– O której mam przyjść?
– O której chcesz. Jak się wyśpisz. A teraz już nic nie kombinuj, tylko umyj buzię i ząbki, i też idź spać.
– Buzię i dupcię – powiedziała z godnością Ilonka i rozłączyła się. Po czym nie myjąc niczego i nie rozbierając się, padła na łóżko, na którym już od jakiegoś czasu przebywał sapiący i pochrapujący gremlin.
Żożo Bucek zrobił na policjantach wrażenie absolutnie uzasadniające posiadaną zaocznie ksywę.
– Jest nieszczęście – powiedział od progu. – Prawdziwe nieszczęście. Nie wiem, co oni wszyscy panom naopowiadali, ci dziennikarze od siedmiu boleści a ósmego smutku, te wszystkie redaktorki z awansu społecznego, co do jednej zazdrosne o Ewelinę, o jej umiejętności, sposób bycia, koneksje, wdzięk, urodę, inteligencję wreszcie! Panowie nie mieli okazji poznać Eweliny… za życia oczywiście?
Nie mieliśmy – odparł zgodnie komisarz i zamilkł, bowiem po takim początku rozmowy postanowił najpierw dać się facetowi wygadać. Aspirant zrobił tylko duże nie winne oczy i pilnował włączonego urządzenia nagrywającego.
Żożo tymczasem wszedł do pokoju na dobre, uścisnął obie policyjne prawice i zamaszyście zajął miejsce na krześle przy stole konferencyjnym. Krzesło aż jęknęło pod ciężarem dwumetrowego i mocno barczystego faworyta nieboszczki dyrektorki.
Komisarz obejrzał sobie faworyta uważnie. Miłośnicy i miłośniczki mięśniaków o wyrazie twarzy łączącym wrodzoną tępotę z nabytą przymilnością mogliby nawet być zachwyceni. Silny człowiek, niewątpliwie. Duża dawka testosteronu. No, obiektywnie biorąc, nawet przystojny, bądźmy sprawiedliwi. Ale zdecydowanie niesympatyczny. Oczka mu niby nie latają, ale jakoś nie mogą zatrzymać się w jednym miejscu. A już na pewno nie patrzą w oczy rozmówcy. Może facet nie może się zdecydować, któremu z dwóch interlokutorów ma w te oczy patrzeć. Palce mięsistej łapy bębnią po stole. Nerwusek skrywający swoje zdenerwowanie.
Aspirant podsunął Buczkowi kubek i nalał do niego kawy z dzbanka, który dostarczyła piękna pani Jola Maciąg, trochę zdegustowana koniecznością pracy w sobotę. Żożo kiwnął głową niedbale i władczo wyciągnął rękę po cukierniczkę, stojącą nieco zbyt daleko. Komisarz podał mu ją, a Żożo sypnął do kubka trzy łyżeczki cukru i zastanowił się nad czwartą.
– Jednak nie – zdecydował. – Panowie. Straszna sprawa. Macie już jakichś podejrzanych? Ja bym na waszym miejscu podejrzewał tu wszystkich, jak leci. Oni nienawidzili Eweliny od momentu, kiedy tu przyjechała z Rzeszowa i zorientowała się, co jest wart ten cały ośrodek. Dno. Po prostu dno. Pod każdym względem. Program, promocja, marketing, masakra. Niestety, Ewelina nie mogła przywieźć z Rzeszowa całego zespołu, zresztą, prawdę mówiąc, nie warto by było, tam też nie orły pracują… zabrała tylko mnie, bo na pierwszym miejscu stawiała marketing. Poza tym ja byłem aktualnie wolny, w sensie osobistym, rozumiecie. Jestem w separacji z żoną, potwornie głupia kobieta, nie rozumiem, jak mogłem się z nią ożenić, ale to panów przecież nie interesuje. Otumaniła mnie swojego czasu i wykorzystała chwilę mojej słabości. Panowie rozumieją, najgorzej mają zawsze dżentelmeni.
Panowie byli skłonni przypuszczać, że ich definicja dżentelmena różni się nieco od definicji Żoża.
Ten zaś rozpędził się i tokował, udowadniając, jak mniemał, każdym zdaniem, że bez niego ta mizerna imitacja ośrodka telewizyjnego dawno by się rozleciała.
– Nie wiem, jak będzie teraz – zatroskał się nagle, dolewając sobie kawy. – Ewelina miała w planie daleko idące zmiany personalne, miałem objąć kierownictwo redakcji informacji, marketing już w zasadzie ustawiłem…
– I o tym państwo rozmawiali w środę w studiu po próbie?
Żożo nagle zbystrzał.
– W jakim studiu? Po jakiej próbie?
Komisarz skrzywił się. Może nie taki z niego tępak, na jakiego wygląda… ten cały Żożo. Chryste, cóż to za zdrobnienie! Ciekawe, kto mu je nadał. I czy on o tym wie.
– Panie Buczek. – Przybrał minę zmęczonego Marlowe’a, któremu nie chce się języka strzępić na niepotrzebne gadki. – Jesteśmy w posiadaniu sporej kolekcji śladów stóp pozostawionych w studiu przez różne osoby. W tym panią Proszkowską, nieboszczkę. Można powiedzieć, że zazębiają się z tymi damskimi stopami inne stopy, męskie. Oczywiście, sprawdzimy pańskie buty i to zaraz, zanim zdąży pan je przed nami schować. W pańskim domu też. Jeżeli wtedy okaże się, że ślady należały do pana, znajdzie się pan w kłopotliwej sytuacji…
– Panie komisarzu. – Bucek zabębnił palcami po stole. Jak na swoje gabaryty miał niewielkie dłonie, a prawdopodobnie i stopy. Stóp chwilowo nie było widać, skryły się pod stołem. – W studiu byłem tysiąc razy. Ewelina również. Wszyscy tu pracujący podobnie. Nie wiem, czy pan się orientuje, ale w studiu robi się programy, a programy robią tu wszyscy…
Ale nie wszyscy wchodzą za horyzont jednocześnie z panią dyrektor Proszkowską. Na podstawie tego, co nam powiedzieli nasi koledzy z ekipy technicznej, możemy udowodnić, że pani dyrektor weszła za horyzont w studiu razem z kimś noszącym obuwie rozmiar czterdzieści cztery… jaki pan ma numer buta? Czterdzieści cztery?
– I co z tego? Szymon Wysocki też ma czterdzieści cztery!
– Szymon Wysocki ma czterdzieści osiem.
– No tak, to wielki facet. Cholera. Faktycznie, byłem w studiu. Właśnie sobie przypomniałem. Ma pan rację panie komisarzu. Komisarzu?
– Komisarzu. A czego państwo szukali za horyzontem?
– Banerów reklamowych… tego, lexusa. Miały być do takiej transmisji plenerowej… Zamierzałem je pokazać pani dyrektor, a nie mogliśmy znaleźć, myślałem, że może Felczakom nie chciało się ich nosić w tę i z powrotem i wstawili za horyzont. No właśnie.
– Felczakom? Kto to jest? Nie mieliśmy w wykazie takiego nazwiska.
– Aaaa… nasi maszyniści. Niech pan mnie nie pyta, dlaczego. Tak ich nazywają. Rzeczownik zbiorowy, hy, hy.
– Tu zaraz jest ulica Felczaka – wtrącił niewinnie aspirant. – Kiedyś był na niej sklep monopolowy… Coś mi się o uszy obiło podczas wstępnej dokumentacji. Państwo reklamują lexusa? W regionalnej telewizji?
– No, tak. To znaczy jeszcze nie, ale właśnie chcieliśmy im złożyć propozycję, oczywiście nie firmie Lexus jako takiej, to znaczy nie żebyśmy chcieli reklamować ich modele, prawda, ale oni mają przecież u nas salon, więc istniała teoretyczna możliwość, że nam zlecą reklamę, no i na tę okoliczność kazałem przygotować kilka banerów.
– I co, były za tym horyzontem?
– Aaaa. Nie, nie było.
Komisarz Ogiński, który w tandemie z aspirantem Brzecznym grywał raczej rolę złego gliny, podczas gdy kolega ze swoim poczciwym i nieco zmartwionym wyrazem twarzy nadawał się jedynie na dobrego glinę, huknął znienacka pięścią w biurko, aż przesłuchiwany Buczek podskoczył.
– Matko Boska! Co się stało?
Panie Buczek! Pan sobie doskonale zdaje sprawę, że za chwilę sprawdzimy, czy pan zlecał jakieś banery, czy kontaktował się pan z Lexusem… jednym słowem, czy usiłuje pan z nas łacha drzeć, czy nie! Naszym zdaniem umówił się pan z panią dyrektor nieboszczką po to, żeby się z nią miziać za tym horyzontem, gdzie was nikt nie będzie widział!
– A co, widział ktoś?
– Panie Buczek, od zadawania pytań w tym towarzystwie jesteśmy my. Nie pan. O której spotkał się pan z panią Proszkowską?
– Ojejej, niepotrzebnie tyle emocji! Jesteśmy… to znaczy Ewelina była… dorosłymi ludźmi… Już mówię. O wpół do szóstej. Może minutę po.
– Kto oprócz państwa wiedział o tym spotkaniu?
– Mam nadzieję, że nikt! Panie komisarzu, Ewelina była mężatką! Nie zależało nam na popularności w tym względzie… Swoją drogą widział pan tego jej męża i chyba pan się jej nie dziwi. Staraliśmy się nie rzucać w oczy. Panie komisarzu, na litość boską, czy pan sugeruje, że ja ją zabiłem? Ja? Przecież myśmy się kochali! To znaczy… tego… no, w każdym razie byliśmy przyjaciółmi, od lat…
– A względy materialne? – wtrącił łagodnie aspirant.
– O co chodzi?