Литмир - Электронная Библиотека
A
A

- Żeby to jeden — westchnął Vesemir. - Mów, dziecinko.

— Dziewczyna ma zdolności magiczne, a tego nie można zaniedbać. To zbyt niebezpieczne.

— Pod jakim względem?

— Niekontrolowane zdolności są groźne. Dla Źródła i dla otoczenia. Otoczeniu Źródło może zagrozić na wiele sposobów. Sobie tylko na jeden. Jest nim choroba umysłowa. Najczęściej katatonia.

— Do kroćset diabłów — powiedział po długiej chwili milczenia Lambert. - Przysłuchuję się wam i myślę, że ktoś tu już zbzikował, i tylko patrzeć, jak zagrozi otoczeniu. Przeznaczenie, źródła, czary, cuda, niewidy — Czy ty nie przesadzasz, Merigold? Czy to jest pierwszy dzieciak, którego przywieziono do Warowni? Geralt nie znalazł żadnego przeznaczenia, znalazł kolejne bezdomne i osierocone dziecko. Nauczymy to dziecko miecza i wypuścimy w świat, jak inne. Owszem, zgadza się, jeszcze nigdy dotąd nie trenowaliśmy w Kaer Morhen dziewczyny. Mieliśmy z Ciri problemy, robiliśmy błędy, dobrze, że je nam wytknęłaś. Ale bez przesady. Ona nie jest aż tak oryginalna, by padać na kolana i wznosić oczy ku niebu. Mało krąży po świecie bab wojowniczek? Gwarantuję ci, Merigold, Ciri wyjdzie stąd sprawna i zdrowa, silna i umiejąca dać sobie radę w życiu. I ręczę, bez katatonii czy innej padaczki. Chyba że wmówisz jej podobną chorobę.

— Vesemir — Triss obróciła się na krześle. - Każ mu zamilknąć, bo przeszkadza.

— Wymądrzasz się — rzekł spokojnie Lambert — a nie o wszystkim jeszcze wiesz. Spójrz.

Wyciągnął rękę w kierunku paleniska, dziwacznie składając palce. W kominie zahuczało i zawyło, płomień buchnął gwałtownie, żar zajaśniał, sypnął iskrami. Geralt, Vesemir i Eskel spojrzeli z niepokojem na Ciri, ale dziewczynka nie zwróciła uwagi na spektakularny fajerwerk.

Triss skrzyżowała ręce na piersi, spojrzała na Lamberta wyzywająco.

— Znak Aard — stwierdziła spokojnie. - Chciałeś mi zaimponować? Za pomocą takiego samego gestu, wzmocnionego koncentracją, wysiłkiem woli i zaklęciem, mogę za chwilę wyrzucić polana przez komin, tak wysoko, że będziesz myślał, że to gwiazdy.

— Ty możesz — przyznał. - Ale Ciri nie. Nie jest w stanie złożyć Znaku Aard. Ani jakiegokolwiek innego. Próbowała setki razy i nic. A sama wiesz, że do naszych Znaków wystarcza minimum zdolności. A zatem Ciri nie ma nawet minimum. Jest absolutnie normalnym dzieckiem. Nie ma najmniejszych zdolności magicznych, jest wręcz antytalentem. A ty nam tu opowiadasz o Źródle, próbujesz straszyć…

- Źródło — wyjaśniła zimno — nie kontroluje swych umiejętności, nie panuje nad nimi. Jest medium, czymś w rodzaju przekaźnika. Bezwiednie kontaktuje się z energią, bezwiednie ją przetwarza. A gdy usiłuje to kontrolować, gdy wysila się, jak przy próbach składania Znaków, nic nie wychodzi. I nic nie wyjdzie nie tylko przy setkach, ale i przy tysiącach prób. To typowe dla Źródła. Ale pewnego dnia przychodzi moment, gdy Źródło nie wysila się, nie wytęża, myśli o niebieskich migdałach lub o kiełbasie z kapustą, gra w kości, zabawia się z kimś w łóżku, dłubie w nosie… i nagle coś się dzieje. Na przykład, dom staje w płomieniach. Niekiedy pół miasta staje w płomieniach.

— Przesadzasz, Merigold.

— Lambert — Geralt puścił medalion, położył dłonie na stole. - Po pierwsze, nie zwracaj się do Triss per «Merigold», wielokrotnie prosiła cię, byś tego nie robił. Po drugie, Triss nie przesadza. Ja na własne oczy widziałem w akcji mamuśkę Ciri, królewnę Pavettę. Powiadam wam, było na co popatrzeć. Nie wiem, czy była Źródłem, ale nikt jej nie podejrzewał o zdolności, dopóki o mały włos nie obróciła w perzynę królewskiego burgu w Cintrze.

— Należy więc przyjąć — rzekł Eskel, zapalając świece w kolejnym lichtarzu — że Ciri jednak może być obciążona genetycznie.

— Nie tylko może — powiedział Vesemir. - Ona jest obciążona. Z jednej strony, Lambert ma rację. Ciri nie jest zdolna składać Znaków. Z drugiej strony… Wszyscy widzieliśmy…

Zamilkł, spojrzał na Ciri, która radosnym piskiem kwitowała właśnie zdobycie przewagi w grze w łapki. Triss widziała uśmieszek na twarzy Coena i nie miała wątpliwości, że pozwolił jej wygrać.

— A właśnie — powiedziała drwiąco. - Wszyscy widzieliście. Co widzieliście? W jakich okolicznościach to zobaczyliście? Nie wydaje się wam, chłopcy, że nadszedł czas na bardziej szczere zwierzenia? Do diabła, powtarzam, dochowam sekretu. Macie moje słowo.

Lambert spojrzał na Geralta, Geralt przyzwalająco skinął głową. Młodszy wiedźmin wstał, zdjął z wysokiej półki dużą, czworokątną kryształową karafę i mniejszy flakonik. Przelał zawartość flakonika do karafy, wstrząsnął nią kilkakrotnie, nalał przejrzystego płynu do stojących na stole pucharów.

— Napij się z nami, Triss.

— Czyżby prawda była aż tak straszna — zadrwiła — że na trzeźwo nie da się o niej mówić? Że trzeba się urżnąć, by móc jej wysłuchać?

— Nie wymądrzaj się. Łyknij. Łatwiej zrozumiesz.

— A co to jest?

— Biała mewa.

— Co?

— Lekki środek — uśmiechnął się Eskel — na miłe sny.

— Psiakrew! Wiedźmiński halucynogen? To od tego tak wam świecą oczy wieczorami!

— Biała mewa jest bardzo łagodna. To czarna jest halucynogenna.

— Jeżeli w tym płynie jest magia, mnie nie wolno tego wziąć do ust!

— Wyłącznie naturalne składniki — uspokoił ją Geralt, ale minę, jak zauważyła, miał nietęgą. Najwyraźniej bał się pytań o skład eliksiru. - I rozcieńczone dużą ilością wody. Nie proponowalibyśmy ci czegoś, co mogłoby zaszkodzić.

Musujący płyn o dziwnym smaku uderzył zimnem w przełyk, rozlał się ciepłem po ciele. Czarodziejka przesunęła językiem po dziąsłach i podniebieniu. Nie umiała rozpoznać żadnego składnika.

— Daliście Ciri napić się tej… mewy — domyśliła się. - I wówczas…

— To był przypadek — przerwał jej szybko Geralt. - Pierwszego wieczora, zaraz po przyjeździe… Była spragniona, mewa stała na stole. Zanim zdążyliśmy zareagować, wypiła duszkiem. I wpadła w trans.

— Najedliśmy się strachu — przyznał Vesemir i westchnął. - Oj, najedliśmy, dziecinko. Po samo gardło.

— Zaczęła mówić nieswoim głosem — stwierdziła spokojnie czarodziejka, patrząc w oczy wiedźminów, błyszczące w świetle świec. - Zaczęła mówić o rzeczach i sprawach, których nie mogła znać. Zaczęła… prorokować. Prawda? Co mówiła?

— Głupstwa — powiedział oschle Lambert. - Pozbawione sensu brednie.

— Nie wątpię — spojrzała na niego — że świetnie się z tobą wówczas porozumiała. Brednie to twoja specjalność, przekonuję się o tym, ilekroć otworzysz usta. Uczyń mi więc łaskę i nie otwieraj ich przez czas jakiś. Dobrze?

— Tym razem — rzekł poważnie Eskel, trąc bliznę na policzku — Lambert ma słuszność, Triss. Wtedy, po wypiciu mewy, Ciri faktycznie mówiła tak, że nic z tego nie dało się zrozumieć. Wtedy, za pierwszym razem, to był bełkot. Dopiero po…

Urwał. Triss pokręciła głową.

— Dopiero za drugim razem zaczęła mówić z sensem — domyśliła się. - A więc był i drugi raz. Również po narkotyku wypitym wskutek waszej nieuwagi?

— Triss — uniósł głowę Geralt. - Nie czas na dowcipne złośliwości. Nas to nie bawi. Nas to martwi i niepokoi. Tak, był i drugi, był i trzeci raz. Ciri dość pechowo upadła przy ćwiczeniu. Straciła przytomność. Gdy ją odzyskała, była znowu w transie. I znowu bredziła. Znowu to nie był jej głos. I znowu to było niezrozumiałe. Ale ja już słyszałem podobne głosy, podobny sposób mówienia. Tak mówią te biedne, chore, obłąkane kobiety, zwane wyroczniami. Rozumiesz, co mam na myśli?

— W pełni. To był drugi raz. Przejdź do trzeciego.

Geralt wytarł przedramieniem czoło, nagle sperlone potem.

— Ciri często budzi się w nocy — podjął. - Z krzykiem. Przeszła wiele. Ona nie chce o tym mówić, ale niewątpliwie widziała w Cintrze i w Angrenie rzeczy, których dziecko oglądać nie powinno. Obawiam się nawet, że… ktoś ją skrzywdził. To wraca w snach… Zwykle łatwo ją uspokoić, usypia bez kłopotów… Ale pewnego razu po przebudzeniu… ponownie była w transie. Mówiła znowu obcym, nieprzyjemnym… Złym głosem. Mówiła wyraźnie i z sensem. Prorokowała. Wieszczyła. I wywieszczyła nam…

18
{"b":"100372","o":1}