Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Adam zawsze miał problemy z okazywaniem uczuć. Nawet matka wiedziała, jak trudno było go ukarać. Kara ma tylko wtedy sens, gdy ktoś choć w najmniejszym stopniu okaże, że jest dla niego dolegliwa. Podobnie nagroda ma sens, gdy sprawia radość, jest wyróżnieniem, powodem do dumy. Adama trudno było nagrodzić i jeszcze trudniej ukarać. On nie okazywał żadnych uczuć. Nawet w czasie pogrzebu matki sprawiał wrażenie, że to, co się stało, jest mu zupełnie obojętne i przyszedł tylko dlatego, że tak wymaga tradycja. Spełnia obowiązek. W dzieciństwie nigdy nie tulił się ani nie całował matki, nie starał się zbliżyć do braci.

Marcin w okresie lęku „po Marcie” czytał wszystko o mózgu i emocjach. Natknął się kiedyś na interesujący opis. Okazało się, że wielu ludzi nie potrafi przeżywać, a tym bardziej wyrażać swoich emocji i że jest to w pewnym sensie choroba, która ma nazwę aleksytymia. Chorują na nią biedni i bogaci, starzy i młodzi. Mężczyźni o wiele częściej niż kobiety. Typowy aleksytymik to mężczyzna, który nie widzi żadnej różnicy w tym, czy przyniesie swojej kobiecie kwiaty, czy da jej pieniądze, aby kupiła je sobie sama. Aleksytymik nie wyznaje miłości, podobnie jak Pigmej nie opowiada o dokuczliwości zasp śnieżnych. Gdy Marcin o tym czytał, przypomniał sobie bohatera książki Maksa Frischa „Homo Faber”. Absolutnie wzorcowy aleksytymik, który przy łóżku umierającej bliskiej mu osoby potrafił zdobyć się jedynie na cytowanie statystyk umieralności.

Adam pasował do tego modelu wprost idealnie. Biczyce powinny być dumne! Nie tylko dekadencka Ameryka na prozacu i viagrze ma swoich aleksytymików. Biczyce też mają jednego. Ale żarty na bok. Aleksytymią – bardzo mądre i naukowe słowo, pomyślał Marcin – da się może usprawiedliwić dziwaczny emocjonalny chłód brata, lecz w żadnym wypadku jego arogancji, pychy i pogardy wobec innych. Szczególnie kobiet.

*

Około miesiąca przed wysłaniem tego e-maila Adam odwiedził go niespodziewanie w Biczycach. Była sobota. Obudziło go łaskotanie w stopy. W pierwszej chwili odwrócił się na drugi bok, myśląc, że to poranny sen przed przebudzeniem.

– No, braciszku, żyjesz niebezpiecznie, bardzo niebezpiecznie – usłyszał głos tuż przy uchu i poczuł odór oddechu wódki zmieszanej z czosnkiem.

– Adam! Co ty tu robisz?! – wykrzyknął, podnosząc się przestraszony na łóżku.

– Jak to co, braciszku? Wracam do szczęśliwego dzieciństwa. Małgosi chciałem swoje korzenie pokazać. Jeden korzeń jej nie wystarczy. – Adam zaśmiał się, poklepując go po twarzy. – Ale ty żyjesz niebezpiecznie, braciszku! Otworzyłem drzwi tym samym kluczem, który zabrałem, gdy wyjeżdżałem do Kanady. Od tego czasu minęła epoka i były trzy wojny na świecie, a ten klucz ciągle pasuje. Gdzie elektronika, gdzie kamery, gdzie chociaż jakiś owczarek, co by nas obszczekał? W willi mieszkasz, a nie stać cię na nowy zamek?! Niedobrze, braciszku, oj niedobrze. Otwórz u mnie zlecenie, a zabezpieczymy ci chatkę tak, że się halny nie przeciśnie. Małgosiu – odwrócił się do młodej dziewczyny stojącej przy drzwiach – przedstaw się Marcinkowi, mojemu najmłodszemu braciszkowi. Gdy go poprosisz, opowie ci o sztuce cerkiewnej albo o kablach elektrycznych.

Dziewczyna zbliżyła się powoli do łóżka i wyciągnęła nieśmiało rękę.

– Dzień dobry – powiedziała z wymuszonym uśmiechem. – Przepraszamy, że pana obudziliśmy. Mówiłam Adasiowi, żeby poczekać i przyjechać później.

Przykrywając się kołdrą, wysunął rękę w kierunku dziewczyny i powiedział:

– Ależ nic nie szkodzi. Zaraz zrobię herbatę. Jedliście śniadanie?

– Małgosia, zrób nam jakąś zakąskę – rzekł rozkazującym tonem Adam. – Lodówka nawet na wsi jest w kuchni, ale ty to sama wiesz, prawda, maleńka? W tym czasie Marcinek wciągnie spodnie i się odnowi – zaśmiał się, wyciągając paczkę papierosów z kieszeni.

Dziewczyna bez słowa wyszła do kuchni. Po chwili usłyszeli brzęk talerzy.

Małgosia miała dwadzieścia trzy lata, studiowała zaocznie pedagogikę na uniwersytecie w Łodzi i na nocnych dyżurach w firmie Adama zarabiała na czesne, opłatę za stancję i na nowe spódnice i bluzki. To, co jej zostawało, wysyłała przekazem na wieś do rodziców. Adam zatrudniał ją „na obiektach”, bo niektóre firmy życzyły sobie obsługi telefonu nawet w nocy. Kiedyś uruchomił kamerę podłączoną do Internetu i zobaczył, jak zamiast siedzieć wpatrzona w telefon, zupełnie rozebrana przed komputerem masturbowała się do własnej kamery ustawionej na ekranie monitora. Nigdy dotąd nie widział piersi tak dużych, które by jednocześnie tak sterczały. Następnego dnia w nocy pojechał „na ten obiekt” z kasetą, którą nagrał poprzedniego dnia. Gdy przyłapana na gorącym uczynku Małgosia się ubrała, znudzony wysłuchał od niej historii „o narzeczonym, za którym tęskni i który się z nią ożeni po powrocie z Anglii”, a potem pokazał jej kasetę.

– I tak, Marcinku, zaczęła się nasza miłość z Małgosią – roześmiał się, podnosząc do ust kieliszek z wódką.

Rozmawiali przy stole. To znaczy Adam mówił. Marcin tylko słuchał, a czasami wychodził do kuchni, by pokazać Małgosi, gdzie są sztućce i gdzie w lodówce jest musztarda, bo „Adaś wszystko lubi z musztardą”.

Adam po powrocie z Kanady nawet chciał się ustatkować. Kasia, rozwódka, którą przywiózł z Toronto, to porządna kobieta. Zebrała dużo kasy przez dziesięć lat. Zainwestowali w biżuterię i zrobili Kanadę na Piotrkowskiej w Łodzi. Ale na biżuterię trzeba w tych czasach dobrze uważać, więc z kolegą „z resortu” poszli w „ochronę”. Ochrona to nie jubiler, lecz takie teraz czasy, że wszyscy się chronią, więc wychodzi się na tym lepiej niż na pierścionkach i kolczykach do pępka. Poza tym gdyby nie miał ochrony, to i Małgosi by nie miał. A on potrzebuje Małgosi. Oraz kredytów. Bez kredytów nie ma rozwoju i koniunktury. A jak nie ma rozwoju, to wszystko stoi. No, nie wszystko. Jemu akurat przy słabej koniunkturze przestaje stawać.

Kasia jest ogólnie w porządku. Pracowita, oszczędna i niegrymaśna. O dzieciaka się troszczy. Obiad na stole codziennie, o wygląd dba, chociaż w kremy to za dużo inwestuje, koszule wyprasowane, buty się świecą co rano i pary z ust nie puści w urzędzie skarbowym. Tyle że go nie kręci. To znaczy bardzo go kręci, ale nie tak, jak on by chciał. Feministka jest. Religijna feministka. I do tego z Suwałk. A jej matka z Opola. Takie są najgorsze. Gdy on chce iść do łóżka, to słyszy, że ją traktuje jak „obiekt seksualny”. A jak on ma ją w łóżku traktować? Jak święty obrazek?

On nie ma nic przeciwko feministkom. Ani religii. Nie uważa, że kobieta ma być w kapciach, w ciąży i w kuchni. Nigdy nie traktował kobiety jak zlew na spermę. Ale loda powinna umieć robić. A dla Kasi lody to jak Korea Północna. Kto tam słyszał o lodach? Małgosia to co innego. Tyle że Małgosia to nie jest kobieta na stałe. Jej piersi prędzej opadną, zanim ona nauczy się prasować koszule i wypisywać faktury. Ona nie umyje naczyń, gdy w kuchni nie ma zmywarki. I nie podmyje się, gdy nie ma łazienki. Nigdy nie słyszała o miednicy. To zupełnie inne pokolenie. A on się przecież starzeje. Przyjdzie taki czas, że bardziej niż seks oralny i czy mu przy tym stoi będzie go interesować, czy na nocnym stoliku stoi kieliszek z syropem. Poza tym on wie, że Małgosia nie przyjechała z nim w góry, bo chce wrócić z nim do jego dzieciństwa i z nim podziwiać Rysy. Na Rysy spojrzy. Jasne. Ale tylko przez chwilę. Bardziej interesują ją butiki w Zakopanem. I słusznie. Kobieta za seks powinna być wynagradzana, bo ponosi większe ryzyko. Jak wróci jej narzeczony z Anglii, to on jej nawet na suknię ślubną da. On zawsze spłaca swoje erekcje. Kasi spłaca je od wielu lat. Zresztą kobiety coraz mniej go kręcą. Wszystkie takie same. Kiedyś mu się wydawało, że kobieta, aby pójść z kimś, potrzebuje uczucia. Teraz mu się wydaje, że potrzebuje tylko miejsca…

A poza tym to tak się powoli toczy. Ostatnio zachorował na morgana. Śliczne autko. Angielskie. Nie, żeby zaraz jeździć. Za małe i tyłek można sobie odbić na drogach w Polsce. Laseczki też na tylne siedzenie się nie da namówić, bo to ma tylko jedną ławkę. Ale postać przed garażem by mógł. Nikt takiego nie ma. Nawet w Warszawie. Ma już jednego upatrzonego w Berlinie. On lubi stare auta. Wszystko stare lubi. Meble, biżuterię, porcelanę, obrazy i nawet książki. Nie lubi czytać, ale lubi je mieć na półce w salonie. On czyta tylko „Gratkę” i „Anonse”. Tam jest prawdziwe życie. Ostatnio znalazł w antykwariacie w Krakowie Krasnyka czy Asnyka albo jak mu tam, z dziewiętnastego wieku. Stargował połowę ceny. Kasia mówi, że dostał jak za darmo. Starocie go kręcą. Tylko nie lubi starych kobiet. Co to, to nie! Starzenie się jest jak choroba. Taka sama jak reumatyzm albo skleroza. Jak kobieta ma zmarszczki lub cycki tuż nad pępkiem, to znaczy, że jest zaniedbana. Jak tylko zauważy, że Kasi się piersi wyciągają, to ją pośle zaraz pod nóż. Obojętne, ile to będzie kosztować. Stać go na to, aby mu kobieta z wymionami po domu nie biegała.

29
{"b":"100399","o":1}