką niecierpliwie.

– Pani dyrektor może mi… no właśnie. Szkoda mojego czasu na zajmowanie się głupią babą. Przepraszam, podobno o zmarłych nie powinno się źle mówić. Niestety, trudno mi o niej mówić dobrze. Poza tym wychodzę z założenia, że dłużej klasztora niż przeora. A ja jeszcze w zeszłym roku zrobiłem ładny koncert w Łodzi i posłałem go temu gostkowi z Krakowa, żeby miał takie moje małe demo. Oczywiście, żałuję tamtej okazji, ale trudno. Będą następne transmisje, nie takie to inne. A propos, czy mógłbym już się pożegnać?

– Jeszcze sekunda. I proszę tego nie traktować jak plotki. Ten ktoś, kto zasugerował nam, że pan mógłby mieć motyw, wspominał też o panu Solskim. Wie pan coś na ten temat?

Maciek zaśmiał się serdecznie.

– To chyba raczej Lilka Solska miałaby motywację, żona Rocha. Szefowa była pod dużym wrażeniem prezencji naszego przyjaciela, zauważyli panowie na pewno, że jest bardzo pięknym mężczyzną. Z tego co wiem, to pani Proszkowska po tym, jak zlikwidowała wspólny program morski Rocha i Wiki Wojtyńskiej, proponowała Rochowi, żeby sam coś takiego robił. Pod jej wysokim protektoratem. No i dawała do zrozumienia, na czym ten protektorat miałby polegać. Tylko że Roch jest nie tylko przystojny, ale na dodatek inteligentny, lojalny, no i ma dobry gust. Jakoś na panią dyrektor nie poleciał. Bardzo go tu lubimy, nawiasem mówiąc, i chyba z wzajemnością; Roch od łat z nami współpracuje. W każdym razie odmówił pani dyrektor, wtedy ona zaczęła wydzwaniać do niego do domu i namawiać Lilkę, żeby go przekonała do samodzielnej pracy telewizyjnej.

– A dla niego to nie była okazja do samodzielnego zabłyśnięcia?

Jemu chyba nie zależy na takich błyskach. Jak powiedziałem, był lojalny wobec Wiki, bo z nią robił program lata całe, poza tym on jest fachowcem wysokiej klasy, ma zawód, który lubi i którego uprawianie nie zależy od chwilowego widzimisię szefowej i od tego, czy ona czuje do niego sympatię, czy nie.

– Pani Solska byłaby zdolna do zabójstwa w obronie ogniska domowego?

Maciek roześmiał się ponownie.

– Lilka? Może gdyby coś zagrażało jej dzieciom, podobno w takiej sytuacji każda kobieta zdolna jest do wszystkie go. To bardzo miła osoba, spokojna i zrównoważona. Oni są małżeństwem kilkanaście lat i Lilka już się zdążyła przyzwyczaić do tego, że wszystkie baby lecą na jej męża. A propos lecą, ja bym też już poleciał, jeśli panowie nie mają już żadnych spraw…

Panowie nie mieli nic przeciwko i realizator oddalił się w kierunku mikrobusu, w którym siedziała już cała ekipa wyjeżdżająca do Wronek na mecz Amiki Wronki z Pogonią Szczecin.

– On chyba jest w porządku, nie uważasz? – Komisarz grzebał w karteczkach. – Aczkolwiek spotkaliśmy już kilku bardzo sympatycznych kolegów, którzy okazywali się niesympatycznymi zabójcami… niemniej jeśli pani dyrektor zginęła przed szóstą albo tuż po wpół do siódmej, a musimy założyć taką możliwość, to niestety, realizator Kochański wchodzi nam na listę mających i motywację, i możliwości. Bo należy przypuszczać, że pani dyrektor niejeden numer tego typu mogła mu jeszcze wyciąć. I psuła mu opinię w środowisku, a jego być albo nie być zależy od opinii środowiska. Tak więc z pewnym bólem serca, bo nie lubię podejrzewać rozsądnych i przytomnych ludzi… wpisujemy go na naszą czarną listę. Mamy zatem coś takiego: panie Wojtyńska i Manowska, pan Buczek, pan Kochański. Chociaż jeszcze nie wiem, dlaczego Buczek, ale kręcił się przy Proszkowskiej w ostatnich chwilach jej życia… Trzeba sprawdzić, kto do niej dzwonił w sprawie wyjącego rzekomo samochodu… Cała reszta tych telewizorów daje sobie nawzajem alibi. Chyba że jest to nowe morderstwo w Orient Ekspresie…

– Dlaczego w Orient Ekspresie?

– Nie czytasz klasyków. To Agathy. Cały wagon podejrzanych. Obce osoby, a potem się pokazało, że każdy z nich był jakoś powiązany z ofiarą.

Zbiorowa dintojra?

– Upraszczając. Teoretycznie tutaj też mogłoby być tak, że wszyscy się umówili w sprawie pozbycia się szefowej… Nie, to zbyt daleko idące przypuszczenia, chyba damy im spokój.

– A panią Solską byśmy się nie zainteresowali?

Ilonka przyjechała do Podjuch wczesnym popołudniem i zaparkowała Zygfryda na nieco krzywym chodniku przed rezydencją państwa Wojtyńskich – nie śmiałaby tej starej budowli z mnóstwem okrągłych wieżyczek i wystających balkoników nazwać po prostu domem. Odkąd Wika przeniosła się tu z Pogodna, Ilonka szczerze zazdrościła jej Pałacyku (tak właśnie rodzina i przyjaciele mówili o rezydencji), przestrzeni wokół, ogrodu, widoku z tarasu i wszystkich okien. Podobne uczucia żywiła wobec domu Lalki Manowskiej, znajdującego się kilkadziesiąt metrów dalej na tej samej górce.

Wika czekała na nią przy furtce jak ucieleśnienie szczęśliwej pani domu. Ilonka spojrzała na nią ponuro i wytaszczyła z samochodu wielką donicę z wykwintną kompozycją kwiatową.

– To z przeprosinami za wczorajszy głupi telefon. Postawisz na jakimś schodku, czy coś takiego… będzie pięknie. Podobno potem można te wszystkie badyle posadzić do ogródka i one będą dalej rosły. A jak wolisz, możesz je trzymać w donicy. Zimę wytrzymają. Tak mi powiedział facet w tym dużym centrum ogrodniczym w Zdrojach. Nie wiem, jak to się nazywa.

– Centrum, czy roślinki? – Wiktoria przyjrzała się kompozycji z przyjemnością. – Nie szkodzi. Ja wiem. Patrz, to jest żurawka, to bluszcz, to funkia, a to niecierpek. Ależ wielki! Chodźmy do ogródka, od razu znajdziemy dla nich miejsce. Psiula nie wzięłaś?

Wzięłam, ale nie chciało mu się wysiadać, śpi na siedzeniu. Może lepiej, nie będą z Szantą rozrabiać. To znaczy pewnie ona spuściłaby mu bęcki, bo z niego straszne cielę. Słuchaj, o tym grillu mówiłaś poważnie? Kupiłam jakieś mięska przyprawione, mogłybyśmy rzucić na ruszta. Nie jadłam śniadania, strasznie mnie rzucało po wczorajszym… no wiesz. Okazało się, że wytrąbiłam trzy czwarte butelki.

– No, no – mruknęła Wika z uznaniem. – Sama?

– Nie, Gizmo mi pomagał. Pewnie, że sama. O, Lalka idzie!

Lalka Manowska właśnie zbliżała się do furtki.

– Cześć, kobiety. I co, robimy to damskie przyjęcie? Powiedziałam Januszowi, że musi się dzisiaj zajmować sam sobą, ponieważ mamy dziewic wieczór, czy jak tam się to nazywa.

– Chyba dziewic popołudnie. – Ilonka spojrzała na słońce, które robiło co mogło.

– Popołudnie to fauna – sprostowała Lalka. – Będziemy rozmawiały o twoich problemach egzystencjalnych czy o tym, kto ukatrupił Paproszkowską?

– Ja wolę Paproszkowską, bo chciałabym znaleźć mordercę prędzej niż ten nabzdyczony komisarz – wyznała Ilonka. – Jak mi się zacznie udawać, to problemy egzystencjalne pójdą się bujać same z siebie. Ego mi musi podrosnąć, rozumiecie, dziewczyny.

– Masz nadzieję, że podasz mu rozwiązanie zagadki na tacy? – Lalka pokręciła głową. – I uważasz, że on od tego nabierze do ciebie szacunku? Ilonka, on cię znienawidzi do końca życia, jeśli mu udowodnisz, że jesteś lepsza od niego. Nie wolno takich rzeczy robić. Jeżeli chcesz go złapać, powinnaś raczej być kretynką. Dajcie ten koks, ja bardzo dobrze rozpalam.

– Kto ci powiedział, że ja go chcę łapać? Poza tym wy nie jesteście kretynkami i jak was znam, nigdy nie chciało wam się nawet udawać kretynek, a macie tych swoich chłopów. I to są fajne chłopy. Boże, Wika, ten twój Tymon… ja nie wiem, czy ty na niego zasługujesz!

– Oczywiście, że zasługuję. Słuchaj, ja też byłam pewna, że chcesz łapać komisarza. Jest pewna magia nazwisk, nie wiem, czy zauważyłaś…

– Jaka znowu magia?

Ilonka, Ilonka. Nazywałaś się Kopeć, tak? Teraz nazywasz się Dymek, tak? A on jak się nazywa?

25
{"b":"100443","o":1}