Byłem tam około czwartej rano. HRT obsadził trzy główne wejścia przy Central Park, między ulicami 62. i 63. To był największy kocioł, w jakim uczestniczyłem, i niewątpliwie najbardziej skomplikowany. W operacji brali udział wszyscy: policja nowojorska, FBI, CIA i Secret Service. Mieliśmy zwinąć ważnego Rosjanina. Przewodniczącego delegacji handlowej w Nowym Jorku. Biznesmena, podobno poza wszelkimi podejrzeniami. Pomyłka groziła poważnymi reperkusjami. Ale jak mogliśmy się mylić? Nie tym razem.
Cały poprzedni tydzień ja i mój partner badaliśmy Century. Ned Mahoney okazał się pracowitym, rzetelnym, nieustępliwym facetem. Szef HRT odwiedził mnie w domu i zyskał nawet aprobatę Nany, głównie dlatego, że wychowywał się na ulicach Waszyngtonu.
Poszliśmy schodami na samą górę, Ned, ja i kilkunastu innych funkcjonariuszy. Podejrzany zajmował dwupoziomowe mieszkanie na dwudziestym piętrze. Był człowiekiem bardzo wpływowym i bogatym. Miał dobrą reputację na giełdzie i w bankach. Czy w takim razie mógł być Wilkiem? A jeśli tak, to dlaczego jego nazwisko nie wypłynęło nigdy wcześniej? Bo był aż tak dobry, aż tak staranny?
– Będę się cieszył, kiedy to się skończy – powiedział Mahoney, pokonując schody. Nawet się nie zasapał.
– Po co taka gigantyczna operacja? – spytałem. – Tu jest za dużo ludzi.
– To normalne, FBI zależy, żeby dobrze wypaść w mediach. Lepiej przywyknij do tego. W takim świecie żyjemy. Za wielu gości w garniturach, za mało gości do roboty.
Wreszcie dotarliśmy na dwudzieste piętro. Ned, ja i czterech innych agentów zostaliśmy na tym poziomie. Reszta poszła na dwudzieste pierwsze. Czekaliśmy, aż zajmą stanowiska. To był koniec Wilka. Miałem nadzieję, że to koniec Wilka. Czy na jednym z tych dwóch pięter rzeczywiście był prawdziwy Wilk?
W słuchawce, którą miałem w uchu, usłyszałem napięty głos:
– Podejrzany wyskakuje przez okno! Mężczyzna w bieliźnie skacze z nadbudówki! Jezu Chryste! Zeskoczył na łącznik między nadbudówkami. Jest na dachu głównego budynku. Biegnie.
Mahoney i ja pędem cofnęliśmy się na dziewiętnaste piętro. Wyrastały z niego dwie nadbudówki.
Wbiegliśmy na dach i natychmiast dostrzegliśmy bosego mężczyznę w bieliźnie. Był otyły, łysiejący, brodaty. Odwrócił się i strzelił do nas z pistoletu. Wilk? Łysiejący? Otyły? Czy to mógł być on?
Trafił Mahoneya!
Trafił mnie!
Padliśmy jak dłudzy. Obaj dostaliśmy w tors! Bolało jak diabli. Odebrało mi oddech. Na szczęście mieliśmy na sobie kamizelki kuloodporne.
Ale człowiek w bieliźnie nie.
Mahoney odpowiedział strzałem, który załatwił jego rzepkę w kolanie. Mój pierwszy strzał trafił grubasa w brzuch. Upadł, tryskając krwią i wyjąc.
Pobiegliśmy ramię w ramię do Andrieja Prokopiewa. Mahoney odkopnął w bok jego broń.
– Jesteś aresztowany! – krzyknął w twarz rannemu Rosjaninowi. – Wiemy, kim jesteś.
Między nadbudówkami Century pojawił się helikopter. W jednym z okien nad nami stała jakaś kobieta i krzyczała przeraźliwie. Helikopter lądował. Co to miało znaczyć, u diabła?!
Jakiś człowiek wyskoczył z okna nadbudówki, lądując na dachu.
Potem kolejny. Wyglądał na zawodowego strzelca. Ochrona?
Wyciągnęli broń i zaczęli strzelać ledwo poczuli dach pod nogami. HRT odpowiedział ogniem. Wymiana strzałów trwała krótko. Obaj strzelcy dostali i upadli. Żaden już się nie podniósł. Ludzie z HRT znali się na swojej robocie.
Helikopter usiadł na dachu. To nie byli dziennikarze ani policjanci. Ale znalazłem się na tym przeklętym dachu, żeby dopaść Wilka i wziąć go za frak, no nie? Z helikoptera rozległy się strzały. Mahoney i ja wycelowaliśmy w kokpit i zaczęliśmy strzelać. Zaczęła się kolejna wymiana ognia. Po chwili strzały z helikoptera ustały.
Przez kilka sekund rozlegał się tylko przenikliwy łoskot wirników śmigłowca.
– Niebezpieczeństwo zażegnane! – krzyknął w końcu jeden z agentów. – Ci w helikopterze załatwieni!
– Jesteś aresztowany! – krzyknął do Rosjanina w bieliźnie Mahoney. – Jesteś Wilkiem. Zaatakowałeś dom dyrektora, jego rodzinę!
Mnie jednak przyszło do głowy coś innego, inna wiadomość do przekazania. Pochyliłem się i powiedziałem:
– Kyle Craig się o to postarał. – Chciałem, by to wiedział, by może kiedyś odpłacił się Kyle’owi. I może zrobił mu zamoczit.
Modliłem się, żeby to był koniec. Wszyscy się o to modliliśmy. Ned Mahoney odleciał rano do Quantico, ja jednak spędziłem resztę dnia w kwaterze głównej FBI na Dolnym Manhattanie. Rząd rosyjski słał protesty, gdzie się tylko dało, ale Andriej Prokopiew pozostał w areszcie i w biurowcach FBI było pełno ludzi z Ministerstwa Spraw Zagranicznych. Nawet kilka firm z Wall Street kwestionowało sensowność aresztowania.
Na razie nie mogłem rozmawiać z Rosjaninem. Miał planowaną operację, ale jego życiu nie zagrażało niebezpieczeństwo. Ktoś właśnie przyciskał go do muru, lecz to nie byłem ja.
Około czwartej zadzwonił do mnie Burns. Siedziałem w pokoju, z którego korzystałem, będąc w sprawach służbowych w Nowym Jorku.
– Alex, wracaj do Waszyngtonu – rozkazał. – Transport załatwiony. Czekamy na ciebie.
Odłożył słuchawkę, więc nie miałem szansy o nic go zapytać. Wyraźnie o to mu chodziło. Przybyłem do Hoovera około wpół do ósmej i powiedziano mi, że mam jechać na czwarte piętro, do sali konferencyjnej SIOC. Czekali tam na mnie. Może nie całkiem czekali, ponieważ – nieformalne spotkanie było już w toku. Przewodniczył Ron Burns, co nie wróżyło niczego dobrego. Wszyscy wyglądali na spiętych i wyczerpanych.
– Pozwólcie, że zapoznam Alexa z najświeższymi doniesieniami – powiedział Burns, kiedy wszedłem do sali. – Siadaj i jak chcesz, wywal nogi na stół. Mamy nowe przyjemności.
Pokręciłem głową, czując lekkie mdłości, kiedy siadałem. Zakosztowałem już dość „przyjemności”, nie miałem sił na nowe.
– Rosjanie tym razem są skłonni do współpracy – oświadczył Burns. – Nie zaprzeczają, że Andriej Prokopiew ma powiązania z czerwoną mafią. To prawda. Sami obserwowali go od pewnego czasu. Mieli nadzieję, że w ten sposób uda się im spenetrować czarny rynek, na który trafiają miliardy dolarów.
Odchrząknąłem i powiedziałem:
– Ale…
Burns kiwnął głową.
– Tak. Rosjanie mówią teraz, że Prokopiew nie jest tym człowiekiem, którego szukamy. Są tego pewni.
Poczułem całkowity odpływ energii.
– Bo…? – spytałem.
Burns pokręcił głową.
– Wiedzą, jak wygląda Wilk. Przecież był w KGB. Prawdziwy Wilk celowo podsunął nam Prokopiewa. Był jednym z jego rywali w czerwonej mafii.
– Chce zostać rosyjskim ojcem chrzestnym?
– Ojcem chrzestnym… rosyjskim albo innym. Zacisnąłem wargi, po czym westchnąłem ciężko i spytałem:
– Czy Rosjanie wiedzą, jak naprawdę nazywa się Wilk?
Burns zmrużył oczy.
– Jeśli nawet wiedzą, nie powiedzą nam tego. W każdym razie nie teraz. Może też się go boją.
Wieczorem tego samego dnia siedziałem przy pianinie na werandzie. Po głowie chodził mi tekst jednego z wierszy Billy’ego Collinsa. Nosił tytuł The Blues. Tak mnie zainspirował, że usiadłem do pianina i skomponowałem melodię. Przegraliśmy z Wilkiem. Przegrana to częsty przypadek w pracy policyjnej, chociaż rzadko kto się do tego przyznaje. Ale uratowano wielu ludzi. Znaleziono Elizabeth Connolly i parę innych osób; Brendan Connolly wylądował w więzieniu. Schwytano Andrieja Prokopiewa. Wyglądało jednak na to, że gruby zwierz się nam wymknął, w każdym razie chwilowo. Wilk nadal przebywał na wolności. Ojciec chrzestny mógł robić, co mu się żywnie podobało, a to nie wróżyło dobrze nikomu.
Następnego dnia pojechałem wcześnie na lotnisko imienia Reagana, odebrać Jamillę Hughes. Jak zwykle przed spotkaniem z Jamillą czułem łaskotanie w brzuchu. Ale nie mogłem się jej doczekać. Nana i dzieci uparły się, by jechać ze mną. W ten sposób okazywali poparcie Jamilli. I mnie. Tak naprawdę sobie nawzajem też. Nam wszystkim.
Hala lotniska była zatłoczona, wydawała się jednak stosunkowo cicha i spokojna, zapewne dlatego, że miała sufity na niebotycznej wysokości. Moja rodzina i ja staliśmy przy wyjściu z terminalu A, w pobliżu bramek. Dostrzegłem Jam, dzieci również i zaczęły mnie szturchać. Ubrana od stóp do głów w czerń, wyglądała lepiej niż kiedykolwiek, a zawsze wyglądała świetnie.
– Jest piękna i ma niesamowitą klasę – powiedziała Jannie i pogładziła mnie po ręce. – Wiesz o tym, co nie, tato?
– Masz rację, jest piękna – zgodziłem się z nią i spojrzałem na córkę, zamiast na Jamillę. – Poza tym zna się na wszystkim. Tylko chyba nie na mężczyznach.
– Naprawdę się nam podoba – mówiła dalej Jannie. – Wiesz o tym, no nie?
– Wiem. Mnie też się podoba.
– Ale kochasz ją? – spytała Jannie, jak to ona, zdroworozsądkowo i przechodząc od razu do rzeczy. – Czy tak?
Nic nie odpowiedziałem. Na ten temat rozmawiałem wyłącznie z Jamillą.
– No jak, kochasz ją? – przyłączyła się Nana. Jej też nie odpowiedziałem, a ona pokręciła głową i przewróciła oczami.
– Co myślicie, chłopaki? – spytałem Damona i małego Alexa. Mój wielkolud klaskał i uśmiechał się, więc znałem jego zdanie.
– Jest w porzo, tato – powiedział Damon i uśmiechnął się szeroko. W towarzystwie Jamilli zawsze bywał trochę nieporadny.
Podszedłem do niej; moja rodzina dała nam chwilę sam na sam. Zerknąłem na nich. Uśmiechali się do mnie jak cała gromada kotów z Cheshire. Czułem kluchę w gardle. Bóg wie dlaczego. Byłem trochę ogłupiały i miałem miękkie kolana. Też nie wiem dlaczego.
– Niewierze! Wszyscy przyjechali – powiedziała Jamilla, przytulając się do mnie. – Jestem taka szczęśliwa. Nie umiem ci powiedzieć, jak bardzo szczęśliwa, Alex… Chyba się rozpłaczę, chociaż jestem twardym jak skała tajniakiem z wydziału zabójstw. U ciebie wszystko gra? Chyba nie bardzo. Widzę to.
– Och, nic mi nie jest. – Przytuliłem ją do siebie tak mocno, że uniosłem ją w górę, po czym postawiłem z powrotem na podłodze.
Przez chwilę milczeliśmy.
– Będziemy walczyć o małego Alexa – oświadczyła.