Литмир - Электронная Библиотека

Zza pleców usłyszałem głos Mahoneya, który stał kilka jardów wyżej:

– Tak się to załatwia w stolicy? Spojrzałem na niego.

– Żebyś wiedział, dzikusie. Mam nadzieję, że robiłeś notatki.

Rozdział 108

Następnych kilka tygodni było spokojnych. Tak niepokojąco spokojnych, że można było oszaleć. Odkomenderowano mnie do kwatery głównej w Waszyngtonie. Zostałem zastępcą szefa wydziału śledczego, podlegającego bezpośrednio dyrektorowi Burnsowi. Wszyscy mówili: „Świetną synekurą”. Ale robota za biurkiem wcale mi się nie uśmiechała. Chciałem dopaść Wilka. Chciałem działać. Chciałem wyjść poza mury. Nie przyszedłem do Biura, żeby zostać gryzipiórkiem w Hooverze.

Dostałem tydzień wolnego i chodziliśmy wszędzie razem, Nana, dzieci i ja. Ale w domu panowało napięcie. Zastanawialiśmy się, jaki numer wytnie nam Christine Johnson.

Za każdym razem, kiedy spoglądałem na Alexa, czułem ucisk w sercu, za każdym razem, kiedy miałem go w ramionach albo kładłem spać pod koniec dnia. Wyobrażałem sobie, jak to będzie, gdy zniknie na zawsze z domu. Nie chciałem na to pozwolić, ale mój adwokat przestrzegł mnie, że to możliwe.

Pewnego dnia, kiedy miałem wolne, dyrektor wezwał mnie do gabinetu, więc wpadłem do Biura, podrzuciwszy najpierw dzieci do szkoły. Asystent Bumsa, Tony Woods, ucieszył się na mój widok.

– Jesteś bohaterem dnia. Ciesz się i używaj życia, ile wlezie – powiedział. Jak zawsze, przybrał ton wykładowcy elitarnego uniwerku. – To krótki kontrakt od losu.

– Tony wieczny optymista.

– Mam to zapisane w obowiązkach, młody człowieku.

Zastanawiałem się, z czego Ron Burns zwierza się swojemu asystentowi. Ciekawiło mnie także, co zaaplikuje mi tego rana. Chciałem zapytać Tony’ego o moją synekurę. Nie zapytałem jednak. Doszedłem do wniosku, że i tak pewnie by mi nie powiedział.

W gabinecie Burnsa czekała kawa i cukrowe patyczki, ale samego dyrektora nie było. Przed chwilą minęła ósma. Uznałem, że widocznie nie przyszedł jeszcze do pracy. Trudno było mi wyobrazić sobie Rona Bumsa poza biurem, chociaż wiedziałem, że ma żonę i czwórkę dzieci i mieszka w Wirginii, godzinę drogi od Waszyngtonu.

W końcu pojawił się w drzwiach. Miał na sobie krawat i niebieską szykowną koszulę z podwiniętymi rękawami. Tak więc odbył już co najmniej jedno spotkanie. Prawdę mówiąc, liczyłem na to, że nasza rozmowa nie będzie dotyczyć nowej sprawy, którą chce mi zwalić na głowę. Chyba że chodziłoby o Wilka.

Burns uśmiechnął się szeroko na mój widok. Natychmiast zrozumiał moje spojrzenie.

– Tak, mam dla ciebie kilka wrednych spraw. Ale nie dlatego chciałem się z tobą spotkać, Alex. Napij się kawy. Rozluźnij się. Jesteś na urlopie, no nie? – Wszedł do środka i usiadł naprzeciwko mnie. – Chciałem wiedzieć, jak ci się u nas układa. Tęsknisz za wydziałem zabójstw? Nadal chcesz zostać w Biurze? Jeśli chcesz, możesz odejść. Policja waszyngtońska marzy o twoim powrocie.

– Miło usłyszeć, że się jest potrzebnym. A co do Biura… Co mam powiedzieć? Środki działania oszałamiające. Wielu dobrych ludzi, wspaniałych ludzi. Mam nadzieję, że pan o tym wie.

– Wiem. Bardzo lubię i szanuję nasz personel, przynajmniej większość. A minusy? – spytał. – Jakieś problemy? Rzeczy do zrobienia? Chcę usłyszeć, co myślisz. Zależy mi na tym. Powiedz mi prawdę.

– Tutejszy styl życia to biurokracja. To niemal kultura pracy FBI. I strach. Głównie natury politycznej. Blokuje wyobraźnię agentów. Wspomniałem już o biurokracji? Jest koszmarna, potworna, obezwładniająca. Proszę tylko posłuchać agentów.

– Właśnie słucham – mruknął Burns. – Jedź dalej.

– Agenci nie mogą rozwinąć skrzydeł, nie mogą pokazać, co potrafią. Nie pozwala im się na to. Ale oczywiście zawsze mogą się na to poskarżyć, no nie?

– W twojej starej robocie w Waszyngtonie też?

– Tam mogłem omijać większość skostniałych przepisów i innych gówien, które utrudniały mi życie.

– Dobra. Dalej omijaj to gówno, Alex – powiedział Burns. – Nawet kiedy ja ci je podrzucę. Uśmiechnąłem się.

– To rozkaz?

Skinął z powagą głową. Czułem, że myśli o czymś innym.

– Właśnie mam za sobą ciężką rozmowę. Gordon Nooney opuszcza Biuro. Pokręciłem głową.

– Chyba nie mam z tym nic wspólnego. Nie znam na tyle dobrze Nooneya, by go oceniać. Serio. Nie znam go.

– Przykro mi, ale właśnie masz. To była moja decyzja. Nie lubię zasypiać gruszek w popiele. I na tyle znam Nooneya, by go ocenić. To on wychlapał szczegóły śledztwa ludziom z „Washington Post”. Ten sukinsyn cynkował im od lat. Alex, myślałem o tym, żeby wstawić cię na miejsce Nooneya.

To był dla mnie wstrząs.

– Nigdy nie szkoliłem ludzi. Sam nie skończyłem szkolenia początkowego.

– Ale mógłbyś szkolić ludzi. Nie byłem tego pewien.

– Może nie dałbym rady. Wolę jednak działalność operacyjną. Mam to we krwi.

– Wiem. Rozumiem cię, Alex. Ale chcę, żebyś pracował tu, w Hooverze. Zamierzamy zmienić tutejszy stan rzeczy. Chcemy odnosić więcej zwycięstw niż porażek. Będziesz pracował nad dużymi sprawami ze Stacy Pollack tu, w kwaterze głównej. Jest jedną z najlepszych. Twarda, mądra, mogłaby kiedyś prowadzić ten interes.

– Mogę pracować ze Stacy – odparłem, nie drążąc głębiej tematu.

Ron Burns wyciągnął rękę i uściskałem ją.

– To dobrze się zapowiada. Podniecająca sprawa – powiedział. – Co przypomina mi o obietnicy, którą ci złożyłem. Jest tu miejsce dla wywiadowcy Johna Sampsona i każdego pracownika operacyjnego z Waszyngtonu, którego wskażesz. Każdego, kto chce zwyciężać. Bo my będziemy zwyciężać, Alex.

Przypieczętowaliśmy naszą umowę kolejnym uściskiem dłoni. Cóż, rzecz w tym, że ja też chciałem zwyciężać.

Rozdział 109

W poniedziałek rano byłem w moim nowym pokoju na czwartym piętrze kwatery głównej w Waszyngtonie. Wcześniej Tony Woods oprowadził mnie po budynku. Uderzyły mnie dziwne, zabawne drobiazgi, które potem nie mogły mi wyjść z głowy. Na przykład w całym budynku drzwi pokoi biurowych były metalowe, z wyjątkiem piętra dyrekcji, na którym były drewniane. Ale te drewniane drzwi wyglądały zupełnie jak metalowe. Witajcie w FBI.

Poza tym czekała mnie masa zarządzeń i korespondencji. Miałem także nadzieję, że przyzwyczaję się do gołej klitki o wymiarach jedenaście stóp na pięć. Meble wyglądały na wypożyczone z Państwowego Urzędu Rozliczeń* [odpowiednik NIK – u].

Biurko, fotel, szafka na akta z dużym cyfrowym zamkiem i wieszak, na którym wisiała moja czarna keylarowa kamizelka i niebieska nylonowa kurtka noszona podczas akcji. Z okna widok na Pennsylvania Avenue. Tak w FBI wyglądała premia do pensji.

Tuż po czternastej zadzwonił telefon, pierwszy raz w moim nowym pokoju. Dzwonił Tony Woods.

– Wszystko gra? – spytał. – Czegoś potrzebujesz?

– Docieram się, Tony. Wszystko świetnie. Dzięki za troskę.

– Doskonale, Alex. Za godzinę wylatujesz z miasta. W Brooklynie trafiono na ślad Wilka. Stacy Pollack leci z tobą, więc sprawa ma duży wymiar. Startujecie z Quantico piętnasta zero zero. To śledztwo nie jest skończone.

Zadzwoniłem do domu, zabrałem trochę materiałów na temat Wilka, wziąłem torbę z rzeczami na zmianę i kosmetykami, którą kazano mi trzymać w biurze, i poszedłem na parking. Stacy Pollack zeszła tam dwie minuty później.

Pojechaliśmy jej samochodem i po niecałej półgodzinie znaleźliśmy się na małym prywatnym lotnisku w Quantico. Po drodze opowiedziała mi o brooklyńskim śladzie. Podobno w Brighton Beach namierzono prawdziwego Wilka. No cóż, przynajmniej nie złożyliśmy broni.

Czekał na nas jeden z czarnych bellów. Wysiedliśmy z auta i szliśmy ramię w ramię do helikoptera. Niebo było jasnobłękitne. Rzędy chmur rozstępowały się na horyzoncie.

– Ładny dzień na wypadek kolejowy – powiedziała Stacy i uśmiechnęła się.

Odrzuciłem głowę, śmiejąc się. W tym momencie w lesie za naszymi plecami gruchnął strzał. Pocisk trafił Stacy. Padła zalana krwią. Rzuciłem się na ziemię, przykrywając dziewczynę własnym ciałem.

Na lądowisko wybiegli agenci. Jeden z nich strzelił w kierunku lasu, w którym krył się snajper. Dwaj popędzili do nas, inni do lasu. Leżałem na Stacy, starając się ją osłonić. Miałem nadzieję, że żyje, i zastanawiałem się, czy kula nie była przeznaczona dla mnie.

„Nigdy nie dopadniecie Wilka”, powiedział Pasza Sorokin, na Florydzie. „On dopadnie was”. Ostrzeżenie się sprawdziło.

Wieczorem w Hooverze odbyła się odprawa. Jeszcze nigdy nie widziałem tam takiego poruszenia. Stacy Pollack żyła, ale była w krytycznym stanie. Leżała w szpitalu imienia Waltera Reeda. Cieszyła się ogromnym szacunkiem i nikt nie mógł uwierzyć, że znalazła się na celowniku skrytobójcy. Ja jednak wciąż zadawałem sobie pytanie, czy tamta kula naprawdę była przeznaczona dla niej. Mieliśmy lecieć do Nowego Jorku w sprawie Wilka, więc był głównym podejrzanym o wydanie wyroku na Stacy. Ale czy miał kogoś do pomocy? Kogoś z Biura?

– Jest jeszcze jedna zła wiadomość – oświadczył Ron Burns. – Ślad w Brighton Beach okazał się fałszywy. Wilka nie ma w Nowym Jorku i wygląda na to, że nie pojawił się tam ostatnio. Musimy wyjaśnić sobie następujące sprawy: czy wiedział, że chcemy go dopaść? Jeśli tak, to skąd? Czy doniósł mu ktoś z nas? Obiecuję, że nie powstrzymamy się przed niczym, żeby znaleźć odpowiedzi na te pytania.

Po odprawie zaproszono mnie do gabinetu dyrektora na spotkanie w węższym gronie. W dalszym ciągu panowała atmosfera powagi i wzburzenia. Znowu zabrał głos Burns. Nigdy nie widziałem go tak wyprowadzonego z równowagi.

– Kiedy mówiłem, że załatwimy tego ruskiego drania, nie rzucałem słów na wiatr. Organizuję zespół BAM, który weźmie się za niego. Sorokin powiedział, że Wilk dobierze się do nas, i tak się stało. Teraz my weźmiemy się za niego, wykorzystując wszystko, co mamy, wszelkie dostępne środki.

Zebrani pokiwali z aprobatą głowami. Słyszałem, że FBI używa zespołów BAM, ale nie wiedziałem, czy to prawda. Znałem znaczenie tego skrótu: Wszelkimi Dostępnymi Środkami. To właśnie chcieliśmy usłyszeć. To właśnie chciałem usłyszeć.

42
{"b":"98053","o":1}