Литмир - Электронная Библиотека
A
A

— Co? Co, Geralt?

- Śmierć — powiedział łagodnie Vesemir. - Śmierć, dziecinko.

Triss spojrzała na Ciri, piskliwie zarzucającą Coenowi oszustwo w grze. Coen objął ją, wybuchnął śmiechem. Czarodziejka pojęła nagle, że nigdy, nigdy dotąd nie słyszała, by któryś z wiedźminów się śmiał.

— Komu? — spytała krótko, wciąż patrząc na Coena.

— Jemu — powiedział Vesemir.

— I mnie — dodał Geralt. I uśmiechnął się.

— Po przebudzeniu…

— Niczego nie pamiętała. A my nie zadawaliśmy pytań.

— Słusznie. Co do tego proroctwa… Było konkretne? Szczegółowe?

— Nie — Geralt spojrzał jej prosto w oczy. - Zagmatwane. Nie pytaj o to, Triss. Nas nie martwi treść wieszczb i majaczeń Ciri, ale to, co się z nią dzieje. Nie o siebie się boimy, lecz…

— Uważaj — ostrzegł Vesemir. - Nie mów o tym przy niej.

Coen zbliżył się do stołu, niosąc dziewczynkę na barana.

- Życz wszystkim dobrej nocy, Ciri — powiedział. - Życz dobrej nocy tym nocnym puszczykom. My idziemy spać.

Północ blisko. Za chwilę skończy się Midinvaerne. Od jutra z każdym dniem wiosna bliżej!

— Pić mi się chce — Ciri zsunęła się z jego pleców, sięgnęła po puchar Eskela. Wiedźmin zręcznie odsunął naczynie z zasięgu jej rąk, chwycił dzban z wodą. Triss uniosła się szybko.

— Proszę — podała dziewczynce swój w połowie pełny kielich, ściskając jednocześnie znacząco ramię Geralta i patrząc w oczy Vesemira. - Pij.

— Triss — szepnął Eskel, patrząc na Ciri pijącą łapczywie. - Co ty robisz najlepszego? Przecież to…

— Ani słowa, proszę.

Nie czekali długo na efekt. Ciri wyprężyła się nagle, krzyknęła cicho, uśmiechnęła szerokim szczęśliwym uśmiechem. Zacisnęła powieki, rozpostarła ręce. Zaśmiała się, zakręciła w piruecie, zapląsała na paluszkach. Lambert błyskawicznym ruchem usunął zydel stojący na drodze, Coen stanął między tańczącą a paleniskiem komina.

Triss zerwała się, wyszarpnęła zza dekoltu amulet, oprawny w srebro szafir na cienkim łańcuszku. Mocno ścisnęła go w pięści.

— Dziecinko… — jęknął Vesemir. - Co ty wyprawiasz?

— Wiem, co robię — powiedziała ostro. - Dziewczyna wpadła w trans, a ja nawiążę z nią kontakt psychiczny. Wejdę w nią. Mówiłam wam, ona jest czymś w rodzaju magicznego przekaźnika, muszę wiedzieć, co przekazuje, jak i skąd czerpie aurę, jak ją przetwarza. Dziś jest Midinvaerne, korzystna noc dla takiego przedsięwzięcia…

— Nie podoba mi się to — zmarszczył się Geralt. - Absolutnie mi się to nie podoba.

— Gdyby któraś z nas dostała epilepsji — czarodziejka zlekceważyła jego słowa — wiecie, jak postąpić. Patyk w zęby, przytrzymać, odczekać. Głowy do góry, chłopcy. Robiłam to nie raz.

Ciri przestała pląsać, osunęła się na klęczki, wyciągnęła ręce, oparła głowę o kolana. Triss przycisnęła do skroni ciepły już amulet, wyszeptała formułę zaklęcia. Zamknęła oczy, skupiła wolę i wysłała impuls.

Morze zaszumiało, fale z hukiem uderzyły o skalisty brzeg, wysokimi gejzerami eksplodowały wśród głazów. Machnęła skrzydłami, łowiąc słony wiatr. Nieopisanie szczęśliwa spikowała w dół, dogoniła stado towarzyszek, zaczepiła pazurkami o grzbiety fal, wzbita się znowu w niebo, roniąc krople, szybowała, miotana wichrem szumiącym w lotkach i sterówkach. Siła sugestii, pomyślała trzeźwo. To tylko siła sugestii. Mewa!

Triiiiss! Triiiss!

Ciri? Gdzie jesteś?

Triiiss!

Krzyk mew ścichł. Czarodziejka wciąż czuła na twarzy mokre rozbryzgi grzywaczy, ale pod nią nie było już morza. A właściwie było — ale było to morze traw, bezkresna, sięgająca horyzontu równina. Triss z przerażeniem skonstatowała, że to, co widzi, to panorama roztaczająca się ze szczytu Wzgórza pod Sodden. Ale to nie było Wzgórze. To nie mogło być Wzgórze.

Niebo pociemniało nagle, dookoła zakłębiło się od cieni. Widziała długi szereg niewyraźnych postaci, wolno schodzących po pochyłości. Słyszała szepty nakładające się na siebie, zmieszane w niepokojący, niezrozumiały chór.

Ciri stała obok, odwrócona plecami. Wiatr rozwiewał jej popielate włosy.

Mgliste, niewyraźne postacie wciąż przechodziły obok, nie kończącym się, długim szeregiem. Mijając ją, odwracały głowy. Triss stłumiła krzyk, patrząc na obojętne, spokojne twarze, na niewidzące, martwe oczy. Większości twarzy nie znała, nie rozpoznawała. Ale niektóre tak.

Koral. Vanielle. Yoel. Raby Axel…

— Dlaczego mnie tu przywiodłaś? - szepnęła. - Dlaczego?

Ciri odwróciła się. Uniosła rękę, a czarodziejka zobaczyła strużkę krwi ściekającą linią życia do wnętrza dłoni, na przegub.

— To róża — powiedziała spokojnie dziewczynka. - Róża z Shaerrawedd. Ukłułam się. To nic. To tylko krew. Krew elfów…

Niebo pociemniało jeszcze bardziej, a po chwili rozbłysło ostrym, oślepiającym światłem błyskawicy. Wszystko zamarło w ciszy i bezruchu. Triss zrobiła krok, chcąc przekonać się, czy będzie w stanie to uczynić. Zatrzymała się obok Ciri i zobaczyła, że obie stoją na krawędzi bezdennej przepaści, w której kłębi się czerwonawy, jak gdyby podświetlony dym. Blask kolejnej bezgłośnej błyskawicy ujawnił nagle wiodące w głąb otchłani długie marmurowe schody, — Tak trzeba — powiedziała drżącym głosem Ciri. - Nie ma innej drogi. Tylko ta. Schodami w dół. Tak trzeba, bo… Va'esse deireadh aep eigean…

— Mów — szepnęła czarodziejka. - Mów, dziecko.

— Dziecko Starszej Krwi… Feainnewedd… Luned aep Hen Ichaer… Deithwen… Biały Płomień… Nie, nie… Nie!

— Ciri!

— Czarny rycerz… z piórami na hełmie… Co on mi zrobił? Co się wtedy stało? Bałam się… Wciąż się boję. To się nie skończyło, to nigdy się nie skończy. Lwiątko musi umrzeć… Racja stanu… Nie… Nie…

— Ciri!

— Nie! — dziewczynka wyprężyła się, zacisnęła powieki. - Nie, nie, nie chcę! Nie dotykaj mnie! Twarz Ciri zmieniła się raptownie, stężała, głos stał się metaliczny, zimny i złowrogi, dźwięczała w nim zła, okrutna drwina, — Przyszłaś za nią aż tutaj, Triss Merigold? Aż tutaj? Zaszłaś za daleko. Czternasta. Ostrzegałem cię.

— Kim jesteś? - Triss wzdrygnęła się. Ale panowała nad głosem.

— Dowiesz się, gdy nadejdzie czas.

— Dowiem się zaraz!

Czarodziejka uniosła ręce, rozpostarła je gwałtownie, wkładając wszystkie siły w Czar Identyfikacji. Magiczna kurtyna pękła, ale za nią była druga… Trzecia… Czwarta…

Triss z jękiem osunęła się na kolana. A rzeczywistość pękała dalej, otwierały się kolejne drzwi, długi, nie kończący się szereg prowadzący w nicość. W pustkę.

— Pomyliłaś się, Czternasta — zadrwił metaliczny, nieludzki głos. - Pomyliłaś niebo z gwiazdami odbitymi nocą na powierzchni stawu.

— Nie dotykaj… Nie dotykaj tego dziecka!

— To nie jest dziecko.

Usta Ciri poruszały się, ale Triss widziała, że oczy dziewczynki są martwe, zeszklone, nieprzytomne.

— To nie jest dziecko — powtórzył głos. - To jest Płomień, Biały Płomień, od którego zajmie się i spłonie świat. To jest Starsza Krew, Hen Ichaer. Krew elfów. Ziarno, które nie wykiełkuje, lecz wybuchnie płomieniem. Krew, która będzie skalana… Gdy nadejdzie Tedd Deireadh, Czas Końca. Va'esse deireadh aep eigean!

— Wieszczysz śmierć? - krzyknęła Triss. - Czy tylko to umiesz, wieszczyć śmierć? Wszystkim? Im, jej… Mnie?

— Tobie? Ty już umarłaś. Czternasta. Wszystko już w tobie umarło.

— Na moc sfer — jęknęła czarodziejka, mobilizując resztki sił i wodząc dłonią w powietrzu. - Na wodę, ogień, ziemię i powietrze, zaklinam cię. Zaklinam cię na myśl, na sen i na śmierć, na to, co było, na to, co jest, i na to, co nadejdzie. Zaklinam cię. Kim jesteś? Mów!

Ciri odwróciła głowę. Wizja prowadzących w głąb otchłani schodów znikła, rozpłynęła się, w jej miejscu zjawiło się szare ołowiane morze, spienione, zbałwanione łamiącymi się grzebieniami fal. W ciszę znowu wdarł się krzyk mew.

— Leć — powiedział głos ustami dziewczynki. - Już czas. Wracaj, skąd przybyłaś. Czternasta ze Wzgórza. Leć na skrzydłach mewy i posłuchaj krzyku innych mew. Posłuchaj uważnie!

19
{"b":"100372","o":1}