Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Jasne. – Dyrektor pokiwał głową ze zrozumieniem. – Uciekinier potrzebuje pieniędzy. Może ją zmusić, żeby mu ich dostarczyła.

– No właśnie. – Koleś, pomyślał McColl, rusz w końcu tyłek.

Dyrektor odwrócił się do komputera i zaczął stukać w klawiaturę.

– Zobaczmy więc. Tak, jest tutaj. Annaka Vadas. – Potrząsnął głową. – Taka tragedia. A teraz jeszcze to.

Patrzył na ekran, gdy nagle rozległ się brzęczyk.

– Wygląda na to, że miał pan rację, panie McColl. Numeru PIN Annaki Vadas użyto w bankomacie przed niespełna półgodziną.

– Adres – rzucił McColl, pochylając się do przodu.

Dyrektor zapisał adres bankomatu na karteczce z notesu i wręczył ją McCollowi, który już wstał i ruszył do drzwi, rzucając przez ramię "Dziękuję".

W recepcji hotelu Bourne zapytał o najbliższą kafejkę internetową. Przeszedł dwanaście przecznic do AMI Internet Cafe na Vaci utca 40. Wnętrze było zadymione i tłoczne, ludzie siedzieli przy komputerach i palili, sprawdzali e- maile, szukali czegoś lub po prostu surfowali w sieci. Zamówił podwójne espresso i rogalik u dziewczyny z nastroszoną fryzurą, która dała mu kartkę z wydrukiem godziny rozpoczęcia i numerem jego stanowiska, po czym zaprowadziła do wolnego komputera.

Usiadł i zaczął pracę. W polu "Szukaj" wpisał nazwisko Petera Sido, byłego wspólnika doktora Schiffera, ale nie znalazł nic. Samo w sobie było to dziwne i podejrzane. Jeśli Sido był naukowcem o jakichkolwiek osiągnięciach – a Jason zakładał, że był, skoro pracował z Feliksem Schifferem – gdzieś w sieci musiało pojawić się jego nazwisko. To, że tak nie było, skłoniło Bourne'a do uznania, że nieobecność ta jest celowa. Trzeba spróbować innej drogi.

W nazwisku Sido było coś, co wydawało się znajome jego lingwistycznej wiedzy. Rosyjskie? Słowiańskie? Przejrzał strony w tych językach, ale i tam nic nie znalazł. Coś podpowiedziało mu, żeby spróbować z węgierskim, i to był strzał w dziesiątkę.

Okazało się, że węgierskie nazwiska niemal zawsze coś znaczyły. Mogły być na przykład patronimiczne, czyli pochodzić od imienia ojca, określać miejsce pochodzenia danej osoby jej zawód lub zajęcie – widział, że Vadas oznacza myśliwego – albo pochodzenie etniczne – Sido to po węgiersku Żyd.

Zatem Peter Sido był Węgrem, tak jak Vadas. Conklin wybrał sobie do współpracy Vadasa. Zbieg okoliczności? Bourne nie wierzył w zbiegi okoliczności. Był w tym jakiś związek; wyczuwał go. Wszystkie światowej klasy węgierskie szpitale i ośrodki badawcze znajdowały się w Budapeszcie, czy zatem Sido też tu był?

Dłonie Bourne'a zatańczyły na klawiaturze, otwierając internetową książkę telefoniczną Budapesztu. Oto i doktor Peter Sido. Zanotował adres i numer telefonu, po czym wylogował się, zapłacił za czas użytkowania, zabrał podwójne espresso i rogalik do części kawiarnianej, gdzie usiadł przy narożnym stoliku z dala od innych klientów. Ugryzł rogalik, sięgnął po komórkę i wystukał numer Sidy. Upił łyk kawy. Po kilku sygnałach usłyszał kobiecy głos.

– Halo – powiedział pogodnym głosem. – Pani Sido?

– Tak…?

Rozłączył się, nie odpowiadając, i łapczywie zjadł resztę śniadania. W oczekiwaniu na zamówioną taksówkę patrzył kątem oka na drzwi wejściowe i przyglądał się każdemu wchodzącemu na wypadek, gdyby był to McColl lub inny agent CIA przysłany tu, żeby go sprzątnąć. Upewniwszy się, że nie jest obserwowany, wyszedł na ulicę, wsiadł do taksówki i podał kierowcy adres doktora Sido. Po niecałych dwudziestu minutach samochód zatrzymał się przed małym domem z kamienną fasadą, frontowym ogródkiem i żelaznymi balkonikami na każdym piętrze.

Bourne wszedł po schodach i zastukał. Drzwi otworzyła korpulentna kobieta w średnim wieku, z łagodnymi piwnymi oczami i miłym uśmiechem. Miała ciemne włosy spięte z tyłu w kok i była gustownie ubrana.

– Pani Sido? Żona doktora Sido?

– Zgadza się. – Patrzyła na niego pytająco. – W czym mogę pomóc?

– Nazywam się David Schiffer.

– Tak?

Uśmiechnął się czarująco.

– Kuzyn Feliksa Schiffera, pani Sido.

– Przykro mi – powiedziała żona Petera Sido – ale Felix nigdy o panu nie wspominał.

Bourne był na to przygotowany. Zachichotał.

– I nic dziwnego. Widzi pani, straciliśmy ze sobą kontakt. Dopiero co wróciłem z Australii.

– Z Australii! O mój Boże. – Odsunęła się na bok. – Ależ proszę wejść, proszę. Niech pan nie myśli, że chcę być nieuprzejma.

– Absolutnie nie – odparł Bourne. – Jest pani po prostu zdziwiona, jak byłby każdy na pani miejscu.

Poprowadziła go do małego saloniku, wygodnego, choć ciemnego, i poprosiła, żeby usiadł. Powietrze pachniało drożdżami i cukrem. Usiadłszy na wyścielanym krześle, kobieta spytała:

– Napije się pan kawy czy herbaty? A może placka drożdżowego? Dziś upiekłam.

– Mój ulubiony – odpowiedział. – A do tego kawa. Dziękuję.

Uśmiechnęła się i ruszyła do kuchni.

– Nie jest pan częściowo Węgrem, panie Schiffer?

– Proszę mówić mi David – powiedział, wstał i poszedł za nią. Nie znał historii rodziny, więc wkroczyłby na grząski teren, gdyby rozmowa zeszła na Schifferów. – Czy mogę w czymś pani pomóc?

– Dziękuję, Davidzie. I mów mi Eszti. – Wskazała przykrytą blaszkę z ciastem. – Ukrój nam po kawałku.

Na drzwiach lodówki zauważył wśród kilku zdjęć rodzinnych fotografię młodej, bardzo ładnej kobiety. Ręką przyciskała do głowy szkocki beret, włosy jej rozwiewał wiatr. Z tyłu widać było londyńską Tower.

– Twoja córka? – zapytał.

Eszti spojrzała na zdjęcie i uśmiechnęła się.

– Tak, Roza, najmłodsza. Uczy się w Londynie. W Cambridge – po wiedziała ze zrozumiałą dumą. – Starsze są tutaj, z rodzinami – wyszły szczęśliwie za mąż, dzięki Bogu. Roza jest ambitna. – Uśmiechnęła się znowu. – Powiedzieć ci coś w tajemnicy, Davidzie? Kocham wszystkie moje dzieci, ale Rozę najbardziej. Peter też. Sądzę, że widzi w niej coś z siebie. Ona ubóstwia nauki ścisłe.

Efektem kilku kolejnych minut krzątania się po kuchni był dzbanek kawy i talerzyki z ciastem na tacy, którą Bourne zaniósł do salonu.

– Więc jesteś kuzynem Feliksa – powiedziała, kiedy usiedli, on na krześle, ona na sofie. Między nimi stał niski stolik, na którym Bourne postawił tacę.

– Tak, i chętnie usłyszałbym coś o nim – odparł Bourne, gdy nalewała kawę. – Tyle że, widzisz, nie mogę go znaleźć, więc pomyślałem sobie… No cóż, miałem nadzieję, że twój mąż mi pomoże.

– Nie wydaje mi się, żeby wiedział, gdzie jest Felix. – Podała mu kawę i talerzyk z ciastem. – Nie chciałabym cię niepokoić, Davidzie, ale ostatnio był jakiś zdenerwowany. Oficjalnie już od jakiegoś czasu nie pracowali ze sobą, ale utrzymywali ostatnio kontakt listowny. – Wlała śmietankę do swojej kawy. – Wiesz, nigdy nie przestali być dobrymi przyjaciółmi.

– I ta niedawna korespondencja dotyczyła spraw prywatnych?

– Tego nie wiem. – Eszti zmarszczyła brwi. – Przypuszczam, że miała jednak coś wspólnego z ich pracą.

– Ale co? Przyjechałem kawał drogi, żeby znaleźć kuzyna i szczerze mówiąc, zaczynam się trochę martwić. Wszystko, co ty lub twój mąż mi powiecie, może mi pomóc.

– Oczywiście, Davidzie, doskonale cię rozumiem. – Ugryzła kawałek ciasta. – Jestem pewna, że Peter z radością cię zobaczy. Ale teraz jest w pracy.

– Mogłabyś podać mi jego numer?

– Nie na wiele by ci się zdał. Peter w pracy nigdy nie odbiera telefonów. Będziesz musiał pójść do kliniki Eurocenter Bio- I na Hattyu utca 75. przy wejściu musisz przejść przez bramkę detektora metali, a potem jeszcze zatrzymają cię przy recepcji. Z powodu prowadzonych tam prac są wyjątkowo czuli na sprawy bezpieczeństwa. Żeby wejść do części, gdzie pracuje Peter, trzeba mieć specjalny identyfikator, biały dla gości, zielony dla lekarzy, niebieski dla asystentów i personelu pomocniczego.

– Dziękuję za informacje, Eszti. Czy mogę spytać, w czym specjalizuje się twój mąż?

– Jak to, Felix ci nie mówił?

Bourne przełknął łyk doskonałej kawy.

– Jak pewnie dobrze wiesz, Felix jest bardzo skryty. Nigdy nie rozmawiał za mną o swojej pracy.

– Oczywiście. – Eszti zaśmiała się. – Peter też jest taki i biorąc pod uwagę dziedzinę, którą się zajmuje, to chyba lepiej. Jestem pewna, że gdybym dokładnie wiedziała, co robi, nie mogłabym spać. No cóż, jest epidemiologiem.

Serce Bourne zatrzymało się na jedno uderzenie.

– Musi mieć do czynienia z ohydnymi zarazkami. Wąglik, ptasia grypa, argentyńska gorączka krwotoczna…

Twarz Eszti spochmurniała.

– Nie, nie, proszę, nie mów dalej! – Zamachała pulchną dłonią. – To właśnie są rzeczy, z którymi ma do czynienia Peter i o których nie chcę nic wiedzieć.

– Wybacz. – Bourne pochylił się do przodu i nalał jej jeszcze kawy, za co podziękowała z uśmiechem.

Usiadła głębiej i pijąc kawę, popatrzyła przed siebie w zamyśleniu.

– Coś sobie przypomniałam, Davidzie. Nie tak dawno temu Peter wrócił wieczorem do domu bardzo podekscytowany, tak bardzo, że jeden raz zapomniał się i coś mi powiedział. Robiłam obiad, on spóźnił się bardziej niż zwykle, a ja musiałam robić wszystko jednocześnie – pieczeń łatwo wysuszyć na wiór, więc ją wyjęłam z kuchni i włożyłam znowu, kiedy

wreszcie stanął w drzwiach. Nie byłam zadowolona, to pewne. – Łyknęła kawy. – O czym to ja…

– Doktor Sido wrócił z pracy bardzo podekscytowany – podpowiedział Bourne.

– A tak, właśnie. – Wzięła w palce kawałeczek ciasta. – Powiedział, że kontaktował się z Feliksem, który dokonał przełomu w tym czymś, nad czym pracuje od ponad dwóch lat.

Bourne'owi zaschło w gardle. Wydawało mu się dziwne, że losy świata leżą teraz w rękach gospodyni domowej, z którą popija sobie kawę, zagryzając domowym ciastem.

– Czy twój mąż powiedział ci, co to jest?

– No właśnie! – zawołała Eszti. – Właśnie to go tak wtedy podekscytowało. Jakiś rozpylacz biochemiczny, według Petera niezwykłe jest w nim to, że jest przenośny. Można go przenieść w futerale do gitary, tak powiedział. – Łagodne oczy spojrzały na niego. – Czy to nie dziwne jak na naukowe coś?

63
{"b":"97655","o":1}