Więc jak ja będę umierać? Cicho i niepostrzeżenie, nikt nie zauważy, czy będę wyć z bólu i o niczym nie myśleć, tylko żeby to nareszcie się skończyło?
Jak po mnie przyjdziesz? Jak motyl nocny, cichutko otrzesz się o twarz, sypniesz puszkiem ze skrzydeł? Ale ćmy nie latają bezszelestnie w szpitalnej ciszy, pamiętam po operacji, cisza, i tylko ćma duża ciemna, trupia główka, rzadka ćma dotykała mnie leciutko w policzek i w czoło i suchy delikatny trzepot skrzydeł – to ty byłaś tak delikatna?
Bo już wiadomo, że te zastrzyki nie pomogą.
Na nic się zdała tajemnica, męska dłoń, której mówiłam:
„Nie mów nikomu, obiecaj, że nie powiesz o mojej chorobie, zrób wszystko, ale nie mów, że to ja, nie chcę litości, błagam, nie pozwól, żeby się dowiedzieli, litość jest najgorsza”.
I obietnica, że nikt się nie dowie, nie ma znaczenia, chociaż obowiązuje.
Jak mam cokolwiek zmienić, skoro wszystko jest niezmienne i z góry ustalone?
*
– Nic nie jest ustalone, dopóki ty możesz mieć wpływ na życie!
– Ale, Buba, o to chodzi, że nie masz tego wpływu!
– Ja mam, mów za siebie, może ty nie masz!
– Nie mamy wpływu! Możemy mieć mały nieistotny wpływik na to, co się dzieje teraz, czy podam ci tę herbatę, czy nie! Ale czy nie zdajesz sobie sprawy, że Pan Bóg się śmieje najgłośniej z cudzych planów?
– Głupi jesteś!
– No, to jest argument, na który nie znajduję kontrargumentów. Znasz takie przysłowie ludowe: myślał indyk o niedzieli, a w sobotę łeb mu ścięli?
– Nie jestem indykiem i nie namawiam do myślenia o sobocie, tylko o tym, co się dzieje w tej chwili! Masz wybór, możesz mi dać wreszcie tę cholerną herbatę albo nie! I to od ciebie zależy, więc nie mów mi, że nic od ciebie nie zależy! I cukier, jeśli jesteś już taki dobry! – warczy Buba i słodzi pełne dwie łyżeczki.
*
– Kochasz mnie czy nie?
Poczułem, jak lepkie macki wędrują wzdłuż mojego ciała i mocno je ściskają, jakbym był tubką pasty do zębów, wyciskaną nieprawidłowo, nie od dołu do góry, tylko jakkolwiek, a ja, ta pasta, nie mam gdzie się podziać, otwór jest za ciasny. Tracę swoją tożsamość, muszę się bronić przed wyciśnięciem, wyjdę stąd jako przemielony wężyk czegoś do użytku dla kogoś, ale już nie będę sobą.
Nie ma sensownej odpowiedzi, na takie pytanie nie można odpowiedzieć jednym słowem, to jest źle sformułowane pytanie. Poza tym, czy nie widzi, że jestem z nią, przychodzę do domu, planuję, płacę rachunki, ona chyba nawet nie wie, ile kosztuje czynsz, bo co ją to obchodzi, nie lubi rachunków, ale to jest w porządku, przychodzę tutaj i wychodzę stąd, do niej i od niej, co mam odpowiedzieć na to pytanie?
Może wstanę i wezmę się za coś pożytecznego, za jakieś rzeczy, które kobieta doceni, a które się do niczego nie przydają, takie jak porządek w piwnicy, a może przyniosę jeszcze kompoty, które tam stoją od wieków, ona boi się ciemnych miejsc, zobaczy, że ją kocham, że dbam o nią, albo rower naprawię, będzie jak znalazł, wiosna, dętka poszła w październiku, albo samochód umyję, albo przybiję wieszak w łazience, do remontu jeszcze kawał czasu, dlaczego nikt mi nie powiedział, że to nie są pytania:
– Zrobisz to czy nie?
– Wyniesiesz śmieci czy nie?
– Masz ochotę posiedzieć sam czy nie?
To raczej zaczepki, groźby. Nie wiem, naprawdę nie wiem, co ci odpowiedzieć, wszystko, cokolwiek powiem, będzie skierowane przeciwko mnie, ale ci wybaczam, bo cię kocham, nie zranię cię słowem ani uczynkiem, muszę zacisnąć zęby i pamiętać, że jesteś wrażliwa, pełna kompleksów i boisz się bardziej niż ja.
– Wiedziałam – mówi Basia i odchodzi. Wybieram wobec tego polubowne wyjście: – Muszę już iść.
Tak się nie da żyć, ale nie powiem jej tego, bo to minie, zajmiemy się czymś wspólnie, jak tylko wrócimy do siebie, bo teraz stoimy obok, nie rozumiem tego, ale tak jest, chociaż staram się ze wszystkich sił.
Wstaję od komputera, Baśki już nie ma, dzisiaj idzie na drugą na uczelnię, a potem do biblioteki, musi skończyć jakąś pracę.
Nie wiem, jak jej pomóc.
Może jednak pojadę na plener, na dwa dni, odpocznę.
Pomyślę.
*
Basia wypiła jednym haustem wino i wydawało jej się, że jasność umysłu paruje z niej i ogarnia cały pokój.
Sięgnęła do szuflady, wyjęła czyste płyty i wsunęła jedną z nich do stacji dysków. Przesunęła kursor ze zdjęć i powoli informacje zaczęły przefruwać na płytę CD.
Była wstrząśnięta.
Właściwie nie była wstrząśnięta.
Nigdy by się tego nie spodziewała! Nigdy!
Właściwie tego spodziewała się od zawsze.
Przypuszczała.
Podejrzewała.
Czuła.
A teraz odczuwa tylko ulgę.
*
– Mam nadzieję, kochanie, że przemyślałaś to, co robisz.
– Matka Julii stara się mówić łagodnie, ale przecież całkiem nie może przestać się martwić.
– Tak, mamo, wynajęłam wcale miłą kawalerkę, mam nadzieję, że przyjdziesz niedługo.
– Jeśli tylko mnie zaprosisz, kochanie. Weź czajnik elektryczny, ja i tak wolę gotować na gazie, wodę się powinno gotować dłużej niż trzydzieści sekund, i tę kołdrę z dużego pokoju. I dzwoń do mnie, jak będziesz czegoś potrzebowała, dobrze?
– Oczywiście, mamo.
– Wydaje mi się, że jesteś w dobrej formie, prawda?
– Tak, oczywiście.
– A co u Basi i Piotra? Widziałam ich w lecie, robią bardzo miłe wrażenie. To chyba jedyni twoi przyjaciele, którzy ułożyli sobie życie.
Ach, to jedyni twoi przyjaciele z ułożonym życiem! Po co ten sarkazm, tak kiepsko ukryty! Ja nie ułożyłam sobie życia, ja się puszczałam, ja nie myślałam, ja nie szanowałam cudzych związków, ja…
– Pozdrów ich ode mnie.
– Dobrze.
– Nie martw się, tobie się też uda.
– Nie martwię się, mamo. Dzięki, po kołdrę wpadnę z Piotrem. Na razie te pudełka zostawiam w swoim pokoju.
Ach, błąd, znowu przejęzyczenie, w swoim byłym pokoju, w pokoju, który był moim pokojem, jak byłam dziewczynką, w pokoju, do którego wchodziłaś bez pukania, więc nigdy nie był moim pokojem. W małym pokoju zostawiam te trzy pudła.
– Może weźmiesz telewizor ode mnie?
Ode mnie, to znaczy z twojej sypialni, duży stoi w dużym pokoju, mały w twojej sypialni. Jest włączony przed snem, przez szybę widzę ten trupi blask, jak możesz zasypiać przy telewizorze?
– Nie, dzięki, odzwyczaiłam się.
– To pa, córciu. – Pa.
Dotykają się policzkami, udają, że to nic, doprawdy nic takiego, przecież da się przeżyć takie dotknięcie, ono nie zostawia śladów, bąbli, zaczerwienienia nawet. Już.
*
Basia znajduje tabliczkę z napisem „Zespół Adwokacki”, trzecie piętro, strzałka w prawo. Jest umówiona, nie powinna czekać, potem pojedzie do Julii, pomoże jej w przeprowadzce, Buba też obiecała, że będzie, ale Buba i tak nie może nosić, bo podobno dysk jej wypadł. W tym wieku? I Róża wpadnie, ale też nie bardzo będzie pomocna, bo lekarz ostrzegał, że poszły jej jakieś więzadła.
A jej, Basi, poszło tylko małżeństwo. Ot co, kręgosłup ma zdrowy i świetnie się czuje. I rozpocznie na nowo życie. Może na okres przejściowy Róża pozwoli jej mieszkać u siebie. Bo w tym gównianym fałszu nie będzie tkwić ani chwili dłużej.
Basia sztywno wyprostowana siedzi naprzeciwko wyprostowanej pani mecenas. Pani mecenas mówi szybko, teraz nachyla się ku niej, wyciąga palec wskazujący i dziobie powietrze w okolicach serca Basi.
– I właśnie dlatego pozwany będzie chciał powódkę natychmiast wykorzystać.
– Jaką powódkę?
– Jaką powódkę? – Pani mecenas patrzy na nią z niesmakiem. – Jak to jaką powódkę?! Panią! Pamiętam taki przypadek, jak pewna kobieta, nie wymienię jej nazwiska, rozumie pani, tajemnica służbowa, z tym że śmieszne to nazwisko miała, po mężu, cha, cha, cha, no, ale cóż, nie mogę… Otóż ta kobieta była przekonana, że mąż będzie lojalny. Naiwna!