Ja już jestem całkiem obojętny na to, co ze mną robią, ale to akurat coś mi się wydaje dziwne, to nazwisko. Gdyż słyszałem je już gdzieś, co nie jestem pewien gdzie, lecz nadzieja we mnie odżywa, iż może się uda coś się zakręcić po znajomości, tu i tam podać rękę, powiedzieć coś miłego zarówno za mnie, jak i za Lewego i wszystko jeszcze jakoś się ułoży, uda, jeszcze nas pocałują rękę przed wyjściem, a ślady naszych butów obwiodą czerwonym flamastrem, tu chodził Andrzej „Silny” Kobakoski i Maciej Lewandoski „Lewy” męczennicy w obronie rewolucji anarchistycznej w Polsce, niesłusznie oskarżeni i aresztowani w łapance dnia 15 sierpnia 2002 o godzinie ósmej wieczór. A na komisariacie w ogóle pierdolną tu muzeum sponsorowane przez Radę Miasta, w gablocie moje dżiny i katana na manekinie, w klapie katany ordery za wierność anarchistycznym ideałom, za obalanie faszyzmu, spuszczanie wpierdol faszystowskim turystom. A dżiny jeszcze z plamą jako relikwia po miss publiczności Dnia Bez Ruska, będą przychodzić tłumy, przykładać rękę do szyby i wszystko im się w kilka dni uzdrowi, i wysypka, i trądzik, i dałn, wszystkie choroby im raptem odejdą, a tym dziewczętom, które są już po, a na przykład wolałyby nie być, to odrasta co trzeba i mogą spokojnie się żenić bez wyrzutu sumienia i w razie spisu ludności i inwentarza, zakreślać sobie dziesięć na dziesięć punktów w rubryce „czystość i niewinność”. A ja nie będę wtedy próżnował, pierdolnę sobie jakieś grubsze przebranie i będę szefem tego całego interesu. Wstęp – dziesięć zeta, uzdrowienie: pięćdziesiąt, ptasie mleczko, zeta od sztuki, od pudełka czterdzieści (reklamówka – 50 gr), wycieczka do grobu Suni – trzydzieści zeta plus autokar dziesięć od łebka, porada Ali – dwadzieścia, choć sam nie wiem w sumie ile, bo tak naprawdę to jej porada jest gówno warta, a ja nie chcę ludziom wciskać szarlataństwa i proroctw sekty New Agę. Tylko samą anarcho-lewicową istotę wszechrzeczy i statki wolności pływające po morzu wolności.
A kiedy to tak sobie myślę, wyobrażam, widzę to oczami duszy swojej, to naraz otwierają się drzwi. I wychodzi z nich facet jakiś, który właściwie to nie ma nic do całej sprawy, gdyż jest niby to zwyczajnym jednym z wielu statystów, którzy pracują w tym filmie. Ale ja go od razu zauważam, iż coś jest z nim nie tak i to ma bezpośredni związek z tym pokojem, wszedł pewnie uśmiechnięty, pełen optymizmu i o prostym kręgosłupie, a jak już wychodzi to postępująca skolioza i garb pełen zapasowej wody na moralnego kaca, a wszystko, cała jego zmiana, to była kwestia wejścia na ten jeden właśnie pokój dwajścia dwa. Lampę mu w oczy, tortury psychiczne, przyzna się czy nie przyzna się do faktu, iż ma u Ruskich kuzynostwo, mamy na to dowody, mamy twoje zdjęcia, tu niby patriota, a wkłady do ołówków automatycznych kupowało się dzieciom ruskie, ot, za to mu lampa w oczy, za to mu skolioza. Za maszyną siedzi jakaś ściemniona maszynistka i spisuje wszystko, co powiedział, ale tak, jak jej pasuje do formularza, jakkolwiek pytanie by było sprekonfigurowane, to ona wpisze: tak. Tak, żywi orientację proruską, tak: chce zaboru, tak: przysięga na Polskę, iż to nie Ruscy wpuścili zasolenie do Niemenu. A wszystko tylko dlatego, iż „nie” w tej maszynie nie działa, ten wyraz akurat został wyeliminowany z czcionki. I to jeszcze zanim rozpętała się wojna, wyrwali je już, jak przesłuchiwali artystów plastyków o ciągotach solidarnościowych.
No ale jak słyszę „następny” i tam włażę, to stwierdzam, iż tej maszynistki akurat nie można oskarżyć o fałszowanie wyników wyborów moralnych ze stanu wojennego, gdyż obliczam sobie w pamięci, iż ona wtedy nawet nie wiedziała, co to tak, a co nie, gdyż ona wtedy prawdopodobnie jeszcze nie żyła ot co i nawet się na nią nie zanosiło. Gdyż na oko to ma maksimum trzynaście lat.
Dzień dobry – mówię z góry, żeby być uprzejmym dla niej, to może raptem nauczy się pisać „nie”. Ta nie odpowiada, to od razu zaczynam podejrzewać, że jest między nami brak respektu, szczególnie iż ona ma krzesło wyższe niż moje. Za mną zaraz wchodzi ten suk i mówi: te zeznania, Masłoska, to masz potem zanieść razem z kawą i ciastkiem do komendanta, tak on mówi, i sama też masz do niego przyjść na dłuższą chwilę na poważną gawędę, on tak mówi. Na to Masłoska mówi głośno: tak, panie sierżancie, a równocześnie stereo coś mruczy do siebie, jakieś wulgaryzmy, coś o ZHP. Jak to słucham co ona mówi, kiedy tak gapi się w te klawisze i celuje w jeden po drugim jednym palcem, a drugi ogryza paznokieć, to od razu zdaje mi się, iż to ja tu powinienem prędzej siedzieć za tą maszyną i spisywać jej historię choroby. Umysłowej zresztą.
Nazwisko – ona mówi. No to ja nic. Robakowski – mówię. Imię? Andrzej, bardzo mi miło dodaję a ty?
Ja Dorota – mówi ona i na mnie dziwnie patrzy, że aż dostaję halun na bańkę, iż ona wszystko jak gdyby o mnie wie. Lecz o co chodzi. Patrzę na nią, czy może ją gdzieś kiedyś już spotkałem, na jakiejś dyskotece w Luzinie czy w Choczewie latem, lecz trudno mi to poznać, gdyż ma na sobie niebieski kombinezon, kostium pod tytułem „kierowca autobusu Neoplan”, za duży zresztą. Zegarek ma ze złą godziną ustawione, na lewej ręce napisane ma długopisem „L” jak lewy, a na prawej „P” jak pinda, co pisząc lub robiąc cokolwiek, często gęsto sprawdza.
Imię matki… – ona szemrze do siebie – jo, imię matki kurwa…Ma…ci…ak…Iz., a…b., ela… i jedno „l”, a po mężu…Ro… ba… kos… ka… kurwa.
I wtedy coś mnie tchnęło. Coś mnie tyka wielkim palcem, e, Silny, obudź się, jakiś grubszy halun się kręci na twoich oczach, oto siedzi tu ta maszynistka, nawet nie wiesz sam jeszcze, czy chciałbyś ją przelecieć, czy nie, a raptem zna imię i nazwisko twojej rodzonej matki. Obudź się, Silny, bo kręci się tu coś, o czym nie wiesz, pod spodem, w ścianach poukrywane czyjeś są tajne, jasnowidzące oczy.
Pracujesz? Uczysz się? – zagaduję ją, by trochę się oderwać od tego chorego filmu, co mi został wkręcony i zamyślam się, czy to przypadkiem nie początek jakichś tortur.
Ta pisze dalej, ma tak wolny zapłon, a jak wtem nie powie raptem: co? do mnie, to sam aż się jej boję, gdyż wygląda na raczej nienormalną, jakby całkowicie nie z tego osiedla była co ja, tylko z innego. No i wtedy jakby zrozumienie tekstu mówionego przez nią z jej strony, ma dziewczyna tą zaletę przynajmniej, że rozumie po polsku, choć najprawdopodobniej mówi jakimś własnym narzeczem wewnętrznym śródlądowym, w który zalicza się również palenie papierosów. Nawiasem mówiąc, jak ona tak pisze na tej maszynie, to najwyraźniej toczy ze sobą jakieś grubsze potyczki słowne w myślach, jakąś śródwewnętrzną wojnę domową i walki bratobójcze na noże do smarowania chleba, jakieś wewnętrzne obliczenia na własnych liczbach niewymiernych. No ale po polsku też jako tako się porozumiewa, to mówi do mnie tak: Jo. I to, i tamto też. Wszystkie. Odpowiedzi. Są Prawidłowe. Wygrałeś. Tę nagrodę.
Wtedy bierze, wyrywa z maszyny literkę „n” i do mnie rzuca. Ale nie trafia, bo pewnie pomyliły jej się strony.
No to wtedy ja już postanawiam nie popuścić, bo nić przyjaźni między nami została nawiązana, a kto wie, jak to będzie, od słowa do słowa, fajny film widziałem wczoraj, potem ona się rozkręci, da mi swój numer na komórkę, ja od Kacpra pożyczę jego golfa, to po nią przyjadę, pojedziemy gdzieś nad jezioro czy na kawę, herbatę, a raptem w międzyczasie okaże się, iż literki „n”, „i” oraz „e” się odnalazły i zaczęły gwałtem działać, i cisną jej się pod palce jak oszalałe w odpowiedniej konfiguracji, konfiguracji „nie”, proruski? – ona wpisuje: nie, alkoholik? – ona wpisuje: nie, winny? – ona wpisuje: NIE.
No to mówię do niej tak: a gdzie się uczysz? Gimnazjum, ekonomik, maturka zaocznie?
Ona na to coś tam majstruje przy tej maszynie raczej agresywnie, tłucze w nią ręką. NIE, odpowiada raczej z niezadowoleniem, jakby żalem. Wtedy znów ładuje się ten suk, mówi do Masłoskiej, by się pospieszyła z tą kawą i ciastkiem, bo komendant się nudzi i by się nauczyła jakichś nowych dowcipów i kawałów, bo tamte już się komendantowi podobno znudziły. I ma jeszcze natychmiast rzucić palenie, bo to jej szkodzi na kaszel czy coś, a to komendanta denerwuje. Ta znowu mówi: tak, panie sierżancie, a pod nosem coś burczy do siebie, złorzeczy coś znowu o ZHP i obozach koncentracyjnych.