Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Teraz wytężał wzrok, wpatrując się w drogę przed sobą. Szare BMW znikło mu przed chwilą z oczu za zakrętem. Nadal miało nad nim sporą przewagę, ale na krętej górskiej drodze jego mała i zwinniejsza honda szybko je dopędzała. Nie lubił się bawić w kamikadze. Wybiło mu to skutecznie z głowy kilka groźnych wypadków drogowych, które opisywał za młodu. Ale musi jej wytłumaczyć, o co mu chodzi. Musi ją skłonić, by go wysłuchała. I musi wyjaśnić tę historię. Nie po to przez kilka ostatnich miesięcy harował po dwadzieścia cztery godziny na dobę, by ją wytropić, żeby teraz znowu mu się wymknęła.

Matt Riggs zatrzymał się i znowu rozejrzał. Powietrze tu, w górze, było tak czyste, niebo tak błękitne, spokój i cisza tak nieziemskie, że znowu dziwił się samemu sobie, czemu tak długo zwlekał z ucieczką z wielkiego miasta do życia może nie tak ekscytującego, ale za to bliższego naturze. Po latach spędzonych w samym centrum milionowego, spiętego, coraz bardziej agresywnego tłumu stwierdzał teraz, że wyobrażenie sobie choć na parę chwil, że jest się samemu na świecie, przynosi większe, niż myślał, ukojenie. Miał już wyciągnąć z kieszeni plan posiadłości, by odczytać z niego długość jej linii granicznej, kiedy naraz cała nadzieja na popracowanie na łonie natury bezpowrotnie się rozwiała.

Obejrzał się szybko i poderwał do oczu lornetkę, żeby poszukać wzrokiem tego, co raptownie zburzyło ciszę poranka. Szybko zlokalizował źródło hałasu. W prześwicie między drzewami mignęły mu dwa samochody pędzące na pełnym gazie drogą prowadzącą od posiadłości. Przodem gnało duże, czterodrzwiowe BMW. Drugi samochód był mniejszy. Ten mały niedostatek mocy silnika nadrabiał na krętej drodze zwrotnością. Riggsowi przemknęło przez myśl, że przy tej prędkości oba wozy albo owiną się zaraz dookoła jakiegoś drzewa, albo skończą na dachach w przydrożnym rowie.

Dwie następne obserwacje, jakie poczynił przez lornetkę, sprawiły, że odwrócił się i co sił w nogach popędził do swojego pickupa.

Paniczny strach na twarzy kobiety prowadzącej BMW i oglądającej się co chwila za siebie oraz ponure zadowolenie na twarzy ścigającego ją mężczyzny wystarczyłyby ożywić uśpione instynkty, które pozostały mu z dawnych lat.

Bez sprecyzowanego planu działania, na którego obmyślenie nie miał zresztą czasu, zapuścił silnik. Zapinając pas bezpieczeństwa, wjechał na drogę. Zazwyczaj woził ze sobą strzelbę przeciwko wężom, ale dzisiaj zapomniał jej zabrać. Na skrzyni miał kilka łopat i łom, żywił jednak nadzieję, że sprawa nie zajdzie tak daleko.

Po chwili zobaczył przed sobą oba samochody wypadające z prywatnej drogi na główną szosę. Większy wziął zakręt prawie na dwóch kołach, mniejszy trzymał się tuż za nim. Jednak teraz, na prostej, można było w pełni wykorzystać trzysta ileś tam koni drzemiących pod maską BMW. Kobieta natychmiast oderwała się od prześladowcy na dobre dwieście jardów i odległość ta wzrastała z każdą sekundą. Riggs wiedział jednak, że nie potrwa to długo, bo szybko zbliżali się do zakrętu śmierci. Miał nadzieję, że kobieta o nim wie; jeśli nie, to BMW wypadnie za chwilę z drogi i jak armatnia kula wbije się w ścianę gęstego lasu. Ta wizja pomogła mu wreszcie sprecyzować plan działania. Dodał gazu. Pickup wyrwał do przodu i dogonił mniejszy samochód. Była to honda. Jej kierowca całą swoją uwagę skupiał najwyraźniej na BMW, bo nawet nie spojrzał na wyprzedzającą go lewą stroną półciężarówkę. Zauważył Riggsa dopiero, kiedy ten zajechał mu drogę i hamując gwałtownie, zwolnił do dwudziestu mil na godzinę. Pędząca przodem kobieta zerknęła we wsteczne lusterko i zobaczyła Riggsa toczącego bój o supremację na drodze z hondą. W jej oczach pojawiła się ulga. Riggs zaczął dawać jej znaki, żeby zwolniła. Trudno było stwierdzić, czy zrozumiała, o co mu chodzi. Pickup i honda zygzakowały na wąskiej szosie od pobocza do pobocza, raz po raz zbliżając się niebezpiecznie do stromego spadku po prawej. W pewnej chwili koło półciężarówki zabuksowało na żwirowym poboczu i Riggsowi przemknęło przez myśl, że już po nim. Z najwyższym trudem udało mu się odzyskać panowanie nad kierownicą. Kierowca hondy trąbił bez opamiętania, wychodził ze skóry, żeby go wyprzedzić. Ale Riggs wyniósł z dawnych lat doświadczenie w szybkiej jeździe i umiejętnie go blokował. Po minucie weszli w ostry zakręt niemal w kształcie litery V. Po prawej skała, po lewej niemal pionowe urwisko. Riggs zerknął z niepokojem w tę przepaść, szukając tam wzrokiem wraku BMW. Odetchnął z ulgą, nie dostrzegając go na dnie. Spojrzał znowu na wprost. Daleko w przodzie znikał właśnie za zakrętem tylny zderzak sedana. Ogarnął go podziw. Kobieta wzięła ten zakręt minimalnie tylko zwalniając, jeśli w ogóle zwolniła. Riggs, chociaż wlókł się dwadzieścia mil na godzinę, bynajmniej nie czuł się bezpiecznie. Cholera.

Sięgnął do schowka po telefon komórkowy. Miał już wybrać 911, kiedy honda, przechodząc do ofensywy, najechała na jego pickupa od tyłu. Telefon wyleciał mu z ręki i rozbił się o deskę rozdzielczą. Riggs zaklął, mocniej zacisnął dłonie na kierownicy, zredukował bieg i nie zważając na trykającą go raz po raz od tyłu hondę, zwolnił jeszcze bardziej. W końcu nastąpiło to, do czego zmierzał. Przedni zderzak hondy i wzmocniony tylny zderzak pickupa sczepiły się ze sobą. Usłyszał zgrzyt przekładni hondy, świadczący, że jej kierowca próbuje się od niego bezskutecznie oderwać. Riggs zerknął we wsteczne lusterko i zobaczył w nim odbicie sięgającej do schowka ręki mężczyzny. Wolał nie czekać, aż się wyjaśni, czy po broń, czy po coś innego. Dał po hamulcach, wrzucił wsteczny i oba pojazdy zaczęły się cofać. Patrzył z satysfakcją, jak mężczyzna z hondy prostuje się gwałtownie i chwyta w panice za kierownicę. Przed zakrętem Riggs zwolnił, a pokonawszy go, znowu przyśpieszył. Kiedy wyszli na prostą, ostro skręcił kierownicę w lewo i wpasował hondę bagażnikiem w przydrożną skałę. Siła uderzenia rozłączyła oba pojazdy. Kierowcy hondy nic się chyba nie stało. Riggs wrzucił bieg i pomknął w ślad za BMW. Kilka razy obejrzał się jeszcze za siebie, ale honda nie podjęła pościgu. Albo została unieruchomiona, albo kierowca dał za wygraną.

Podniesiony poziom adrenaliny w żyłach Riggsa jeszcze przez parę minut dawał o sobie znać. Ten dzisiejszy pięciominutowy epizod, po pięciu latach wolnych od niebezpieczeństw poprzedniej profesji, uświadomił Riggsowi, jak często ocierał się w przeszłości o śmierć. Nie spodziewał się, że przeżyje znowu coś takiego wśród sennych porannych mgiełek środkowej Wirginii ani nie chciał tego przeżywać.

Uszkodzony zderzak szczękał głośno i w końcu Riggs zwolnił, rezygnując z beznadziejnego pościgu za BMW. Od głównej szosy odchodziło mrowie bocznych dróg i kobieta dawno już mogła skręcić w którąś z nich. Zjechał na pobocze, zatrzymał się, wyjął z kieszonki koszuli długopis i na karteczce z bloczku przyczepionego do deski rozdzielczej zapisał sobie numery rejestracyjne hondy i BMW. Wyrwał karteczkę i wsunął ją do kieszeni. Domyślał się, kim była kobieta z BMW. To pewnie ona mieszkała teraz w wielkim domu. W tym samym domu, którego otoczenie najnowocześniejszym ogrodzeniem ochronnym zlecono jego firmie. Teraz wymagania stawiane przez właścicielkę zaczynały nabierać sensu. Bardzo go interesowało, co się za tym kryje. Zatopiony w myślach, wrzucił bieg i ruszył. Widok skrajnego przerażenia na twarzy kobiety zburzył spokój ducha, jaki odczuwał tego poranka.

ROZDZIAŁ DWUDZIESTY TRZECI

BMW rzeczywiście skręciło w jedną z bocznych dróg kilka mil od miejsca, w którym Riggs sczepił się z hondą, i teraz tam stało. Drzwiczki od strony kierowcy były otwarte, silnik pracował. LuAnn skulona, półprzytomna ze zdenerwowania, z rękoma przyciśniętymi mocno do szwów dżinsów i ze spuszczoną głową, dreptała pośrodku drogi w kółko drobnym, frenetycznym kroczkiem, wydmuchując w ziemię obłoczki pary. Przez jej twarz przemykały gniew, zagubienie i frustracja. Ale strach już się ulotnił. Prawie zawsze szybko mijał. Emocje, które teraz nią miotały, były o wiele bardziej wyniszczające i nie ustępowały tak łatwo. Przekonała się o tym w ciągu ostatnich lat i nawet nauczyła się jako tako sobie z nimi radzić.

Miała już trzydzieści lat, ale jak za młodu kipiała impulsywną energią i zachowała zwierzęcą płynność ruchu. Jej uroda była teraz pełniejsza, dojrzalsza. Wysmuklała, wyszczuplała w talii. W efekcie wydawała się wyższa niż w rzeczywistości. Włosy jej odrosły i były teraz nie kasztanowe, lecz blond. Wypracowana fryzura podkreślała poprawione rysy twarzy, przy czym zabiegowi niewielkiej korekty kształtu nosa poddała się bardziej dla zmiany wyglądu niż ze względów estetycznych. Dzięki wieloletniej kosztownej opiece stomatologicznej zęby miała teraz idealne. Pewna niedoskonałość jednak pozostała.

Nie poszła za radą Jacksona i nie poddała się operacji usunięcia śladu rany od noża na policzku. Kazała ją zszyć, lecz bliznę zostawiła. Szrama była zresztą prawie niewidoczna, ale przy każdym spojrzeniu w lustro przypominała jej, skąd pochodzi i jak się tu znalazła. Była jej najbardziej namacalnym i nie najprzyjemniejszym łącznikiem z dawnym życiem. Dlatego właśnie ją sobie zostawiła. Chciała, żeby coś jej przypominało o nieciekawej przeszłości, o bólu.

Ci, wśród których dorastała, pewnie by ją poznali. Chociaż nie spodziewała się tu spotkać nikogo takiego, to pokazując się publicznie, co nieczęsto jej się zdarzało, zakładała zawsze kapelusz i ciemne okulary. Zawierając układ z Jacksonem, sama skazała się na wieczne ukrywanie przed światem.

Wróciła do BMW i usiadła bokiem na fotelu kierowcy. Spojrzała raz i drugi w kierunku głównej szosy, upewniając się, czy prześladowca nie podjął pościgu. Jednak ciszę mąciły jedynie szum pracującego silnika i jej własny, nierówny oddech. W końcu otrząsnęła się, wciągnęła nogi do wozu, zatrzasnęła za sobą drzwiczki i zablokowała je.

Ruszyła i wtedy przypomniał się jej mężczyzna z pickupa. Wyraźnie starał się jej pomóc. Jakiś dobry samarytanin, który akurat tamtędy przejeżdżał? A może nie, może to nie był przypadek? Ta długoletnia obsesja stała się już jej drugą naturą, swoistym filtrem przetwarzającym wstępnie każdą poczynioną obserwację i analizującym motywacje każdej osoby, która niespodziewanie zechciała wtargnąć w jej świat. A podłoże tych nienormalnych zachowań było jedno: strach przed zdemaskowaniem. Wzięła głęboki oddech i po raz setny zadała sobie w duchu pytanie, czy wracając do Stanów Zjednoczonych, nie popełniła aby grubego błędu.

39
{"b":"97751","o":1}