Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jeżeli zacząłeś - zauważył Cybernetyk.

– Rozważałem tak: tam - mieliśmy przed sobą kołowy proces produkcji, destrukcji i znowu produkcji - a wy wczoraj odkryliście także coś, co wyglądało jak jakaś fabryka - jeżeli to była fabryka, to musi coś wytwarzać.

– Nie, tam nic nie było - powiedział Chemik. - Oprócz szkieletów. Nie szukaliśmy co prawda wszędzie… - dodał z wahaniem.

– A jeżeli ta fabryka wytwarza… dubelty? - cicho spytał Inżynier i w powszechnym milczeniu ciągnął: - system produkcji byłby analogiczny: seryjna, masowa, z odchyleniami, powodowanymi, powiedzmy, nie tyle brakiem kontroli, co samą swoistością procesów tak złożonych, że powstają w nich określone wahnięcia od normy zaplanowanej, które nie poddają się już sterowaniu. Szkielety też różniły się między sobą.

– I… myślisz… że oni zabijają tych, którzy są „źle wyprodukowani”…? - zmienionym głosem spytał Chemik.

– Wcale nie! Myślałem, że te… ciała, któreście znaleźli - że one w ogóle nigdy nie żyły! Że synteza powiodła się o tyle, by stworzyć umięśnione organizmy, wyposażone we wszystkie narządy wewnętrzne - ale odchylenie od normy było tak wielkie, że nie były zdolne do - do funkcjonowania - więc w ogóle nie ożyły i zostały usunięte, wytrącone z cyklu produkcyjnego…

– A… ten rów pod miastem, to co? Też „zła produkcja”? - spytał Cybernetyk.

– Nie wiem, chociaż, ostatecznie, i to nie jest wykluczone…

– Nie, nie jest - powiedział Doktor. Patrzał w niebieskawo przymglony skraj horyzontu. - W tym, co mówisz, jest coś takiego, że… ta rurka ułamana, jedna i druga…

– Może wprowadzali przez nie jakieś odżywcze substancje, podczas syntezy.

– To by tłumaczyło też, po części, dlaczego przywieziony przez was dubelt jest jakby niedorozwinięty umysłowo - dorzucił Cybernetyk. - Został stworzony od razu taki „dorosły”, nie mówi - brak mu jakichkolwiek doświadczeń…

– Ej, nie - odparł Chemik. - Ten nasz dubelt wie jednak coś niecoś - lękał się nie tylko powrotu do tego kamiennego azylu, co ostatecznie mogłoby w jakiś sposób być zrozumiałe, ale bał się też lustrzanego pasa. Poza tym wiedział też coś o tym świetlnym odbiciu, o tej niewidzialnej granicy, którąśmy mijali…

– Gdyby kontynuować hipotezę Henryka, powstaje obraz trudny do przyjęcia. - Koordynator mówił to, patrząc w piasek u swoich stóp. - Ta pierwsza fabryka wytwarza nie używane części. A ta druga? Żywe istoty? - po co? Czy myślisz, że one… też są wprowadzane do procesu kołowego?

– Wielkie nieba! - krzyknął Cybernetyk. Wzdrygnął się. - Nie mówisz tego chyba serio?

– Zaraz - Chemik usiadł. - Gdyby żywi wracali do retorty, usuwanie stworów niedoskonałych, nie dających się ożywić, byłoby całkiem zbędne. Zresztą, nie widzieliśmy wcale śladów takiego procesu…

W zapadłej ciszy Doktor wyprostował się i powiódł po nich oczami.

– Słuchajcie - powiedział - nie ma rady… Muszę to powiedzieć. Zasugerowaliśmy się wszyscy wspólnym rysem, który wykrył Inżynier, i usiłujemy teraz dopasować fakty do „produkcyjnej” hipotezy. Otóż z tego wszystkiego wynika niezbicie jedno - że jesteśmy bardzo zacnymi i naiwnymi ludźmi…

Patrzyli na niego z rosnącym zdumieniem, gdy ciągnął:

– Usiłowaliście przed chwilą wymyślić najokropniejsze rzeczy, na jakie was stać - i doszliście do obrazu, który; mogłoby stworzyć dziecko. Fabryka wytwarzająca żywe, istoty, aby je zemleć… Moi drodzy, rzeczywistość może być gorsza.

– No wiesz! - wybuchnął Cybernetyk.

– Czekaj. Niech mówi - wtrącił Inżynier.

– Im dłużej myślę nad tym, cośmy przeżyli w owymi osiedlu, tym mocniejsze ogarnia mnie przekonanie, że widzieliśmy coś zapełnię innego, aniżeli wydawało się nam, że widzimy.

– Mów jasno. Więc co takiego się tam działo? - zapytał Fizyk.

– Nie wiem, co się działo - wiem natomiast, pewien, jestem, że wiem, co się nie działo.

– No proszę! Może dasz spokój tym zagadkom?

– Chcę powiedzieć tyle: po dłuższej wędrówce w tym podziemnym labiryncie zostaliśmy znienacka opadnięci przez tłum, który nas trochę poturbował w tłoku, a potem rozpierzchł się i uciekł. Ponieważ dojeżdżając do osiedla zauważyliśmy, jak gasną w nim światła, pomyśleliśmy, naturalnie, że dzieje się to w związku z naszym przybyciem, że mieszkańcy pochowali się przed nami - i że ogarnęła nas gromada, bo ja wiem, udających się do schronów czy coś w tym rodzaju. Otóż wedle możliwości unaoczniłem sobie jak najdokładniej całą sekwencję wypadków, wszystko, co się z nami i wokół nas działo, i powiadam wam: to było coś całkiem innego - coś, przed czym umysł broni się jak przed zgodą na obłęd.

– Miałeś mówić prosto - ostrzegł go Fizyk.

– Mówię prosto. Proszę was, dana jest taka sytuacja: na planecie zamieszkałej przez istoty inteligentne lądują przybysze z gwiazd. Jakie są możliwe reakcje mieszkańców?

Ponieważ nikt się nie odezwał, Doktor ciągnął dalej:

– Gdyby nawet mieszkańcy tej planety zostali stworzeni w retortach czy też przyszli na świat w okolicznościach jeszcze bardziej niesamowitych - widzę tylko trzy możliwe typy zachowania: próby nawiązania z przybyszami kontaktu, próby zaatakowania ich albo - panika. Okazało się jednak, że możliwy jest typ czwarty - całkowita obojętność!!

– Sam mówiłeś, że omal wam żeber nie połamali, i to nazywasz obojętnością!? - zawołał Cybernetyk. Chemik słuchał słów Doktora z rozszerzonymi oczami, w których naraz zapaliło się światło.

– Gdybyś się znalazł na drodze stada uciekającego przed pożarem, mogłoby być z tobą jeszcze gorzej, ale z tego nie wynika, że stado zwraca na ciebie uwagę - odparł Doktor. - Powiadam wam - ten tłum, w któryśmy się dostali, w ogóle nas nie widział! Nie interesował się nami! Był ogarnięty paniką, zgoda - ale wcale nie z naszego powodu. Dostaliśmy się weń najzupełniej przypadkowo. Oczywiście byliśmy zrazu pewni, że to my jesteśmy przyczyną zapadnięcia ciemności, chaosu - wszystkiego, cośmy widzieli. Ale to nieprawda. Tak nie było.

– Udowodnij to - powiedział Inżynier.

– Pierwej chciałbym usłyszeć, co powie mój towarzysz - odparł Doktor, patrząc na Chemika, który siedział ogarnięty dziwnym osłupieniem - poruszając bezgłośni i wargami, jakby coś do siebie mówił. Teraz drgnął nagle.

– Tak - powiedział. - Więc - chyba tak. Tak. Przez cały czas, aż do tej chwili, coś mnie w tym wszystkim męczyło, nie dawało mi spokoju - czułem, że było tam jakieś przesunięcie, jakieś nieporozumienie czy jakby powiedzieć - że - więc, jak gdybym odczytał poplątany tekst i nie mógł się połapać, gdzie zdania zostały przestawione Teraz wszystko mi się uporządkowało. To musiało być tak, jak on mówi. Obawiam się, że tego nie udowodnimy - tego się nie da udowodnić. Trzeba było tam być, w tym tłu mię. Oni po prostu w ogóle nie widzieli nas. Z wyjątkiem kilku najbliższych, rozumie się, ale właśnie tych, którzy mnie otaczali, nie ogarniała powszechna panika - powiedziałbym, że wręcz przeciwnie, mój widok działał na nich jak gdyby trzeźwiąco - jak długo patrzyli na mnie, byli po prostu bardzo zdumionymi, nadzwyczaj zaskoczonymi mieszkańcami planety, którzy zobaczyli nieznane stworzenia. Wcale nie chcieli zrobić mi nic złego - przypominam sobie nawet, że w pewnej mierze pomagali mi się wyswobodzić z tłoku, o ile to było, naturalnie, możliwe…

– A jeżeli ten tłum ktoś poszczuł na was, jeżeli miał być tylko nagonką? - podrzucił Inżynier. Chemik zaprzeczył głową.

– Kiedy tam nikogo takiego nie było - żadnych wirujących tarcz, żadnych straży zbrojnych, żadnej organizacji - był kompletny chaos i nic więcej. Tak - dodał - dziwię się doprawdy, że dopiero teraz to zrozumiałem! Ci, którzy mnie widzieli z bliska, jak gdyby przytomnieli - a jak szalona zachowywała się właśnie cała reszta!

– Jeżeli było tak, jak mówicie - odezwał się Koordynator - oznaczałoby to dosyć dziwną koincydencję - dlaczego światła wygaszono akurat w momencie, kiedyśmy tam przyjechali?

– Aha, rachunek prawdopodobieństwa - powiedział Doktor. Dodał głośniej. - Nie widziałbym w tym nic niezwykłego poza nie pozbawionym podstaw przypuszczeniem, że takie stany zdarzają się stosunkowo często.

37
{"b":"100353","o":1}