Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Bourne wetknął pistolet maszynowy pod pachę i splótł palce, żeby Chan

mógł postawić na nich nogę. Miał wrażenie, że od ciężaru trzasną mu kości. Napięte mięśnie ramienia przeszył ból. Chan odsunął panel i podciągnął się do włazu.

– Czas? – zapytał Bourne.

– Piętnaście sekund – odrzekł Chan i zniknął.

Bourne odwrócił się. Policzył do dziesięciu, skręcił za róg i znów otworzył ogień. Ale niemal natychmiast przerwał ostrzał. Poczuł, jak serce wali mu boleśnie w żebra. Dwie Czeczenki zdjęły skafandry ochronne. Wyszły zza kolumny i stały teraz przed nim. Zobaczył wokół ich talii połączone ładunki C4.

– Jezu Chryste – powiedział. – Chan! To samobójczynie! Mają na sobie pasy z materiałami wybuchowymi!

W tym momencie zapadła ciemność. Chan przeciął przewody elektryczne w suficie.

Arsienow poderwał się po oddaniu strzałów i popędził przed siebie. Wbiegł do stacji i chwycił padającego wartownika. W pomieszczeniu były dwie osoby: Spalko i Zina. Arsienow użył martwego wartownika jako tarczy i strzelił do przeciwnika z pistoletami maszynowymi w obu rękach. Zina! Dostała i zatoczyła się do tyłu, ale nacisnęła spusty i pociski podziurawiły ciało wartownika.

Arsienow wytrzeszczył oczy, gdy poczuł przeszywający ból w piersi, a potem dziwne odrętwienie. Zgasło światło. Upadł na podłogę. Rzęził – miał krew w płucach. Jak we śnie usłyszał krzyk Ziny. Zapłakał nad wszystkimi swoimi marzeniami i przyszłością, która już nie nadejdzie. Wydał ostatnie tchnienie i uszło z niego życie – gwałtownie, brutalnie i boleśnie.

W korytarzu zapadła śmiertelna cisza. Czas jakby się zatrzymał. Bourne stał z pistoletem maszynowym wycelowanym w ciemność. Słyszał płytkie oddechy żywych bomb. Czuł ich strach i determinację. Gdyby wyczuły, że robi krok w ich kierunku, gdyby się zorientowały, że w suficie przemieszcza się Chan, z pewnością zdetonowałyby opasujące je ładunki wybuchowe.

Nasłuchiwał tego, więc złowił uchem dwa bardzo ciche stuknięcia Chana nad swoją głową, które szybko umilkły. Wiedział, że mniej więcej w tym samym miejscu co drzwi do stacji grzewczej jest panel wejściowy. Do myślał się, co zamierza Chan. Ta akcja wymagała od nich obu stalowych nerwów i bardzo pewnej ręki. AR- 15 w dłoniach Bourne'a miał krótką

lufę, ale kompensował nieprecyzyjność potężną siłą ognia. Strzelał amunicją kaliber.223, a pociski opuszczały wylot lufy z szybkością ponad siedmiuset trzydziestu metrów na sekundę. Bourne bezszelestnie podkradł się bliżej, rozpoznał lekką zmianę w ciemności przed sobą i zamarł. Miał serce w gardle. Wydało mu się, że coś usłyszał. Syk, szept, kroki? Znów zupełna cisza. Wstrzymał oddech i skoncentrował się na celowaniu wzdłuż lufy AR- 15. i

Gdzie jest Spalko? Załadował już broń biologiczną? Zostanie, żeby dokończyć misję, czy zrezygnuje i ucieknie? Wiedząc, że nie ma odpowiedzi na te niepokojące pytania, Bourne przestał o tym myśleć. Skoncentruj się, powiedział sobie. Odpręż się. Oddychaj głęboko i równo. Rytmicznie. Połącz się z bronią w jedną całość.

Wtedy to zobaczył. Błysk latarki Chana. Światło padło na twarz kobiety i oślepiło ją. Nie było czasu na myślenie. Bourne trzymał palec na spuście i zadziałał instynktownie. Błysk z lufy oświetlił korytarz i Bourne zobaczył, jak głowa kobiety rozpryskuje się na krwawą miazgę kości i mózgu.

Pobiegł naprzód w poszukiwaniu drugiej Czeczenki. Rozbłysło światło i zobaczył ją. Leżała z podciętym gardłem obok pierwszej. Moment później z otwartego włazu skoczył na dół Chan. Obaj wpadli do stacji grzewczej.

Chwilę wcześniej, w ciemności cuchnącej kordytem, krwią i śmiercią, Spalko opadł na kolana i szukał na ślepo Ziny. Ciemność go pokonała. Bez światła nie był w stanie wykonać precyzyjnej operacji połączenia lufy NX 20 z zaworem systemu ogrzewania.

Wyciągnął rękę i macał podłogę. Nie zwrócił uwagi, gdzie stała Zina, nie był pewien jej pozycji. Zresztą zmieniła ją, kiedy do pomieszczenia wpadł Arsienow. Sprytnie użył ludzkiej tarczy, ale Zina była sprytniejsza i zabiła go. A sama przeżyła. Słyszał jej krzyk.

Teraz czekał, wiedząc, że żywe bomby ochronią go przed tym, kto jest na zewnątrz. Bourne? Chan? Poczuł wstyd, gdy zdał sobie sprawę, że boi się nieznanego przeciwnika w korytarzu. Ktokolwiek to był, rozgryzł jego plan odwrócenia uwagi i zorientował się, że celem ataku jest niezabezpieczony system ogrzewania. W Spalce narastała panika, ale ulżyło mu, gdy usłyszał nierówny oddech Ziny. Przeczołgał się szybko przez kałużę lepkiej krwi do miejsca, gdzie leżała.

Miała mokre, zlepione włosy. Pocałował ją w policzek.

– Piękna Zina – szepnął jej do ucha. – Potężna Zina.

Poczuł spazm jej ciała i przestraszył się.

– Zina, nie umieraj. Nie możesz umrzeć. – Potem rozpoznał po słonym smaku jej mokrego policzka, że płacze. Jej piersią wstrząsało ciche łka nie.

Osuszył ustami jej łzy.

– Zina, musisz być teraz silniejsza niż kiedykolwiek przedtem. – Objął ją czule i poczuł, że wolno otacza go ramionami. – To chwila naszego wielkiego triumfu. – Odsunął się i wcisnął jej do rąk NX 20. – Tak, tak, wybrałem ciebie do strzału z tej broni, do urzeczywistnienia przyszłości.

Nie mogła mówić. Oddychała z trudem. Znów przeklął ciemność, bo nie widział jej oczu i nie był pewien, czy go rozumie. Ale musiał zaryzykować. Ujął jej ręce i umieścił lewą na lufie biodyfuzora, a prawą za osłoną na łożysku. Położył jej palec wskazujący na głównym spuście.

– Musisz tylko nacisnąć – szepnął jej do ucha. – Ale jeszcze nie teraz, jeszcze nie. Potrzebuję czasu.

Tak, potrzebował czasu, żeby uciec. W ciemności czuł się osaczony. Teraz nie mógł nawet zabrać ze sobą NX 20. Musiał uciekać, i to szybko. Schiffer wyraził się jasno – po naładowaniu broń nie może być przenoszona. Pocisk i jego pojemnik są zbyt delikatne.

– Zina, zrobisz to, prawda? – Pocałował ją w policzek. – Masz w sobie dość siły, wiem to. – Próbowała odpowiedzieć, ale położył jej rękę na ustach. Bał się, że nieznani przeciwnicy na zewnątrz usłyszą jej zduszony płacz. – Będę w pobliżu, Zina. Pamiętaj o tym.

Potem odsunął się tak wolno i delikatnie, że jej przytępione zmysły nie były w stanie tego zarejestrować. Odwrócił się w końcu, potknął o ciało Arsienowa i rozdarł swój skafander ochronny. Na moment znów się przeraził, że będzie tu uwięziony, kiedy Zina naciśnie spust i przez dziurę w skafandrze dosięgnie go wirus. W wyobraźni zobaczył wyraźnie, ze wszystkimi makabrycznymi szczegółami, martwe miasto, które stworzył w Nairobi.

Ale wziął się w garść i zdjął skafander krępujący ruchy. Podkradł się do drzwi cicho jak kot i wymknął na korytarz. Żywe bomby natychmiast wyczuły jego obecność, przesunęły się lekko i stężały.

– La illaha ill Allah – szepnął.

– La illaha ill Allah – odpowiedziały szeptem.

Zagłębił się w ciemność.

Obaj jednocześnie zobaczyli tępy wylot biodyfuzora doktora Feliksa Schiffera wycelowany prosto w nich. Zamarli.

– Spalko uciekł – stwierdził Bourne. – Tu jest jego skafander ochronny. Ta stacja ma tylko jedno wejście. – Przypomniał sobie, jak w korytarzu wyczuł ruch, usłyszał szept i skradające się kroki. – Musiał się wy mknąć w ciemności.

– Tego znam – powiedział Chan. – To Hasan Arsienow. Ale tej kobiety z bronią nie znam.

Terrorystka leżała do połowy uniesiona i podparta zwłokami mężczyzny. Nie mieli pojęcia, jak zdołała się podciągnąć do tej pozycji. Była ciężko ranna, być może śmiertelnie, choć z tej odległości nie potrafili tego stwierdzić. Patrzyła na nich wzrokiem pełnym cierpienia, ale Bourne był pewien, że widzi w jej oczach nie tylko ból fizyczny.

Chan zabrał wcześniej kałasznikowa jednej z żywych bomb i teraz celował w kobietę.

– Nie wyjdziesz stąd – ostrzegł.

Bourne wpatrywał się w jej oczy. Podszedł bliżej i opuścił kałasznikowa.

– Zawsze jest wyjście – odrzekł. Przykucnął obok niej. – Możesz mówić? – zapytał, nie odrywając od niej wzroku. – Możesz mi powiedzieć, jak się nazywasz?

Przez moment panowało milczenie i Bourne zmusił się, żeby patrzeć na jej twarz, nie na palec zagięty na spuście.

Rozchyliła wargi. Zaczęły drżeć. Szczękała zębami i po jej brudnym policzku spłynęła łza.

– Co cię obchodzi, jak ona się nazywa? – odezwał się pogardliwie Chan. – To nie człowiek, tylko maszyna do zabijania.

– Ktoś mógłby powiedzieć to samo o tobie – odparł Bourne. W jego łagodnym głosie nie było wyrzutu, lecz współczucie całkiem obce jego synowi. Z powrotem skupił uwagę na terrorystce. – To ważne, żebyś mi powiedziała, jak się nazywasz, mam rację?

Otworzyła usta i z wielkim wysiłkiem wyrzęziła:

– Zina.

– Okej, Zina, to koniec gry – powiedział Bourne. – Nic już nie zostało, tylko życie albo śmierć. Wygląda na to, że wybrałaś śmierć. Jeśli naciśniesz spust, trafisz w chwale do nieba i zostaniesz houri. Ale zastanawiam się, czy tak będzie. Bo co po sobie zostawisz? Martwych rodaków, z których przynajmniej jednego sama zastrzeliłaś. Jest jeszcze Stiepan Spalko. Ciekawe, dokąd uciekł. Ale to bez znaczenia. Ważne jest to, że w decydującym momencie opuścił cię. Zostawił cię, żebyś zginęła. Uciekł. Więc domyślam się, że musisz zadawać sobie pytanie, co będzie, jeśli naciśniesz spust. Okryjesz się chwałą czy zostaniesz potępiona? Biorąc pod uwagę twoje życie, co im odpowiesz, kiedy cię zapytają, kto jest twoim Stwórcą, kto jest twoim Prorokiem? Tylko ludzie prawi pamiętają, wiesz o tym.

Zina płakała. Ale jej pierś dziwnie się unosiła i opadała i Bourne obawiał się, że nagły spazm spowoduje odruchowe ściągnięcie spustu. Musiał do niej dotrzeć natychmiast.

– Jeżeli naciśniesz spust, jeżeli wybierzesz śmierć, nie będziesz mogła im odpowiedzieć. Wiesz o tym. Zostałaś opuszczona i zdradzona przez najbliższe ci osoby. I w zamian ty je zdradziłaś. Ale jeszcze nie jest za późno. Odkupienie jest możliwe. Zawsze jest wyjście.

W tym momencie Chan zdał sobie sprawę, że Bourne mówi to również do niego. Doznał uczucia podobnego do porażenia prądem. Rozeszło się błyskawicznie po jego ciele, dotarło do kończyn i mózgu. Poczuł się jak nagi, w końcu odsłonięty, i przestraszył się samego siebie – własnego prawdziwego ja, które pogrzebał tyle lat temu w dżungli południowowschodniej Azji. Tak dawno, że już nie pamiętał dokładnie, gdzie i kiedy to zrobił. Był dla siebie obcy. Nienawidził swojego ojca za to, że uświadomił mu tę prawdę, ale nie mógł dłużej zaprzeczać, że również go za to kocha.

85
{"b":"97655","o":1}