Литмир - Электронная Библиотека
A
A

A morgana kupi. Czeka już na niego w Berlinie. Tylko musi wygrać jeszcze kilka przetargów. Nienawidzi przetargów. Jakiś idiota to wymyślił. I tak wszyscy wiedzą, że wygrywa ten, kto najlepiej lub najszybciej posmaruje. On w zasadzie nic innego nie robi, tylko smaruje przetargi. Najgorsi są mali urzędnicy z dzielnicy. Ci najbiedniejsi. Z dzielnicowych budżetówek. Nigdy nie wie, czy ich przypadkiem nie przepłaca. Może oni czekali na pięćset złotych, a on im daje grube tysiące. Gdy im dać dwadzieścia tysięcy, to ślinią się i wzruszają, jakby zostali wybrani do Big Brothera. A co to jest w końcu dwadzieścia papierów!? Ostatnia sukienka dla Małgosi kosztowała dychę. No może nie. Z butami, pończochami, nowymi perfumami, bielizną i kolacją w „Łazience” wyszło tak na trzynaście. „Łazienka”? Taka knajpa w bok od Piotrkowskiej. „Musisz, Marcinku, gdy będziesz następnym razem w Łodzi, koniecznie o nią zahaczyć”. Małgosia mu ją pokazała. Ona zna takie klimaty. Na pierwszym piętrze jest pokój z wanną. Gdy już się człowiek naje, napije i zachce mu się bzykać, to kelner naleje wody do wanny, ręczniki przyniesie, pianę zrobi, zamknie pokój na klucz i nie przyjdzie, dopóki się po niego nie zapuka.

Z grubymi „budżetami” jest drożej, ale moralnie lepiej. Tam cena jest ustalona i nie da się nic stargować. Ale człowiek wie, za co smaruje. Czysta sprawa i krótka piłka. Ostatnio dwa razy rozmawiał z takim jednym grubym w Warszawce. Przyszedł na kolację do Marriotta ze swoją asystentką. Świetna laska. I umiała się zachować. Zawsze siedziała tak, że mógł dojrzeć jej stringi pod spódnicą. Gdy asystentka wyszła do toalety, grubas na pięć minut wpatrzył się maślanymi oczami w jego roleksa. Na drugim spotkaniu nie było już asystentki. Zostawił mu roleksa. Na pamiątkę. Ale projekt jest wart każdego zegarka. Zresztą znudził mu się już ten rolex.

Był ostatnio w Gdańsku. Załatwiał nowy duży obiekt. Nawet większy od tego z roleksem. Ale Błażeja nie odwiedził. Błażej go wkurwia. U niego w firmie nawet bezmózgowy napakowany sterydami byle jaki bramkarz nie jeździ skodą. Gdyby zaczął jeździć, toby go wyrzucił na zbity pysk. Znaczyłoby to, że jest pijak i zamiast pilnować bramki, przepija pieniądze, które on mu płaci. Profesorek ze śmierdzącego zsypem blokowiska! Gdyby nie jego diety z Ameryki, to Sylwia musiałaby ze szmatą latać po biurowcach. Wydaje mu się, że jest prorokiem. Niech nawet i jest. Ale nie musi zaraz przy tym trawić swojej mądrości w monumentalną kupę i srać marmurem. I na dodatek wszystkim się wydaje, że on jest przy tym sraniu sobą. Żeby być sobą, trzeba najpierw być kimś. A kim on jest?! No kim?! Błażej traktuje go jak buraka, co to dumny jest z siebie, gdy uda mu się przypomnieć cztery cyfry PIN-u przy bankomacie. Profesorek jeden…

– Małgosia, a ty, kurwa, co?! Myjesz tam Marcinkowi naczynia!? Jak długo będziemy jeszcze czekać na tę flaszkę?! – krzyknął zdenerwowany w kierunku drzwi do kuchni.

Pije trochę za dużo. Musi odreagować. Stresy ma. Urząd skarbowy go odwiedza bez zaproszenia, Widzew nie gra już tak, jak grał, pracownicy piszą na niego anonimy, zadyszki dostaje na schodach. Ale ma to pod kontrolą. Przed hejnałem nie pije. Chyba że jedno lub dwa piwa na klina. Zresztą lepiej być słynnym pijakiem niż anonimowym alkoholikiem.

Widział, że na podwórku chałupy Siekierkowej stoi maszt. Ciekawe, ile starucha za to wzięła. Przecież nie załatwiła tego urokiem osobistym! Ona zawsze była taka brzydka, że nie oglądał się za nią nawet ksiądz. A pomarszczona jest jak żółw z Galapagos. Ale Siekierkowa przeżyje nawet te żółwie, chociaż one to tak ze sto pięćdziesiąt lat chyba żyją. Chciałby jakoś wejść w GSM. To teraz jest na topie i na kilometry zionie kasą. Może wyjeżdżając, wpadnie z Małgośką do Siekierkowej i dowie się, z kim i jak to załatwiała…

Przespali u niego w Biczycach tylko jedną noc. Małgosia tego wieczoru robiła wszystko, a Adam upił się do końca i zasnął przed nią. Gdy był już całkiem pijany, przenieśli go razem na łóżko w pokoju matki. Małgosi pościelił w swoim pokoju. Sam położył się na dwóch zsuniętych fotelach i przykrył kocem. Rano bardzo wcześnie wstał. Żeby ich nie obudzić, nie sprzątnął nawet stołu po wczorajszej kolacji. Wyszedł, cicho zamykając drzwi. Pojechał na cały dzień do muzeum. Wrócił bardzo późnym wieczorem. Dom był pusty, stół w takim stanie, w jakim zostawił go rano. Tylko popielniczki były pełniejsze i doszły dwie nowe puste butelki po koniaku. Do drzwi lodówki w kuchni Małgosia magnesem przymocowała kartkę:

Adam także potrafi być dobry. Trudno w to uwierzyć, ale tak jest…

Małgorzata

Nie uwierzył. Na następny dzień zamówił ślusarza i zmienił zamek w drzwiach wejściowych.

*

Błażej swój pierwszy e-mail do niego napisał z Waszyngtonu.

Marcinku (nie gniewaj się, ale do końca zostaniesz dla mnie małym braciszkiem),

nawet sobie nie wyobrażasz, jak bardzo się cieszę, że NARESZCIE (!) jesteś dostępny jak normalny człowiek. Sam wiesz, jak trudno znaleźć czas, by usiąść i napisać taki zwykły papierowy list. Potem trzeba jeszcze pamiętać o znaczku pocztowym i o wrzuceniu listu do skrzynki. Mnie się to rzadko udaje. Zdarzało się, że nosiłem listy po dwa miesiące w kieszeni marynarki. Ale teraz, chwała Bogu, jesteś już pod ręką.

Witaj, braciszku, w elektronicznej wiosce.

Gdy Karolina powiadomiła nas wszystkich, że masz adres e-mailowy, nie mogłem w to uwierzyć. A uwierzę tak naprawdę dopiero, gdy odpiszesz. Kiedy wyjeżdżałem w świat z Biczyc, to w Sączu, który był dla nas wtedy wielką metropolią, na rozmową telefoniczną z Warszawą czekało się na poczcie po dwie godziny. A dzisiaj w Twoim muzeum, kilkaset metrów od tej poczty masz dostęp do Internetu! Powiedz sam, czy to nie jest genialne??!!! Szymonowi, Karolinie i mojej llonce wydaje się to tak samo normalne jak fakt, że z kranu leci woda, gdy przekręci się kurek, ale dla mnie, mimo że korzystam z Internetu już ponad dwadzieścia lat, to, że mogę pisać do Ciebie, do Twojego archaicznego biura na poddaszu w muzeum, jest ciągle bardzo niezwykłe. Wioska się ze świata zrobiła. Ale moim zdaniem ciągle nie jest to globalna wioska. Stanie się globalna, gdy będę mógł napisać e-mail do starej Siekierkowej. A wtedy napiszę jej, jak bardzo się jej bałem, bo swoim zachrypłym od palenia głosem krzyczała na nas i groziła laską, gdy ze Stasiem kradliśmy jabłka z ogrodu przy jej chałupie na górce. Tak naprawdę nie wiem do dzisiaj, po co kradliśmy te jabłka, bo przecież wszystkie dzieci w Biczycach wiedziały, że Siekierkowa i tak nam je rozda, gdy dojrzeją.

Szymon był na cmentarzu przy grobie Mamy i zrobił zdjęcia. Obiecał, że je zeskanuje i mi przyśle. Podobno bywasz tam bardzo często. Ja wiem, że matka kochała nas wszystkich po równo. Ale gdy myślę o tym czasami – starzeję się, bracie, robię się sentymentalny i wracam ostatnio coraz częściej do przeszłości – uważam, że to jest bardzo niesprawiedliwe. Ciebie powinna kochać kilka razy mocniej…

Chciałem Ci to powiedzieć w Biczycach, gdy wróciliśmy z cmentarza po pogrzebie Mamy, ale nie zdążyłem. Dałem się idiotycznie po raz kolejny sprowokować Adamowi i jak obrażony zasmarkany szczeniak wyjechałem. Ilonka płakała całą drogę do Gdańska, Sylwia milczała, dusząc w sobie złość. W Tarnowie, gdy podniosłem głos, kłócąc się z nią, wysiadła z samochodu i wróciła do Gdańska pociągiem. Wyrządziłem wszystkim krzywdę. Wszystkim. Naszej Matce największą. I na dodatek nie mogłem już zadzwonić następnego dnia, aby ją przeprosić.

Adam jest moim bratem. Tak jak Ty. Nosił buty po mnie. Biłem się w jego obronie, gdy ktoś w Biczycach chciał mu zrobić krzywdę. Dzisiaj także biłbym się za niego, ale pomimo to nie mogę pogodzić się z tym, że stał się takim… takim ceprem.

Jestem od sześciu miesięcy w Waszyngtonie. Kleję tutaj te swoje peptydy. Wychodzę z laboratorium i wracam do hotelu tylko po to, aby spać, brać prysznic i sprawdzać, czy jest jeszcze jakiś świat na zewnątrz i czy prognoza pogody, którą podają w Internecie, się zgadza. Przeważnie się nie zgadza. Pomimo to sprawdzam także pogodę w Gdańsku. Chociaż to zupełnie irracjonalne, wydaje mi się, że gdy wiem, czy tam pada deszcz lub świeci słońce, jestem bliżej Ilonki.

30
{"b":"100399","o":1}