– Dlaczego? – spytała Monnie. – Co się tam wydarzyło od twojej ostatniej wizyty?
– Zainstalowali skaner tęczówki! To bramka nie do przejścia. Całym tym interesem rządzi facet, który nazywa siebie Wilkiem. Straszny gość. Rosjanin. Jest jak wilk syberyjski. I zdaje się, że jest nawet cwańszy ode mnie. A to znaczy, że jest kurewsko cwany.
Następnego dnia pracowałem w salach SIOC. Monnie Donnelley również, traktowana trochę jak zadżumiona, skazana na kwarantannę. Nie rozgłaszaliśmy tego, czego dowiedzieliśmy się od Lili Olsen, ponieważ chcieliśmy sprawdzić kilka rzeczy. Siedzieliśmy w głównej sali. Otaczał nas ruch i gwar. Sprawa porwań znalazła się w centrum zainteresowania mediów. W ciągu ostatnich kilku lat poddano FBI niewiarygodnej presji i teraz zwycięstwo było potrzebne do przeżycia Biuru jak powietrze tonącemu. Nie, pomyślałem, nie Biuru. Nam.
Wiele szych zjawiło się na wieczornym spotkaniu, w tym szefowie Zespołów Analizy Zachowań (BAU) Wschód i Zachód, szef Ośrodka Danych Wielokrotnych Morderców i Porwań Niepełnoletnich (CASMIRC), i kierownik Niewinnych Wizerunków z Baltimore, wydziału szukającego i eliminującego seksualnych drapieżników, buszujących w Internecie. Stacy Pollack znów prowadziła dyskusję. Najwyraźniej została wyznaczona do kierowania śledztwem.
Zaginął student płci męskiej z college’u Świętego Krzyża w Massachusetts, a na terenie kampusu znaleziono ciało jego zamordowanego przyjaciela. Fizyczne podobieństwo Francisa Deegana do Benjamina Coffeya, studenta porwanego w Newport, przekonało wielu z nas, że wybrano go zamiast tamtego, prawdopodobnie już nieżyjącego.
– Proszę o zgodę na wyznaczenie nagrody, może pół miliona – powiedział Jack Arnold, szef BAU – Wschód. Nikt nie skomentował tej propozycji. Część agentów robiła notatki, część pracowała przy laptopach. Panował nastrój przygnębienia.
– Myślę, że coś mamy – powiedziałem. Siedziałem w głębi sali.
Stacy Pollack spojrzała w moim kierunku. Podniosło się kilka głów, ale zareagowano raczej na to, że w ogóle przerwałem ciszę, niż na moje słowa.
Wstałem z krzesła.
Pieprzony nowy miał okazję przemówić do grupy. Przedstawiłem Monnie jak na dobrego kolegę przystało. Potem opowiedziałem im o Wilczym Gnieździe i o naszym spotkaniu z czternastoletnią Lili Olsen. Wspomniałem również o Wilku, który zgodnie z wynikami poszukiwań Monnie mógł być rosyjskim gangsterem, Paszą Sorokinem. Jego wcześniejsza historia była trudna do wyśledzenia, zwłaszcza pobyt w ZSrR.
– Jeśli uda się nam jakoś dostać do Gniazda, to sądzę, że dowiemy się czegoś o tych zaginionych kobietach. Na razie powinniśmy wziąć pod lupę niektóre miejsca w Internecie już zidentyfikowane przez Niewinne Wizerunki. To logiczne, że zboczeńcy wykorzystujący Wilcze Gniazdo odwiedzają inne witryny porno. Potrzebujemy pomocy. A jeśli się okaże, że Wilk to Pasza Sorokin, będziemy potrzebować znacznej pomocy.
Stacy Pollack podjęła wyzwanie i poprowadziła dyskusję, podczas której zadano Monnie i mnie wiele pytań. Niektórzy agenci obecni na sali wyraźnie poczuli się zagrożeni. Ale Pollack już podjęła decyzję.
– Dostaniecie środki działania – oświadczyła. – Będziemy obserwować witryny porno dwadzieścia cztery godziny na dobę, siedem dni w tygodniu. Rzecz w tym, że na razie nie mamy nic lepszego. Chcę, żeby nasza nowojorska grupa od spraw rosyjskiej mafii też się tym zajęła. Nie wierzę, by Pasza Sorokin był w to osobiście zaangażowany, ale jeśli tak, to uczyniliśmy wielki postęp w śledztwie. Interesujemy się Sorokinem od sześciu lat! I jesteśmy bardzo zainteresowani Wilkiem.
W ciągu następnej doby ponad trzydziestu agentów przystąpiło do nadzorowania czternastu pornograficznych witryn i czatów. To była jedna z najintensywniejszych „obserwacji” w historii Biura. Nie wiedzieliśmy dokładnie, kogo szukamy – wypatrywaliśmy jedynie wzmianek o Wilczym Gnieździe lub o samym Wilku. Równocześnie Monnie i ja zbieraliśmy informacje o czerwonej mafii, a zwłaszcza o Paszy Sorokinie.
Po południu musiałem wyjść. Trudno sobie wyobrazić gorszy zbieg okoliczności. Ale to, co mnie czekało, zawsze byłoby niemiłe. Zaproszono mnie na wstępne spotkanie z prawnikami Christine Johnson w Blake Building przy Dupont Circle. Christine chciała mi zabrać małego Alexa.
Zjawiłem się tam kilka minut przed piątą i musiałem pokonać strumień pracowników, wylewający się z niezwykłej jedenastopiętrowej budowli, mieszczącej się na rogu Connecticut Avenue 1. Przejrzałem spis najemców i dowiedziałem się, że w budynku są biura Mazdy, Barona, National Safety Council i kilku kancelarii prawniczych, w tym Mark, Haranzo i Denyeau, reprezentującej Christine.
Powlokłem się do wind i wcisnąłem guzik. Christine żądała opieki nad Alexem juniorem. Jej adwokatka zaaranżowała to spotkanie, licząc na porozumienie stron bez rozprawy sądowej lub uciekania się do innych rozwiązań prawnych. Przed południem rozmawiałem z moim adwokatem i zrezygnowałem z jego obecności na spotkaniu, jako że miało mieć charakter nieformalny. Jadąc windą na szóste piętro, powtarzałem sobie w kółko: „Liczy się tylko dobro małego Alexa”.
Bez względu na to, co mogło mnie spotkać i ile miało mnie kosztować.
Kiedy wysiadłem z windy, przywitała mnie Gilda Haranzo, szczupła atrakcyjna kobieta w ciemnym kostiumie i białej bluzce, wiązanej pod szyją. Mój adwokat stawał przeciwko pani Haranzo i poinformował mnie, że jest dobrą prawniczką i traktuje swój zawód jak misję. Rozwiodła się z mężem lekarzem i dostała opiekę nad ich dwójką dzieci. Była droga, ale chodziła z Christine do Villanova i pozostały przyjaciółkami.
– Christine jest już w sali konferencyjnej, Alex – powiedziała, przedstawiwszy się. – Przykro mi, że do tego doszło. To trudna sprawa. Nie ma w niej złych ludzi. Zechcesz pójść za mną?
– Mnie też jest przykro, że do tego doszło – odparłem.
Ale nie byłem tak bardzo pewien, czy w tej sprawie nie ma złych ludzi. Niebawem mieliśmy się o tym przekonać.
Pani Haranzo zaprowadziła mnie do średniej wielkości pomieszczenia, pomalowanego na fabryczny błękit, z szarą wykładziną na podłodze. Pośrodku stał szklany stół i sześć modnych czarnych skórzanych foteli. Na stole umieszczono tylko dzban z zimną wodą, szklanki i laptop.
Rząd wysokich okien wychodził na Dupont Circle. Christine stała przy jednym z nich i nie odezwała się, kiedy wszedłem, ale po chwili podeszła do stołu i usiadła.
– Cześć, Alex – powiedziała wreszcie.
Gilda Haranzo wśliznęła się na fotel przy laptopie, a ja wybrałem miejsce naprzeciwko Christine. Nagle utrata małego Alexa stała się czymś bardzo realnym. Na myśl o tym zabrakło mi oddechu. Bez względu na to, czy była to dobra decyzja, czy zła, uczciwa czy nie, Christine odeszła od nas, wyjechała tysiące mil dalej i ani razu nie odwiedziła małego. Zrezygnowała świadomie ze swoich praw rodzicielskich. Teraz zmieniła zdanie. A co, jeśli zmieni je kolejny raz?
– Dziękuję ci za przybycie, Alex – powiedziała Christine. – Przykro mi ze względu na okoliczności naszego spotkania. Musisz uwierzyć, że jest mi przykro.
Nie wiedziałem, co powiedzieć. Rzecz nie w tym, że byłem na nią wściekły, ale… może byłem zły. Miałem małego Alexa przez całe jego życie i nie mogłem znieść myśli, że teraz go utracę. Żołądek poleciał mi w dół jak winda zerwana z lin. Czułem się tak, jakbym widział moje dziecko wybiegające na ulicę prosto pod koła ciężarówki, a ja nie mogłem zapobiec, nieszczęściu, nie mogłem nic zrobić. Siedziałem jak skamieniały, dusząc w gardle pierwotny wrzask, który roztrzaskałby całe szkło w tej sali.
Potem zaczęło się spotkanie. Nieformalna narada. Bez żadnych złych ludzi na sali.
– Doktorze Cross, dziękuję panu za to, że poświęcił pan swój czas na przybycie – oświadczyła Gilda Haranzo i uśmiechnęła się do mnie serdecznie.
– Czemu miałbym nie przyjść? – spytałem.
Kiwnęła głową i znów się uśmiechnęła.
– Wszyscy chcemy rozwiązać po przyjacielsku ten problem. Okazał się pan doskonałym opiekunem i nikt temu nie zaprzecza.
– Jestem ojcem Alexa, pani Haranzo – poprawiłem ją.
– Oczywiście. Ale teraz Christine może zająć się opieką nad chłopcem. Jest jego matką. Jest również dyrektorką szkoły podstawowej w Seattle.
Poczułem, jak rumieniec obejmuje moją twarz i szyję.
– Zostawiła Alexa rok temu.
– To nieuczciwe, Alex – wtrąciła się Christine. – Powiedziałam, że na razie możesz go wziąć. Nasze ustalenie zawsze miało charakter tymczasowy.
– Doktorze Cross, czy to prawda, że dzieckiem przeważnie zajmuje się pańska osiemdziesięciodwuletnia babka? – spytała Haranzo.
– Wszyscy się nim zajmujemy – odparłem. – A poza tym nie była za stara zeszłego roku, kiedy Christine wyjechała do Seattle, prawda? Nana jest całkowicie sprawna i nie sądzę, by kiedykolwiek miała pani ochotę zobaczyć ją w sądzie na miejscu dla świadka.
– Pańskie zajęcia zmuszają pana do częstego przebywania poza domem? – kontynuowała prawniczka.
Skinąłem głową.
– Wyjeżdżam od czasu do czasu. Ale Alex zawsze ma dobrą opiekę. To szczęśliwe, zdrowe, inteligentne dziecko. Cały czas jest uśmiechnięty. I jest kochany. Jest ośrodkiem życia naszego domu.
Haranzo odczekała, aż skończę, i znów zaatakowała. Poczułem się jak na rozprawie.
– Pańska praca, doktorze Cross, jest dość ryzykowna. Poprzednio pańska rodzina była narażona na wielkie niebezpieczeństwo. Poza tym od kiedy pani Johnson odeszła, utrzymywał pan intymne związki z innymi kobietami. Czy tak?
Westchnąłem i powoli podniosłem się z fotela.
– Przykro mi, ale to spotkanie jest już skończone. Proszę. wybaczyć. Muszę wyjść. – Przy drzwiach odwróciłem się do Christine. – Nie masz racji.
Musiałem stamtąd wyjść i przez jakiś czas zająć głowę czymś innym. Wróciłem do Hoovera i odniosłem wrażenie, że moja nieobecność przeszła niezauważona, nikt mnie nie potrzebował. Nie mogłem opędzić się od myśli, że niektórzy agenci gnieżdżący się w tych biurowych pokojach nie mają pojęcia, jak rozwiązuje się sprawy kryminalne w realnym świecie. Jakby wierzyli, że wystarczy wrzucić dane do komputera, a on poda ci sprawcę na tacy. Miałem ochotę krzyknąć: „Musicie stąd wyjść! Wyjdźcie z tego»pokoju kryzysowego«bez okien, pełnego śmierdzącego powietrza. Idźcie między ludzi!”.