Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wtedy ona mnie denerwuje. Obie mnie denerwują. Ciągną mojego spida, robią zamieszki. Jedna rzyga, druga mnie zagaduje, i ja się pytam, co to jest, dwuosobowy związek psychicznej eksterminacji Andrzeja Robakoskiego? Są siebie warte, powinny się nawzajem ożenić i byłby koniec pierdolenia od rzeczy, dwoje żeńsko-żeńskich dzieci wojny, jakaś firma zajmująca się spidem i panadolem, rzyganie kamieniami, Natasza by się zajęła wymuszeniami, Andżela by szyła jak dzień długi czarne makatki. A mój numer na telefon komórkowy niech zapomną.

Weź, Natasza, zamknij pizdę teraz, bo coś chcę ci zaproponować korzystnie, wiesz? – mówię trochę wkurwiony. Uważaj teraz. Jak chcesz, to sprzedam ci Andżelę. Powaga. Na niewolnika. Jest miła. Jest towarzyska. Umie mówić wiersze. Będzie ci z nią dobrze. Będzie ci dupkę podcierać, będzie za ciebie gryźć jedzenie, jak będziesz miała chęć, to wyrzyga ci, czego sobie zażyczysz. Kamień. Spid w woreczku. Kwas. Palenie. Co tylko będziesz chciała, co tylko powiesz. Pozna cię ze Zdzisławem Sztormem. Będzie za ciebie przybijać twą pieczątkę. Będzie twoją sekretarką.

Natasza już nie marzy, patrzy na mnie, jak na głupiego. Nie, dupa, mówi. Chyba całkiem ci odpierdoliło już. Dupa i koniec, nie idę na to. Mnie na taką lewą transakcję nie weźmiesz. Co jak co. Handel żywym trupem handlem żywym trupem. Ale że niby jak ja się z nią urządzę. Z kasą jest krucho, a to jest i karma, i szczepienia, i wychodzenia na spacer, myślisz, że mnie na to skusisz? Sprowadziłeś ją tu sobie z niewiadomokąd, z piekła chyba, to teraz się w to baw, a mnie na żadne takie szemrane interesy nie naciągniesz. Choć powiem ci tak. Z tego by się dało wysępić jakiś hajc, ale bym musiała zagadać z Wargasem. On by może coś pomyślał, lecz to by był grubszy sztapel ze sprowadzaniem jej na Zachód i tak dalej.

Jak chcesz, mówię do Nataszy i idę do ubikacji, bo jednak przyzwyczaiłem się dość do Andżeli, do tego, że ona żyje i jest żywa, a sytuacja tak, że ona by, załóżmy, umarła, jest dla mnie nie do pomyślenia. Więc idę do ubikacji. Andżela żyje. W tradycyjnej pozie wisi przez kibel i zwraca, co tam miała wewnątrz. Po wczoraj musiało tego niewiele zostać. Jest to pozornie organiczne, białe, tylko jeden pojedynczy żwirek pływa w sedesie i poznaję w nim żwirek ze ścieżki przed domem. Reszta – nie wiem co. Wapno do wapnowania, kreda szkolna, farba podpita w chwilach nieuwagi robotnikom.

Już wszystko wporzo? – mówię do niej, szturchając ją nogą. Ona żyje. Patrzy na mnie wzrokiem opalanej nad kuchenką kury. Ja dalej do niej: wiesz co, Andżela? Ty tak masz zawsze? Wiesz, z tym rzyganiem. Bo nie wiem czy wiesz. Ale kiedyś to się może źle skończyć. Ty tu sobie niby wszystko w porządku, spokojnie rzygasz, ale w pewnym momencie okazuje się, że wyrzygałaś swój żołądek. Albo przykładowo wywinęłaś się na podszewkę. Ciebie to kręci?

Andżela obciera sobie usta i patrzy na mnie w ten sposób, że zastanawiam się, czy nie było jeszcze ostrzej i nie zwróciła rdzenia kręgowego wraz z mózgiem. Po czym ostatecznie zamyka oczy. Biorę ją pod pachy. Mogłaby wrócić Izabela i chcąc się załatwić, potknęłaby się o Andżelę, to by od razu był płacz i zgrzytanie zębami o bałagan w domu. Wołam Nataszę. Natasza bierze ją za nogi. Do twojego brackiego do pokoju ją weźmiemy na izbę wytrzeźwień, decyduje. No to niesiemy. Kładziemy na leżankę. Natasza podnosi Andżeli rękę. Kęka opada. Natasza siada jej z całej pety na brzuch. To zaraz jakiś bulgot, ja krzyczę: no uważaj kurwa!, ale na szczęście to tylko biała bańka wylatuje Andżeli z ust i zaraz pęka.

Ja nie wiem, skąd ty ją, Silny, wzięłeś, ale jedno jestem pewna. To jest wadliwy egzemplarz – mówi Natasza. Nawet na Zachód jej nie wezmą, chyba że na części zamienne. I to całe flaki wytną jako uszkodzone, że zysk z tego będzie żaden.

Ja wtedy trochę dostaję nerwów.

Ona zgłupiała do reszty? – krzyczę, bo to już mnie doprowadza do ostateczności, do zupełnej utraty równowagi umysłowej. Zgłupiała całkiem do reszty? Czy ona chce mi koniecznie problemy zrobić? Suki na chatę sprowadzić? Przecież jak czasem, to ten dom skrzypi, taki jest pełen amfy. Przecież on jest wytynkowany amfą. A ta idiotka sobie tu seanse samobójcze urządza, myśli sobie, że tu i teraz można bezpiecznie wyłączyć komputer, proszę uprzejmie, przytułek dla samobójców, dom pobytu dziennego dla denatów, państwo z niedrogą eutanazją sobie znalazła, ona sobie raz wreszcie powinna pomyśleć poważnie i uzmysłowić, jaka jest umowa, że w tym domu może być, owszem, ale tylko żywa najwyżej, a jak chce sobie samobój strzelać, to gdzie indziej. Za furtką, ale ani milimetra bliżej.

Natasza w tym czasie, gdy ja mam to załamanie, tą histerię, ze znudzoną miną przeprowadza na Andżeli eksperymenty naukowe. Zagląda jej do ust, trochę się krzywiąc, maca jej po zębach, co sobie potem rękę wyciera o spodnie. Grzebie jej w kieszeniach spodni, grzebie jej w torebce i wywleka jakieś papiery, szpargały, jakieś kartki.

Weź się uspokój, bo jak dobrze pójdzie, to jeszcze zrobimy na niej jakąś kaskę mówi do mnie. Jedno papierzysko to ksero dyplomu z obozu wędrownego w Bieszczadach za zajęcie drugiego miejsca w biegu na orientację. To Natasza od razu drze, podarte wtyka Andżeli do kieszeni i mówi: jak się ta wymokła księżniczka zbudzi ze swego wiecznego snu, to pomyśli, że ostro się wkurwiła i sama sobie podarła. Wtedy jeszcze wysmarkane dwie chusteczki, co wyciera nimi Andżeli usta z pyłu i tego białego jadu, i również wtyka do kieszeni i na koniec jakiś większy halun, listy jakieś. Myślę tak sobie, co za idiotka z tej Andżeli, żeby najpierw nosić niewysłane listy w torebce, a potem dostawać zgona przy Nataszy, zero instynktu samozachowczego, naprawdę.

Lecz co się już stało, to się już nie odstanie, Natasza rozdziera zębami koperty i leci do dużego, co ja lecę za nią, siadam na tapczanie i zaglądam jej przez ramię. Natasza czyta głośno i z trudem pierwszy list. Tam jest napisane tak. Szanowni państwo, droga dyrekcjo. Głośno i stanowczo wnoszę protest i sprzeciw przeciwko powstawaniu w Polsce ogrodów zoologicznych oraz cyrków. Głośno postuluję uwolnienie z nich zwierząt i ich ekstradycję ojczystym krajom. Głośno postuluję uwolnienie nieletnich dzieci od obowiązku zwiedzania w ramach wycieczek czy to szkolnych, czy niedzielnych, tych miejsc kaźni, okrucieństwa, niezawinionego cierpienia. Moim mottem jest w życiu: chcesz, by twoje dziecko zobaczyło ból, zaprowadź je do cyrku. Jestem uczennicą trzeciej klasy liceum ekonomicznego. Moim hobby są między innymi zwierzęta. Razem z przyjaciółmi założyłam organizację animacji ekologicznej, której jestem przewodniczącą. Nie grozimy, lecz ostrzegamy. Z poważaniem uczennica klasy trzeciej liceum ekonomicznego numer dwa, Andżelika Kosz, łat siedemnaście.

Ona się nazywa: Kosz? – pyta Natasza, patrząc niedowierzająco. Po czym bierze długopis z podłogi i swoim analfabetycznym pismem pisze tak. Pe es. Zróbcie nam wszystkim laskę. Napisałabym może i więcej, lecz teraz idę do piekła, czastalawista, zabijemy was.

Po czym śmieje się szatańsko i kawałkiem gumy wyjętym z buzi na powrót zakleja kopertę. Potem są dwie następne. Ten sam list odbity przez kalkę, w tym jeden do Jolanty Kwaśniewskiej, a drugi do ogrodu zoologicznego w Ostrowcu Świętokrzyskim. Na pierszym Natasza dopisuje: pe es. W razie dalszego powstawania obozów koncentracyjnych na potrzeby niemieckich turystów, mój kumpel Silny zabije ciebie, twego męża i dzieci. Do zobaczenia w piekle. A na drugim znowu to o lasce. Wtedy wraca do pokoju mojego brackiego, a ja za nią. Andżela jakby trochę się przebudziła i przez chwilę martwię się, że słyszała przez ścianę moje z Natasza przeczytanie jej korespondencji. Natomiast Natasza nie widzi w tym zero problemu. Andżela, obróć się na chwilę na bok do ściany, co? – mówi i kiedy Andżela patrzy na nią bezrozumnie i bezrozumnie się obraca, to Natasza wtyka jej na powrót te listy do torebki.

A co, mam tam coś? – przestrasza się Andżela słabym głosem. No mówi Natasza całkiem na poważnie komar ci siedział na dupie i chciał cię ugryźć, ale zabiłam skurwla. Możesz się już nie bać.

24
{"b":"100384","o":1}