Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Annaka podążyła za nim pokornie, zadowolona, że wziął jej pistolet za broń Chana. Stała na chodniku ze wzrokiem wbitym w ziemię, uśmiechając się pod nosem. Jak wielu mężczyzn, McColl nie mógł sobie wyobrazić, że kobieta nosi przy sobie broń ani że mogłaby jej użyć. Musi dopilnować, żeby ta niewiedza nie wyszła mu na dobre.

– Po pierwsze, chcę cię zapewnić, że nic ci się nie stanie. Musisz tylko szczerze odpowiadać na moje pytania i słuchać moich poleceń. – Nacisnął kciukiem na nerw po wewnętrznej stronie jej łokcia, by zrozumiała, że mówi serio. – Rozumiemy się?

Skinęła głową i krzyknęła z bólu, gdy mocniej wbił kciuk.

– Kiedy pytam, masz odpowiadać.

– Rozumiem – wykrztusiła.

– To dobrze. – Poprowadził ją w podcień bramy domu pod numerem 106/108. – Szukam Jasona Bourne'a. Gdzie on jest?

– Nie wiem.

Kolana ugięły się pod nią z bólu, gdy jeszcze mocniej nacisnął na łokieć.

– Spróbujemy jeszcze raz – podjął. – Gdzie jest Jason Bourne?

– Na górze – odparła ze łzami w oczach. – W moim mieszkaniu.

Rozluźnił uchwyt.

– Widzisz, jakie to proste? A teraz prowadź na górę.

Otworzyła drzwi kluczem. Weszli do środka. Włączyła światło i wspięli się po szerokich schodach. Kiedy znaleźli się na trzecim piętrze, McColl zatrzymał ją.

– Słuchaj uważnie – powiedział cicho. – Masz udawać, że wszystko jest w porządku. Jasne?

– Tak – szepnęła.

Przyciągnął ją do siebie, kryjąc się za jej plecami.

– Jeśli go ostrzeżesz, wypatroszę cię. – Pchnął ją do przodu. – No, zaczynamy.

Podeszła do drzwi, otworzyła je i weszła do mieszkania. Jason leżał na sofie z półprzymkniętymi oczami. Uniósł wzrok.

– Sądziłem, że jesteś…

McColl odepchnął Annakę i uniósł broń.

– Tatuś wrócił! – zawołał, wycelował pistolet i nacisnął spust.

Rozdział 22

Annaka, która czekała na pierwszy ruch McColla, wbiła łokieć w jego ramię, podbijając broń. Pocisk uderzył w ścianę nad głową Bourne'a.

McColl zawył z wściekłości i szybko sięgnął w jej kierunku lewą ręką, a pistolet trzymany w prawej ponownie wymierzył w Jasona. Wplótł palce we włosy Annaki, chwycił mocno i pociągnął gwałtownie do tyłu. W tej samej chwili Bourne wydobył spod kołdry ceramiczny pistolet. Chciał strzelić intruzowi w pierś, ale że między nimi stała Annaka, zmienił zdanie i strzelił mu w prawe ramię. McColl wypuścił pistolet, z rany trysnęła krew. Annaka krzyknęła, gdy zabójca zasłonił się nią, przyciągając ją do piersi.

Bourne przykląkł na jedno kolano i wodził lufą za przeciwnikiem, który zasłaniając się Annaka, wycofywał się ku otwartym drzwiom.

– To jeszcze nie koniec – warknął do Bourne'a. – Nigdy nie zdarzyło mi się nie wykonać zlecenia – oświadczył złowróżbnie, uniósł Annakę i niemal rzucił nią w Jasona.

Bourne złapał dziewczynę, nim wpadła na sofę. Odsunął ją i pomknął ku drzwiom, ale zdążył tylko zobaczyć, jak zamykają się drzwi windy. Pobiegł po schodach, lekko utykając, czuł palący ból w boku, nogi miał słabe, oddychał z coraz większym trudem. Chciał się zatrzymać, żeby zaczerpnąć więcej powietrza, a jednak biegł dalej, przeskakując po dwa, trzy stopnie. Na ostatnim półpiętrze poślizgnął się, niefortunnie postawiwszy lewą stopę na krawędzi stopnia, i runął w dół, ni to spadając, ni to zjeżdżając. Podniósł się z jękiem i wpadł przez drzwi do holu. Zobaczył krew na marmurowej podłodze, lecz ani śladu zabójcy. Zrobił krok do przodu i nogi się pod nim ugięły. Oszołomiony, usiadł na ziemi z pistoletem w jednej ręce, drugą złożywszy na udzie. Miał wrażenie, że nie pamięta, jak się oddycha.

Muszę dopaść drania, pomyślał, w głowie słyszał jednak jakiś potworny hałas. W końcu zrozumiał, że to serce tak bije, ale nie był w stanie się poruszyć. Jedno wiedział, zanim nadbiegła Annaka – agencja nie wierzy już w jego śmierć.

– Jasonie! – Uklękła i objęła go ramieniem, zatroskana.

– Pomóż mi wstać – poprosił… Podniósł się z jej pomocą.

– Gdzie on jest? Dokąd poszedł? – spytała.

Nie potrafił jej odpowiedzieć. Chryste, pomyślał, może ona ma rację, może naprawdę trzeba mi lekarza?

Czy to jad w sercu tak szybko ocucił Chana? Wydostał się ze skody kilka minut po napaści. Bolała go głowa, ale jeszcze bardziej zostało zranione jego ego. Odtworzył całą scenę w myślach, uzyskując nieprzyjemną pewność, że to niebezpieczne uczucie do Annaki naraziło go na niebezpieczeństwo.

Czy trzeba więcej dowodów, by dojść do wniosku, że emocje należy uciszać za wszelką cenę? Drogo za nie zapłacił w przypadku rodziców, potem Richarda Wicka, a teraz – Annaki, która od początku pracowała na rzecz Stiepana Spalki.

A sam Spalko? "Nie jesteśmy sobie obcy. Dzielimy najbardziej intymne tajemnice", powiedział tej nocy w Groznym. "Lubię myśleć, że nie jesteśmy tylko biznesmenem i klientem".

Spalko chciał przygarnąć Chana, całkiem jak Richard Wick. Twierdził, że pragnie być jego przyjacielem, wprowadzić go w swój ukryty, tajny świat. "Swoją reputację zawdzięczasz w dużej mierze moim zleceniom". I Spalko, i Wick wierzył, że są dobroczyńcami. Wydawało się im, że żyją na wyższym poziomie, że należą do elity. Spalko, tak jak Wick, okłamał Chana, by wykorzystać go do własnych celów.

To, czego chciał, teraz nie miało już znaczenia. Sam Chan pragnął jedynie zemścić się na Spalce za dawną niesprawiedliwość, ale ukoić mogła go tylko śmierć Stiepana Spalki. Będzie to pierwsze i ostatnie zlecenie, jakie przyjmie od samego siebie.

Przykucnął w podcieniu bramy, rozcierając guza na potylicy, gdy usłyszał jej głos. Wzniósł się z oddali, z cieni, cichnąc w głębinach, w szmerze fal.

– Lee- Lee – wyszeptał. – Lee- Lee!

Wzywała go. Wiedział, czego ona pragnie. Chciała, by dołączył do niej w głębinach. Skrył obolałą głowę w dłoniach i załkał, jakby wypuszczał z płuc ostatnią bańkę powietrza. Lee- Lee. Od tak dawna o niej nie myślał… czy na pewno? Śnił o niej niemal każdej nocy, chociaż dopiero teraz zdał sobie z tego sprawę. Dlaczego? Co się zdarzyło, że wspomnienie o niej wróciło z taką siłą po długim czasie?

Usłyszał trzaśniecie drzwiami. Wystawił głowę w samą porę, by zobaczyć postawnego mężczyznę wybiegającego z bramy. Jedną ręką ściskał drugą, zostawiając za sobą krwawy ślad, i Chan wydedukował, że zmierzył się z Jasonem Bourne'em. Uśmiechnął się nieznacznie, wiedział bowiem, że musi to być człowiek, który go zaatakował.

Poczuł przemożną chęć zabicia go, ale zapanował nad sobą, bo przyszedł mu do głowy lepszy pomysł. Wyszedł z cienia i podążył za sylwetką umykającą Fo utca.

Synagoga Dohanya była największa w Europie. Zachodnia ściana miała fasadę z bizantyjskiej cegły w błękicie, czerwieni i żółci, kolorach Budapesztu. Nad wejściem widniał ogromny witraż, wyżej wznosiły się dwie wielokątne mauretańskie wieże zwieńczone złoconymi miedzianymi kopułami.

– Pójdę po niego – powiedziała Annaka, kiedy wysiedli ze skody. Próbowano ją skierować do innego lekarza, nalegała jednak, że musi zobaczyć się z doktorem Ambrusem, który jest starym przyjacielem rodziny. W końcu dostała ten adres. – Im mniej ludzi cię zobaczy, tym lepiej.

Bourne nie mógł się nie zgodzić.

– Annako… nie potrafię już zliczyć, ile razy ratowałaś mi życie.

Popatrzyła na niego z uśmiechem.

– Więc przestań liczyć.

– Ten człowiek, który cię zaatakował…

– Kevin McColl.

– To specjalista z agencji. – Bourne nie musiał jej mówić, o jakiego, rodzaju specjalistę chodzi, co stanowiło kolejną zaletę Annaki. – Dobrze sobie z nim poradziłaś.

– Póki nie użył mnie jako tarczy – skwitowała gorzko. – Nie powinnam była pozwolić…

– Wyszliśmy z tego. Tylko to się liczy.

– Ale on ci groził!

– Następnym razem będę gotowy.

Uśmiechnęła się lekko. Zostawiła go na dziedzińcu z tyłu synagogi, gdzie mógł zaczekać, nie obawiając się, że ktoś go znajdzie.

Istvan Ambrus, lekarz Janosa Vadasa, uczestniczył w nabożeństwie, ale nie oponował, gdy Annaka przyszła po niego, utrzymując, że to pilne.

– Oczywiście. Z przyjemnością ci pomogę, w miarę moich możliwości – powiedział, podnosząc się z miejsca. Razem przeszli przez synagogę oświetloną wspaniałymi kandelabrami. Za ich plecami wznosiły się wielkie ograny z pięcioma tysiącami piszczałek, rzecz niezwykła w żydowskiej świątyni. Niegdyś grali na nich wielcy kompozytorzy, Franciszek Liszt i Camille Saint- Saens.

– Śmierć twojego ojca była dla nas strasznym ciosem. – Wziął ją za rękę i lekko uścisnął. Miał silne dłonie chirurga lub murarza. – Jak sobie dajesz radę, moja droga?

– Tak dobrze, jak tylko mogę – odpowiedziała miękko, prowadząc go na zewnątrz.

Bourne siedział na dziedzińcu, pod którym spoczywały ciała pięciu tysięcy Żydów zgładzonych zimą 1944 roku, kiedy Adolf Eichmann zmienił synagogę w punkt zbiorczy, z którego wysłał ponad pięćdziesiąt tysięcy Żydów do obozów koncentracyjnych. Dziedziniec, położony między łukami wewnętrznych loggii, wypełniały blade kamienie pamiątkowe oplecione ciemnozielonym bluszczem. Zimny wiatr szeleścił liśćmi, mogło się wydawać, że słychać odległe głosy zmarłych.

W tym miejscu trudno było nie myśleć o ich straszliwych cierpieniach w tamtych mrocznych czasach. Zastanawiał się, czy znów nie nadciąga taki kataklizm. Podniósł wzrok i ujrzał Annakę w towarzystwie pulchnego, żwawego człowieczka z cienkim wąsikiem i rumianymi policzkami. Mężczyzna ubrany był w elegancki brązowy garnitur. Buty na jego drobnych stopach błyszczały.

– Więc pan jest tą osobą w opłakanym stanie – powiedział, gdy Annaka przedstawiła ich sobie i zapewniła, że Bourne dobrze włada ich językiem. – Nie, niech pan nie wstaje – ciągnął. Usiadł obok Bourne'a i zaczął badanie. – Cóż, opis Annaki nie oddaje pana stanu. Wygląda pan jak przepuszczony przez maszynkę do mięsa.

– Tak się właśnie czuję, doktorze. – Bourne skrzywił się mimowolnie, gdy palce doktora Ambrusa dotknęły szczególnie bolesnego miejsca.

60
{"b":"97655","o":1}