Niby że czego jaką wiadomość? – mówię do niego nagle zaskoczony.
No a nie słyszałeś? – on mnie się wtedy pyta niczym głupiego – nie słyszałeś, że Magda nie wygrała na miss?
Ja wtedy zaczynam kumać, że tu się zrobiło na mieście jakieś czary mary pod moją duchową nieobecność i że nie wszystko z tego melanżu jest do końca dla mnie jasne i logiczne. Na jedną chwilę się trochę najebać, na jedną chwilę zniknąć, zostawić ten cały interes sam sobie, a w jeden moment robi się syf i epidemia jednego wielkiego burdelu.
Jak nie wygrała? – mówię – jak niby nie wygrała skoro miała wygrać?
Miała, miała, ale to, że miała, to jeszcze nic nie znaczy. Sciemiony prezes dał dupy. Miał długi odnośnie jakiegoś Sztorma, co jest niby szychą, ma udziały w piasku i czasopismo „Piasek Polski”. I Natasza wygrała, co ze Sztormem przyjechała jego samochodem, a jeszcze była z nimi jakaś taka pizdowata metalowa, co dostała tytuł „Miss Publiczności”, choć na sto procent to żaden normalny facet by nie dał rady jej puknąć na trzeźwo.
Milczę na to, gdyż jak ja pukałem Andżelę, to byłem na spidzie i równanie się w takim wypadku zgadza, lecz to nie oznacza, iż mam ochotę naraz o tym dyskutować, bo nie mam, bo podkreślam, iż czuję się teraz kategorycznie źle, szczególnie nervosolem mi się jak gdyby odbija.
No to idziemy tam niby do amfiteatru, niby w tym kierunku, ale jednak gdzie indziej, bo nie jest tak, by bynajmniej Lewy był usposobiony pokojowo. Podejrzewam go nawet, iż sam sobie odstąpił nieco z tego spida, sam sobie dosyć tyle pożyczył, co mnie cucił z tej na szeroką skalę apatii i bezsilności. I za to mu chwała i respekt, że mnie owszem uratował od zguby, ale musiał sobie zapodać jakoś sporo, gdyż oko mu mruga, niczym mruganie okiem byłoby jego nerwicą obsesji lub gdyby brał przykładowo udział w zawodach w mruganiu okiem, kto szybciej mruga, ten wygrywa. Mruganie okiem zawód wyuczony, mruganie okiem ulubione zajęcie w czasie wolnym oraz postępujące uzależnienie od mrugania okiem.
On jest cały w nerwach. Najwyraźniej wpierdoliłby komuś, chociażby nawet i mnie. Mimo nawet iż po piersze jest moim kolegą i kumplem, po drugie puknął moją dziewczynę i to zapewne nie raz i nie dwa, a po trzecie zatracił na rzecz mojego zgona całego rzuta, to mu teraz się nie opłaca mnie zabijać, bo towaru na powrót i tak nie odzyska, czysta marnacja i zero zysku z poważnej inwestycji. Niejednak usiłuję nie iść zbyt blisko niego.
Suszy mnie, kurwa nędza – mówię mu, mój głos wydobywając się spośród zwałów śliny w stanie stałym. A gdybym przykładowo nie miał na tyle kultury, by po chamsku splunąć, lecz nie robię tego. Gdyż obawiam się, co by na chodnik ni mniej ni więcej nie wyleciała ma ślina w kostkach lub tym bardziej płatach, może nawet zwojach. Zastanawiam się, czy to nie jest wina jakiegoś ściemnionego towaru od Wargasa. Jako że ten typ zawsze trzyma rzuty wewnątrz buta z nie wiadomo jakim innym tałatajstwem i o zatrucie nie jest w dzisiejszych czasach przez to trudno. Teraz może nawet zaraz skonam tu w męczarniach, gdyż całe wodę, jaką w sobie miałem, wyplułem wcześniej Lewemu na katanę i teraz nie ma już we mnie złamanej kropli, a krew w proszku przesypuje się na prawo i lewo z jednej do drugiej żyły.
To pij kurwa, a nie gadaj – mówi mi Lewy świetną poradę życiową, maksymę i przysłowie na całe życie do haftowania na makatce. Z kałuży pić nie będę, nie? – odpowiadam mu posępnie, gdyż również w nastroju na żarty, rebusy słowne i zagadki nie jestem. Wtedy on się lituje w miarę, gdyż on tu, jakby nie było, fundował towar i on tu teraz jest master of ceremony. on tu teraz zapuszcza kawałki, więc idziemy na Mc Donald's. I wchodzimy niczym dwuosobowa drużyna imienia Matki Amfetaminy. Duże kole -mówię w konwencji dość szorstkiej do kasjerki, że aż ona wychyla się podejrzliwie spod swego super firmowego daszka, po czym równie podejrzliwie jest skłonna na nasz widok zalepić kasę przylepcem. I również podejrzliwie idzie na zaplecze. Lewy jest dość tyle podkręcony, że cały czas zaczyna napiżdżać różne rzeczy w kierunku tej kasjerki, choć ogólnie rzecz biorąc ona nie ma szans tego na swym firmowym zapleczu usłyszeć, szczególnie iż swe firmowe uszy ma ściśnięte oraz zatkane firmowym daszkiem.
Co kurwa, lej tą kole i streszczaj się z tą masturbacją ekspres przez fartuch, bo Silnemu chce się pić, kurwa, a jak nie, to ja tam wejdę i ci pomogę, lecz tego byś nie chciała. A gdy on tak mówi, ja sobie uświadamiam, iż on ma prawdę i sporo racji w tym, że jest tak szorstki i oschły wobec kasjerki. Gdyż prawda jest taka, że w jedne taką kole jest naliczone również dla niej za jej pracę i uprzejmość obsługi z co najmniej dwadzieścia groszy i nie może być tak, iż ona ma akurat ciotę, to robi miny, fochy i feministyczne nalewanie koli przez pół godziny po gram na minutę, jak mi się akurat chce pić. Tak więc również się podkurwiam razem z Lewym i tak stoimy we dwóch i mówimy za pusty bar: dawaj, kurwo babilońska, nie rób loda Babilonowi, tylko dawaj tą kole, bo naszczujemy na twe skundlone dzieci kapitalistów, co im wpierw ogryzą rączki, potem nóżki, potem pisiolki, a na koniec ciebie same odgryzą i już ci nie będzie już tak lekko szło z przyczepnością, będziesz zapierdalać na chmurze i czynić cudy, uzdrawiać wiernych z biegunki.
Z pierdolonej wysypki! – ryczy Lewy, aż się wszystko trzęsie, wiatr wieje, a na tekturowym klaunie pojawiają się zmarszczki, pęknięcia.
A gdy ona wreszcie posłusznie się pojawia i niesie w jednej ręce kole, i zarówno jak ją lekko wystraszona mi podaje, a ręce jej się trzęsą mówiąc cztery złotych czterdzieści groszy, to Lewemu wtem coś odpieprzą i on mówi raptem do niej: e. A gdy ona podnosi głowę z lękiem, to on dodaje: Osama i tak cię zapierdoli.
Ja wtedy słucham tego. co on mówi i myślę, iż to jest mój dobry kumpel, wesoły, z poczuciem humoru, i że nie można tak dać Brukseli się robić w chuja. Więc podchwytuję wątek i mówię: Osama cię zajebie za robienie laskę eurocwelom.
Zarówno ja jak i Lewy jesteśmy wtedy śmiertelnie poważni, nawet oko przestało się puszczać Lewemu, co gdyby jak zwykle się puszczało, to mogłoby być cała sytuacja wzięte za głupi żart, lecz nie jest.
Toteż ze strony kasjerki konsterna. Cisza. Ręka drżąca na firmowym walkie-talkie. Daj mi to – mówi jej Lewy w tonie raczej wulgarnym, wskazując głową na słuchawkę – zawsze chciałem takie gówno mieć na Pierwszą Komunię.
A gdy tak mówi, z jego ust leci wiatr, co rozwiewa kasjerkę, podwiewa jej włosy, rozpina je fartuch. Ona trochę się waha, niczym by się miała co najmniej rozpłakać i zaraz możliwe, że nawet zapłakać gorzko: nie dam, nie dam, to moje, ja to dostałam od szefa. Lecz tak się nie dzieje, ona jakby z frustracją odpina z paska tą słuchawkę i ją Lewemu zgodnie z przykazaniem daje z miną niczym zarzynane zwierzę.
Lecz na tym się nie kończy, gdyż Lewy najwyraźniej jest całkiem podkręcony, zaangażował się totalnie i teraz postanowił doszczętnie zwalczyć wszystkie odciski palców tirówki euroamerykańskiej na ziemi polskiej. A teraz won na zaplecze – mówi do tej zdenerwowanej raczej kasjerki – i skołuj jeszcze jedne taką machinę dla Silnego. Tylko działająca żeby była, a nie żadna ściemniona, inaczej nie żyjesz.
Kasjerka patrzy na niego, raz to na mnie, ma trądzik. Patrzy jakby dostała co najmniej po łapach, co najmniej gałęzią, a teraz nie mogła się jeszcze otrząsnąć z szoku. Natenczas idzie na zaplecze i długo nie wychodzi, a wraca jeszcze bledsza, niosąc przed sobą walkie-talkie, rzuca je na ladę i pospiesznie cofa się w kierunku automatu z kawą.
Wtedy ja biorę to, co nasze, jak również kole i skoro ona jest taka zszokowana, to nawet specjalnie nie płacę nic, fuli gratis, Babilon funduje, wielka promocja z okazji USA. A nim wychodzimy, Lewy spluwa w pysk klaunowi, mówiąc do niego: a ciebie też zapierdoli. Osama osobiście. I jeszcze do nieszczęsnej kasjerki: a ty, do kurwy, uprawiaj więcej seksu. I zdejm ten fartuch. Bo źle wyglądasz na chorą.