Riggs skręcił swoim poobijanym pickupem w prywatną drogę. Jadąc z powrotem szosą, rozglądał się za hondą, ale ta zniknęła. Postanowił odwiedzić rezydencję swojego klienta. Tam najszybciej znajdzie telefon, a przy okazji uzyska może jakieś wyjaśnienie co do wydarzeń tego poranka. Nie była to właściwie jego sprawa, ale swoją interwencją pomógł kobiecie i uważał, że coś mu się za to należy. Tak czy inaczej, nie potrafił przejść nad incydentem do porządku dziennego. Na drodze dojazdowej nikt go, o dziwo, nie zatrzymał. Nie było tu widocznie prywatnej ochrony. Rozmowy z przedstawicielem właściciela prowadził w miasteczku. To była jego pierwsza wizyta w posiadłości, którą dawno temu ochrzczono nazwą Wicken’s Hunt. Dom zaliczał się do najpiękniejszych w okolicy. Wzniesiony został na początku lat dwudziestych przez mistrzów sztuki budowlanej, jakich próżno teraz szukać, z przeznaczeniem na letnią rezydencję dla magnata z Wall Street, który wkrótce potem, po krachu na giełdzie w dwudziestym dziewiątym, skoczył z drapacza chmur. Dom miał następnie kilku właścicieli, a ostatnio przez sześć lat czekał na nabywcę. Wymagał gruntownego remontu. Riggs rozmawiał z paroma podwykonawcami zatrudnionymi do tych prac. Byli zachwyceni kunsztem dawnych budowniczych oraz malowniczym otoczeniem.
Ciężarówki z rzeczami nowego właściciela musiały tu podjeżdżać nocami, bo Riggs nie znał nikogo, kto by je widział. Nikt nie widział również właściciela. Riggs zajrzał do księgi wieczystej w magistracie. Dom kupiła firma, o której nigdy nie słyszał. Niezawodnymi zazwyczaj kanałami poczty pantoflowej nie sposób się było dowiedzieć niczego ponad to, że szkoła St. Anne’s-Belfield przyjęła dziesięcioletnią dziewczynkę nazwiskiem Lisa Savage, która jako swoje miejsce zamieszkania podała Wicken’s Hunt. Podobno od czasu do czasu przywoziła ją i odbierała wysoka, młoda kobieta w okularach przeciwsłonecznych i wielkim kapeluszu. Najczęściej jednak przyjeżdżał po małą starszy mężczyzna o posturze futbolisty. Osobliwe towarzystwo. Riggs miał kilkoro znajomych, którzy pracowali w szkole, ale żadne z nich nie chciało z nim rozmawiać na temat młodej kobiety. Jeśli nawet znali jej nazwisko, to wzbraniali się je zdradzić.
Wyjechał zza zakrętu i jego oczom ukazała się rezydencja. Pickup, którego prowadził, skojarzył mu się natychmiast z wysłużonym, maleńkim holownikiem podpływającym do burty transatlantyku. Dom miał dwa piętra i szerokie, dwuskrzydłowe drzwi wejściowe.
Zaparkował samochód na kolistym podjeździe obiegającym wspaniałą kamienną fontannę, która jednak w ten chłodny poranek nie działała. Otoczenie kipiało zielenią i było tak samo pieczołowicie zaprojektowane jak sam dom. Zmierzając do drzwi frontowych, zachodził w głowę, czy właściciel takiego przybytku zniżył się do umocowania przy nich dzwonka, czy też otworzy mu lokaj w liberii. Okazało się, że ani jedno, ani drugie. Kiedy stawiał nogę na ostatnim stopniu schodów frontowych, z nowiutkiego interkomu, wbudowanego w ścianę przy framudze drzwi, padło pytanie:
– Czym mogę służyć? – Głos był męski, silny, tubalny i zdaniem Riggsa niósł w sobie odstraszającą nutkę.
– Matthew Riggs. Moja firma ma otoczyć tę posiadłość ogrodzeniem.
– Tak.
Drzwi ani drgnęły, a ton głosu dawał jasno do zrozumienia, że jeśli było to wszystko, co Riggs miał do powiedzenia, stan ten nie ulegnie zmianie. Riggs rozejrzał się, tknięty nagle przeczuciem, że jest obserwowany. W samej rzeczy. Z zagłębienia u szczytu jednej z kolumn, które miał za plecami, patrzyło na niego oko kamery wideo. Ona też wyglądała na nową. Pomachał do obiektywu.
– Czym mogę służyć? – powtórzył głos.
– Chciałbym skorzystać z telefonu.
– Przykro mi, ale to niemożliwe.
– A to szkoda, bo przed chwilą przyparłem moim pickupem do muru samochód ścigający grafitowe BMW, które stąd wyjechało. Chciałem się tylko upewnić, czy kobiecie, która prowadziła BMW, nic się nie stało. Kiedy ją ostatnio widziałem, wyglądała na solidnie przestraszoną.
Szczęknęły rygle i drzwi się otworzyły. W progu stał wysoki starszy mężczyzna wzrostu Riggsa, ale znacznie szerszy od niego w barach i w klatce piersiowej. Riggs zauważył jednak, że mężczyzna lekko utyka, tak jakby nogi, a może kolana, zaczynały mu odmawiać posłuszeństwa. Riggs też był krzepki i wysportowany, ale doszedł do wniosku, że wolałby z tym gościem nie zadzierać. Pomimo podeszłego wieku i wyraźnej ułomności mężczyzna był jeszcze wystarczająco silny, by z łatwością skręcić Riggsowi kark. Nie ulegało wątpliwości, że ten właśnie facet odbiera ze szkoły Lisę Savage. Futbolista bez dwóch zdań.
– Co mi pan tu, u diabła, opowiada?
Riggs wskazał za siebie, w kierunku szosy.
– Przeprowadzałem dziś rano wstępne oględziny granicy posiadłości, zanim ściągnę tu ludzi i sprzęt, i jakieś dziesięć minut temu zobaczyłem to BMW pędzące drogą z niesamowitą prędkością. Kobieta za kierownicą, blondynka, o ile się nie mylę, była śmiertelnie przerażona. Na ogonie siedziała jej czarna honda accord, prawdopodobnie rocznik dziewięćdziesiąt dwa albo dziewięćdziesiąt trzy. Prowadził ją gość, który wyglądał mi na diablo zdeterminowanego.
– Co z tą kobietą? Stało się jej coś?
Mężczyzna postąpił krok do przodu. Riggs cofnął się o krok, wolał nie dopuszczać faceta zbyt blisko, dopóki sytuacja się nie wyklaruje. Skąd mógł wiedzieć, czy gość nie jest w zmowie z kierowcą hondy. Wewnętrzny radar Riggsa przez cały czas przeczesywał otoczenie w poszukiwaniu śladów obecności tego ostatniego.
– Z tego, co wiem, nie. Wpasowałem się między nich i wyeliminowałem hondę z gry. Oberwało się też przy tym mojemu pickupowi. – Riggs potarł machinalnie kark, bo wspomnienie kolizji wywołało tam kilka bolesnych skurczów. Wieczorem będzie się musiał porządnie wymoczyć w wannie.
– Zajmiemy się pickupem. Gdzie ona jest?
– Nie przyjechałem tutaj naprawiać wozu, panie…
– Charlie, mów mi pan Charlie.
Mężczyzna wyciągnął rękę. Ściskając ją, Riggs stwierdził, że wcale nie przecenił siły tego mężczyzny. Zerknął na palce pobielałe po mocarnym uścisku Charliego. Czy facet niepokoił się po prostu o bezpieczeństwo tamtej kobiety, czy też miał w zwyczaju maltretować gościom palce, Riggs nie wiedział.
– Matt jestem. Jak już powiedziałem, pojechała dalej, i o ile mi wiadomo, nic jej nie jest. Ale mimo wszystko chcę to zgłosić.
– Zgłosić?
– Na policję. Facet z hondy popełnił co najmniej siedem wykroczeń, w tym ze dwa kwalifikujące się jako przestępstwa. Szkoda, że nie udało mi się go zgarnąć.
– Mówisz jak gliniarz.
Czy twarz Charliego pociemniała, czy tak się tylko Riggsowi zdawało?
– Byłem swego czasu kimś w tym rodzaju. Zapisałem sobie numery rejestracyjne obu samochodów. – Przyglądał się uważnie pokiereszowanej, pomarszczonej twarzy Charliego, próbując wyczytać coś z jego niewzruszonego spojrzenia. – Zakładam, że to BMW jest stąd i kobieta też.
Po chwili wahania Charlie kiwnął głową.
– Jest właścicielką.
– A honda?
– Nic mi o niej nie wiadomo.
Riggs odwrócił się i popatrzył w stronę szosy.
– Facet czekał pewnie gdzieś przy drodze dojazdowej. Każdy może w nią wjechać. – Spojrzał znowu na Charliego.
– Właśnie dlatego zamówiliśmy u ciebie to ogrodzenie i bramę. – W oczach Charliego zatliła się iskierka gniewu.
– Teraz już rozumiem, po co wam ono, ale kontrakt podpisaliśmy dopiero wczoraj. Pracuję szybko, ale nie aż tak.
Logika odpowiedzi Riggsa rozładowała trochę atmosferę. Charlie spuścił wzrok.
– To co będzie z tym telefonem, Charlie? – Riggs postąpił krok do przodu. – Bo widzisz, próbę uprowadzenia rozpoznam na pierwszy rzut oka. – Przesunął wzrokiem po fasadzie domu. – Nietrudno też odgadnąć, dlaczego ją podjęto, mam rację?
Charlie odetchnął głęboko, czuł się rozdarty. Z jednej strony umierał z niepokoju o LuAnn – o Catherine, poprawił się w myślach. Upłynęło już dziesięć lat, a on wciąż nie mógł przywyknąć do jej nowego imienia. Z drugiej strony wzdragał się przed wciąganiem w to policji.
– Jak rozumiem, jesteś jej przyjacielem albo kimś z rodziny…
– Jednym i drugim – odparł Charlie z nową werwą, spoglądając na coś ponad ramieniem Riggsa. Twarz mu pojaśniała.
Po sekundzie do uszu Riggsa doleciała przyczyna tej nagłej zmiany nastroju. Obejrzał się i zobaczył BMW zatrzymujące się przy jego pickupie.
LuAnn wysiadła z wozu, obrzuciła obojętnym spojrzeniem półciężarówkę, zatrzymując na chwilę wzrok na uszkodzonym zderzaku, potem weszła po schodkach, minęła Riggsa i spojrzała pytająco na Charliego.
– Ten pan mówi, że miałaś jakieś kłopoty – powiedział Charlie, wskazując na Riggsa.
– Matt Riggs. – Riggs wyciągnął rękę.
Kobieta, nosząc buty na obcasie, niewiele ustępowała mu wzrostem. Z bliska była nawet piękniejsza niż wtedy, gdy ją oglądał przez lornetkę. Jej długie, gęste włosy miały złocisty odcień i zdawały się przechwytywać każdy promyk wschodzącego słońca. Rysy twarzy i cera były tak nieskazitelne, że aż nie chciało się wierzyć, że są naturalne, ale kobieta była za młoda, by podejrzewać tu ingerencję skalpela chirurga plastycznego. Riggs doszedł do wniosku, że taka się już urodziła. I naraz zauważył z zaskoczeniem długą bliznę biegnącą wzdłuż linii szczęki. Nie pasowała zupełnie do doskonałej reszty. Zaintrygowała go również dlatego, że na jego doświadczone oko pozostała po ranie zadanej nożem o ząbkowanym ostrzu. Większość kobiet, zwłaszcza bogatych, a ta zdecydowanie się do takich zaliczała, zapłaciłaby każdą sumę, byle tylko pozbyć się tego rodzaju oszpecenia.
Spojrzenie pary chłodnych, orzechowych oczu przywiodło Riggsa do wniosku, że ta kobieta jest inna, że należy do tych rzadko spotykanych bytów: uderzająco pięknych kobiet, które mało dbają o swój wygląd. Kontynuując oględziny, sunął wzrokiem po smukłej, zgrabnej sylwetce. Wąskie biodra, szczupła talia i szerokie ramiona sugerowały wyjątkową siłę fizyczną. Omal nie syknął z bólu, kiedy uścisnęła mu dłoń. Pod tym względem mogła konkurować z Charliem.
– Mam nadzieję, że nic się pani nie stało – zagaił. – Zapisałem numery rejstacyjne tamtej hondy. Chciałem zadzwonić na policję, ale telefon komórkowy wyleciał mi z ręki i rozbił się, kiedy facet uderzył mnie z tyłu. Tak czy owak, samochód był prawdopodobnie kradziony. Dobrze się gościowi przyjrzałem. To odludzie. Jeśli szybko zadziałamy, możemy go jeszcze dopaść.