Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wybrał i nacisnął odpowiedni guzik. Lecz zamiast jednej z lirycznych melodii jej ulubionego kompozytora usłyszała własny głos:

– Nie pracujesz dla Interpolu. Nie masz ich nawyków. Dla CIA? Wątpię. Stiepan wiedziałby, gdyby Amerykanie próbowali przeniknąć jego organizację. W takim razie dla kogo?

Unosząc kieliszek do ust, Annaka nagle zamarła.

– Co tak pobladłeś, Ethanie?

Ku swemu przerażeniu zobaczyła, że Stiepan uśmiecha się szeroko znad szampana.

– Tak naprawdę niewiele mnie to obchodzi. Chcę się po prostu zabezpieczyć na wypadek, gdyby sprawy tutaj źle się potoczyły. Będziesz moją polisą ubezpieczeniową.

Spalko wyłączył nagranie. Zaległa martwa cisza, słychać było tylko stłumiony szum potężnego silnika limuzyny.

– Pewnie się zastanawiasz, jak odkryłem twoją zdradę.

Annaka nie potrafiła wydusić z siebie słowa. Jej umysł uczepił się chwili, gdy Stiepan uprzejmie zapytał, jakiej muzyki chciałaby posłuchać. Całą sobą pragnęła wrócić do tamtego momentu. Porażona szokiem, mogła myśleć tylko o przerażającym rozdarciu w jej życiu i o ziejącej przepaści, która otworzyła się nagle pod jej stopami. Istniało tylko idealne życie sprzed momentu, gdy Spalko włączył nagranie, i katastrofa, która nastąpiła sekundę później.

Czy Stiepan wciąż się uśmiechał tym swoim krokodylim uśmiechem? Nie mogła się skoncentrować. W bezrefleksyjnym odruchu otarła dłonią oczy.

– Mój Boże, Annako, czy to prawdziwe łzy? – Spalko pokręcił smutno głową. – Zawiodłaś mnie, Annako, chociaż Jeśli mam być zupełnie szczery, zastanawiałem się, kiedy mnie zdradzisz. Pod tym wzglądem pan Bourne miał całkowitą rację.

– Stiepan, ja… – zamilkła w pół zdania. Nie poznawała własnego głosu, a przenigdy nie zniżyłaby się do błagalnych próśb. Jej życie i bez tego było teraz dość żałosne.

Stiepan trzymał coś między palcem a kciukiem, malutki krążek, mniejszy nawet od baterii do zegarka.

– Elektroniczne urządzenie nasłuchowe podłożone w gabinecie Hearna. – Parsknął śmiechem. – Na ironię zakrawa fakt, że właściwie wcale go nie podejrzewałem. Takie pluskwy podkładam w biurach wszystkich nowych pracowników na co najmniej sześć miesięcy. – Gestem iluzjonisty schował krążek do kieszeni. – Miałaś pecha, Annako, a ja miałem szczęście.

Wychylił resztę szampana i odstawił kieliszek. Wciąż nie mogła się ruszyć. Siedziała z wyprostowanymi plecami i łokciami przy bokach, palce zaciskała wokół kryształowej stopki kieliszka.

Popatrzył na nią czule.

– Wiesz, Annako, gdybyś była kimś innym, już byś nie żyła. Ale łączy nas przeszłość, łączy nas jedna matka, że się tak wyrażę, naciągając nieco definicję tego słowa.

– Przekrzywił głowę, wygrzewając się w ostatnich promieniach zachodzącego słońca. Pozbawiona porów skóra na jego twarzy lśniła niczym okna bloków, które zostawili daleko z tyłu. Teraz, blisko lotniska, tylko z rzadka mijali jakiekolwiek zabudowania.

– Kocham cię, Annako. – Chwycił ją za rękę. – Kocham cię tak, jak nie mógłbym pokochać nikogo innego. – Pocisk z pistoletu Bourne'a zrobił niespodziewanie mało hałasu. Tułów Annaki odskoczył do tyłu, prosto na jego czekające ramię, a głowa zadarła się gwałtownie. Czuł spazm przebiegający jej ciało i zorientował się, że kula musiała utkwić w pobliżu serca. Cały czas patrzył jej w oczy. – Wielka szkoda, prawda?

Czuł jej ciepłą krew spływającą mu po ręce na skórzaną tapicerkę siedzenia. Jej oczy zdawały się uśmiechać, lecz twarz pozostała obojętna. Nawet w chwili śmierci, pomyślał, niczego się nie bała. Cóż, to było coś, nieprawdaż?

– Czy wszystko w porządku, proszę pana? – zapytał szofer.

– Teraz już tak – odrzekł Stiepan Spalko.

Rozdział 27

Dunaj był zimny i ciemny. Boleśnie poraniony Bourne wskoczył do wody pierwszy. Chan miał większe trudności. Przeszywający chłód rzeki nie zrobił na nim wrażenia, jednak w mrocznej toni ożył prześladujący go nocami przerażający koszmar.

Szok zetknięcia z wodą, powierzchnia tak wysoko nad głową, wszystko to sprawiło, że poczuł sznur obwiązany wokół kostki i ciążenie bladego rozkładającego się truchła, które obracało się powoli, opadając na dno. Lee- Lee przywoływała go do siebie, Lee- Lee chciała, żeby do niej dołączył…

Poczuł, jak zapada się w mrok, coraz niżej i niżej. I wtem niespodziewanie coś zaczęło go ciągnąć. Lee- Lee? – pomyślał w panice.

Chwilę później poczuł ciepło innego ciała, większego i pomimo ran wciąż niezwykle silnego. Poczuł, jak ramię Bourne'a oplata go w pasie, i szarpnięcia nóg bijących wodę, gdy płynęli ku powierzchni, z dala od zdradliwego prądu, który porwał Chana.

Wydawało się, że Chan płacze, krzyczy, lecz gdy przedarli się na powierzchnię i ruszyli w stronę brzegu, zamierzył się na Bourne'a, jakby chciał go ukarać, pobić do nieprzytomności. Zdołał jednak zaledwie odtrącić obejmujące go ramię i spojrzeć mściwie na Bourne'a, gdy wdrapywali się na podmurowane kamienne nabrzeże.

– Co ty wyprawiasz? – warknął. – O mało mnie nie utopiłeś!

Bourne otworzył usta, żeby coś powiedzieć, ale wskazał tylko w dół rzeki, gdzie z wody sterczał gruby żelazny pal. Po drugiej stronie granatowych wód Dunaju wozy strażackie, karetki i radiowozy policji wciąż oblegały siedzibę Humanistas Ltd. Tłumy gapiów dołączyły do ewakuowanych pracowników, zalewając falami chodniki i wylęgając na jezdnie, a ciekawscy sąsiedzi wychylali się przez okna, by mieć jak najlepszy widok. Łodzie kursujące w górę i w dół rzeki zatrzymywały się i chociaż policjanci gestami nakazywali im płynąć dalej, pasażerowie stawali przy barierkach, aby przyjrzeć się temu, co musieli uznać za początek wielkiej katastrofy. Ale wszyscy się spóźnili. Wyglądało na to, że pożar, który wybuchł w szybie windy, został już ugaszony.

Bourne i Chan ruszyli chyłkiem wzdłuż brzegu i czym prędzej wdrapali się na drabinę. Na szczęście dla nich wszystkie oczy zwrócone były na gmach Humanistas. Kilka metrów dalej część nabrzeża zawaliła się, tworząc wnękę, którą zabezpieczono drewnianymi palami. Wczołgali się do tej prowizorycznej jaskini, kryjąc się w mroku.

– Daj mi swój telefon – powiedział Chan. – Mój jest przemoczony.

Bourne odwinął komórkę Conklina ze szmat i podał Chanowi, który zadzwonił do Oszkara i poinformował go, gdzie są i czego potrzebują. Słuchał przez krótką chwilę odpowiedzi, po czym zwrócił się do Bourne'a.

– Oszkar, mój budapeszteński kontakt, załatwi nam czarter. I przywiezie ci antybiotyki.

Bourne kiwnął głową.

– No dobra, przekonajmy się, ile jest wart ten twój kontakt. Powiedz mu, że potrzebujemy planów architektonicznych hotelu Oskjuhlid w Reykjaviku.

Chan posłał mu gniewne spojrzenie i przez chwilę Bourne obawiał się, że się rozłączy tylko po to, by zrobić mu na złość. Przygryzł wargę. Musiał zapamiętać, żeby na przyszłość rozmawiać z Chanem w łagodniejszy sposób.

Chan powiedział Oszkarowi o planach hotelu.

– Zajmie mu to jakąś godzinę – oznajmił.

– Nie powiedział, że to niemożliwe? – zdziwił się Bourne.

– Oszkar nigdy nie mówi "niemożliwe".

– Tylko pozazdrościć takiego kontaktu.

Zerwał się mroźny wieczorny wiatr, zmuszając ich do wycofania się w głąb jaskini. Bourne wykorzystał wolny czas na oględziny ran, które zadał mu Spalko. Musiał przyznać, że Chan dobrze się spisał przy opatrywaniu drobnych nacięć pokrywających tors, ręce i nogi. Chan wciąż miał na sobie kurtkę. Teraz zdjął ją i otrzepał z wody. Kiedy to robił, Bourne zauważył mnóstwo kieszonek w podszewce. Wszystkie wyglądały na wypełnione.

– Co tam masz? – zapytał.

– Narzędzia pracy – odparł wymijająco Chan i znów przyłożył do ucha telefon. – Ethan, to ja – powiedział. – Czy wszystko w porządku?

– To zależy – odezwał się Hearn. – W całym tym zamieszaniu odkryłem, że mój gabinet był na podsłuchu.

– Czy Spalko wie, dla kogo pracujesz?

– Nigdy nie wymieniłem twojego imienia. Poza tym zwykle dzwoniłem do ciebie spoza biura.

– Mimo to radzę ci zniknąć.

– Myślałem dokładnie o tym samym – powiedział Hearn. – Cieszę się, że cię słyszę. Po tych eksplozjach nie wiedziałem już, co myśleć.

– Trochę wiary, człowieku – odrzekł Chan. – Dużo na niego masz?

– Wystarczy.

– Zbierz to wszystko i wiej stamtąd jak najszybciej. Zemszczą się na nim bez względu na to, co się stanie.

Usłyszał, jak Hearn bierze głęboki oddech.

– Co to ma znaczyć?

– To znaczy, że chcę się zabezpieczyć. Jeśli z jakiegoś powodu nie będziesz mógł przekazać materiałów mnie, skontaktuj się z… poczekaj chwilę. – Odwrócił się do Bourne'a i spytał: – Znasz w agencji kogoś, komu można by powierzyć informacje inkryminujące Spalkę?

Bourne pokręcił głową, lecz natychmiast przypomniał sobie, co Conklin mówił mu o zastępcy dyrektora.

– Martina Lindrosa – odparł.

Chan kiwnął głową i powtórzył nazwisko Hearnowi, po czym rozłączył się i oddał telefon.

Bourne poczuł się bardzo nieswojo. Chciał znaleźć sposób, żeby nawiązać z Chanem kontakt. W końcu go zapytał, jak zdołał dotrzeć do pokoju przesłuchań. Odetchnął z ulgą, gdy Chan zaczął mówić. Opowiedział Bourne'owi o tym, jak ukrył się w wersalce, o eksplozji w szybie windy i o ucieczce z zaryglowanego pokoju. Nie wspomniał jednak o podstępie Annaki.

Bourne słuchał go z rosnącym podziwem, lecz mimo to odczuwał nieuchwytny dystans, jakby rozmowę prowadził ktoś inny. Uciekał od Chana; psychiczne rany były zbyt świeże. Doszedł do wniosku, że przy obecnym osłabieniu nie jest jeszcze mentalnie przygotowany, aby poradzić sobie z dręczącymi go pytaniami i wątpliwościami. Tak więc obaj rozmawiali niezręcznie, ciągle omijając główny problem stojący między nimi niczym forteca, którą można oblegać, ale nigdy zdobyć.

Godzinę później w swojej firmowej furgonetce przyjechał Oszkar z ręcznikami, kocami, nowymi ubraniami i antybiotykami dla Bourne'a. Poczęstował ich gorącą kawą z termosu. Potem wgramolili się na tylne siedzenie, a gdy się przebierali, zebrał ich przemoczone, podarte rzeczy, związał w tłumok i odłożył na bok tylko kurtkę Chana. Potem dał im wodę i jedzenie, które natychmiast pochłonęli.

77
{"b":"97655","o":1}