Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Spalko siedział w pierwszej limuzynie, wraz z Hasanem Arsienowem. Za nimi w drugiej jechali Zina oraz Mahomet i Ahmed, dwaj najbardziej doświadczeni przyboczni Arsienowa. Obaj nie zatroszczyli się, by ogolić gęste, kręcone brody. Nosili tradycyjne czarne szaty i ze zdumieniem spoglądali na zachodnie ubranie Ziny. Uśmiechała się do nich, ciekawa, czy w wyrazie ich twarzy nie nastąpi jakaś zmiana.

– Wszystko gotowe, Szejku – oznajmił Arsienow. – Moi ludzie zostali dokładnie przeszkoleni i przygotowani. Mówią płynnie po islandzku, wykuli na pamięć rozkład pomieszczeń w hotelu i procedury, które przedstawiłeś. Czekają tylko na mój ostateczny rozkaz.

Spalko, patrząc przez okno na tłumy tubylców i cudzoziemców, których zachodzące słońce malowało na czerwono, uśmiechnął się do własnych myśli.

– Czyżbym wyczuwał w twoim głosie nutę sceptycyzmu?

– Jeśli tak – zaoponował szybko Arsienow – to tylko dlatego, że bardzo na to czekamy. Całe życie czekałem na sposobność uwolnienia się spod rosyjskiego jarzma. Mój lud zbyt długo był wyrzutkiem, od stuleci oczekiwał, że zostanie przyjęty do wspólnoty islamskiej.

Spalko obojętnie skinął głową. Dla niego opinia Arsienowa przestała się liczyć, podobnie jak sam Arsienow.

Tego wieczora cała piątka zebrała się w wynajętej przez Spalkę jadalni na najwyższym piętrze hotelu 360 na Kenyatta Avenue. Stamtąd, tak samo jak i z ich pokoi, rozciągał się widok na miasto i Park Narodowy Nairobi, pełen żyraf, antylop gnu, gazel Thompsona, bawołów, nosorożców, lwów i lampartów. Przy jedzeniu nie rozmawiali o interesach i nikt nie mógłby się domyślić, w jakim celu się tu spotkali.

Scena zmieniła się, gdy sprzątnięto po posiłku. Zespół z Humanistas Ltd., który przybył do Nairobi przed nimi, wtoczył do pomieszczenia zestaw komputerowy. Ustawiono ekran i Spalko uruchomił prezentację w programie Powerpoint, ukazującą wybrzeże Islandii, Reykjavik i jego okolice, widok z lotu ptaka na hotel Oskjuhlid oraz zdjęcia hotelu z zewnątrz i od wewnątrz.

– System klimatyzacji, jak widzicie tu i tu, został wyposażony w najnowocześniejsze czujniki ruchu oraz wykrywacze ciepła działające w podczerwieni – powiedział. – Tu mamy panel sterowania, który, jak każdy system w hotelu, wyposażono w odrębny obwód elektryczny i zabezpieczenie zasilane bateriami.

Następnie szczegółowo omówił plan, od momentu przybycia do hotelu, do chwili opuszczenia budynku. Wszystko było zaplanowane, wszystko gotowe.

– Jutro o wschodzie słońca- oznajmił, wstając. Inni też wstali. – La illaha ill Allah.

– La illaha ill Allah – odpowiedzieli poważnym chórem pozostali.

Tej samej nocy Spalko leżał w łóżko i palił papierosa. Mimo iż w pokoju paliła się jedna lampa, widział mieniące się światła miasta i drzewiastą ciemność położonego dalej parku safari. Można by sądzić, że rozmyślał, w rzeczywistości jednak tylko oczyszczał umysł. Czekał.

Ahmed słyszał odległe ryki zwierząt. Usiadł na łóżku, przecierając oczy. Zwykle spał twardym snem i teraz nie bardzo wiedział, co robić. Znów się położył i leżał nieruchomo przez jakiś czas, ale bicie serca nie dawało mu zasnąć i nie pozwalało zmrużyć oczu.

Przez jakiś czas myślał o nadchodzącym dniu i obietnicy, jaką niósł ze sobą ten dzień. Niech będzie wolą Allaha, by był to dla nas nowy początek, modlił się.

Westchnął, znów usiadł na łóżku, zwiesiwszy nogi nad podłogą, wreszcie wstał. Włożył dżinsy i koszulkę, zastanawiając się, czy kiedyś do nich przywyknie. Da Allah, że nie.

Otworzył drzwi pokoju i zobaczył w korytarzu Zinę. Szła z dziwną gracją, bezszelestnie, prowokująco kołysząc biodrami. Kiedy przeszła obok niego, oblizał wargi i wciągnął w nozdrza jej zapach.

Wyjrzał zza drzwi. Zastanawiał się, dokąd zmierza – szła w kierunku przeciwnym niż jej pokój. Po chwili znał już odpowiedź. Otworzył szeroko oczy, widząc, jak cicho puka do drzwi pokoju Szejka, które otwierają się natychmiast. Może Szejk wezwał ją, by ukarać za brak dyscypliny, który umknął uwagi Ahmeda?

Potem jednak usłyszał, jak Zina mówi tonem, którego nigdy u niej nie słyszał: "Hasan śpi". Wtedy zrozumiał wszystko.

Spalko usłyszał ciche pukanie, odwrócił się, by zgasić papierosa, po czym wstał, przeszedł przez pokój i otworzył drzwi. W korytarzu stała Zina.

– Hasan śpi – oznajmiła, jakby musiała wyjaśniać swoją obecność.

Bez słowa cofnął się, żeby weszła. Cicho zamknęła za sobą drzwi. Chwycił ją i rzucił na łóżko. Kilka chwil później krzyczała już z rozkoszy, oddając mu swe nagie ciało. Uprawiali miłość z taką dzikością, jakby za chwilę miał nastąpić koniec świata. A kiedy zdawało się, że już jest po wszystkim, położyła się u jego boku, głaszcząc go, pieszcząc i szepcząc mu do ucha najskrytsze pragnienia w tak wyrazistych słowach, aż w końcu, rozpalony, wziął ją znowu.

Później położyła się w jego objęciach, z jej półotwartych ust unosił się dym papierosa. Było ciemno, oświetlały ich tylko światła mrugające w nocnym Nairobi, i Zina zaczęła szeptać. Od kiedy dotknął jej po raz pierwszy, pragnęła go poznać. Nic nie wiedziała o jego przeszłości – chyba nikt o niej nie wiedział. Gdyby z nią porozmawiał, gdyby odkrył przed nią swe sekrety, wiedziałaby, że związał się z nią równie mocno, jak ona z nim.

Powiodła opuszkiem palca od jego ucha do nienaturalnie gładkiej skóry policzka.

– Powiedz mi, co się stało.

Spojrzenie Spalki z wolna odzyskiwało ostrość.

– To było dawno.

– Więc tym bardziej powinieneś mi opowiedzieć.

Odwrócił głowę i popatrzył jej w oczy.

– Naprawdę chcesz wiedzieć?

– Tak, bardzo.

Westchnął.

– Mieszkałem wtedy z moim młodszym bratem w Moskwie. Zawsze pakował się w kłopoty przez swój nałóg.

– Narkotyki?

– Chwała Allahowi, nie. Po prostu był hazardzistą. Nie mógł się po wstrzymać przed robieniem zakładów, nawet wówczas, gdy skończyły mu się pieniądze. Pożyczał je ode mnie, a ja oczywiście zawsze mu coś dawałem, bo wymyślał różne historyjki, a ja bardzo chciałem w nie wierzyć. Obrócił się na bok, wyjął papierosa i zapalił.

– W końcu nadszedł czas, kiedy jego opowieści stały się mniej wiarygodne, a może to ja przestałem mu wierzyć. W każdym razie powiedziałem "dość", wierząc naiwnie, jak się później okazało, że przestanie. – Zaciągnął się głęboko i wypuścił dym. – Ale nie przestał. Jak myślisz, co zrobił? Zwrócił się do ludzi, do których za żadne skarby nie powinien się zwracać, bo tylko oni chcieli pożyczać mu pieniądze.

– Mafia.

– Oczywiście – potaknął. – Wziął od nich pieniądze, wiedząc, że jeśli przegra, nigdy im nic nie odda. Wiedział, co mu zrobią, ale nie mógł się powstrzymać. Postawił i, jak niemal zawsze, przegrał.

– No i…?

– Czekali, aż im odda, a gdy tego nie zrobił, przyszli po niego.

Spalko zapatrzył się w żar papierosa. Okna były otwarte. Pośród dalekich odgłosów ulicy i szelestu palmowych liści od czasu do czasu dały się słyszeć ryki zwierząt.

– Na początku tylko go pobili – powiedział niemal szeptem. – Nie byli zbyt groźni, bo wierzyli jeszcze, że przyniesie im tę forsę. Kiedy przekonali się, że nie ma nic, zastrzelili go na ulicy jak psa.

Skończył papierosa, ale niedopałek dalej żarzył mu się w palcach. Wydawało się, że o nim zapomniał. Zina milczała, czekała na dalszy ciąg.

– Minęło pół roku – podjął Spalko, rzucając niedopałek za okno. – Zrobiłem, co do mnie należało, opłaciłem, kogo trzeba, i w końcu dostałem swoją szansę. Mafioso, który rozkazał zabić mego brata, co tydzień chodził do fryzjera w hotelu Metropol.

– Nie mów mi – przerwała Zina – że przebrałeś się za fryzjera i gdy usiadł w fotelu, podciąłeś mu gardło brzytwą.

Patrzył na nią przez chwilę i w końcu wybuchnął śmiechem.

– Dobre! Jak w filmie. – Potrząsnął głową – W rzeczywistości nie mogłoby się udać. Facet korzystał z usług tego samego fryzjera od piętnastu lat i w życiu nie zgodziłby się na nikogo innego. – Pochylił się i pocałował ją w usta. – Nie bądź rozczarowana, tylko wyciągnij z tego naukę. – Przytulił ją mocniej do siebie. Gdzieś w parku zaryczał lampart. – Nie, poczekałem, aż go ogolą i ostrzygą, aż się odpręży pod czułą opieką. Czekałem na ulicy przed hotelem, w miejscu tak zatłoczonego, że wybrałby je tylko szaleniec. Kiedy nadszedł, zastrzeliłem i jego, i jego goryli.

– A potem udało ci się uciec.

– W pewnym sensie. Wtedy tak, ale sześć miesięcy później, w innym mieście… w innym państwie rzucono we mnie z przejeżdżającego samochodu koktajlem Mołotowa.

Dotknęła palcami zrekonstruowanej skóry jego twarzy.

– Podobasz mi się taki niedoskonały. Ból, jaki zniosłeś, czyni cię… heroicznym.

Spalko nie odpowiedział, a po pewnym czasie usłyszał, jak jej oddech staje się głębszy. Zapadła w sen. Oczywiście nie powiedział ani słowa prawdy, ale musiał przyznać, że wymyślił niezłą historię – rzeczywiście jak w kinie! A prawda? Niemal jej już nie pamiętał – tyle czasu poświęcił na konstruowanie swojej legendy, że czasem sam się w niej gubił. Nigdy nikomu nie wyjawi prawdy, bo utraciłby wówczas przewagę. Gdy ludzie cię znają, myślą, że jesteś ich własnością, że prawda, którą podzieliłeś się w chwili słabości, zwanej intymnością, zwiąże cię z nimi.

Pod tym względem Zina nie różniła się od reszty; poczuł w ustach gorzki smak rozczarowania. Ale w końcu inni ludzie zawsze go rozczarowywali. Po prostu nie należeli do jego sfery, nie pojmowali niuansów tego świata tak jak on.

Bywali zabawni – lecz tylko przez chwilę. Z tą myślą zapadł w otchłań głębokiego, spokojnego snu. Kiedy się obudził, Ziny już nie było, wróciła do niczego niepodejrzewającego Hasana Arsienowa.

O świcie, po lekkim śniadaniu, wsiedli w piątkę do range- roverów dostarczonych i kierowanych przez członków zespołu Humanistas, i pojechali na południe, ku brudnym slumsom rosnącym niczym ropiejący wrzód na ciele Nairobi. Nikt się nie odzywał, jakby przygniotło ich, nawet Spalkę, rosnące napięcie.

Choć ranek był pogodny, nad slumsami zawisła mgła toksycznych oparów, stanowiąca wyraźny dowód braku urządzeń sanitarnych i wciąż krążącego widma cholery. Stały tu rozklekotane chatynki z blachy i kartonu, drewniane szopy i betonowe bloki, które można by wziąć za bunkry, gdyby nie wywieszone na sznurkach pranie, łopoczące na wietrze. Były też hałdy świeżej ziemi, których zagadka wyjaśniła się dopiero, gdy ujrzeli zwęglone szczątki domostw strawionych przez ogień, buty ze spalonymi podeszwami i strzępy błękitnej sukienki. Tych kilka przedmiotów było świadectwem żałosnego ubóstwa doskwierającego ludziom. Życie tu – czy raczej wegetacja – było niewyobrażalnie chaotyczne i ponure. Nawet w świetle poranka w slumsach zdaje się panować mrok. Wisi nad nimi jakieś fatum, przywodzące na myśl bazar, czaraorynkowa natura ekonomii miasta, która w jakiś sposób odpowiadała za ponury krajobraz przesuwający się za oknami wolno jadących samochodów. Spowalniały ich tłumy ludzi wylewające się z wyboistych przejść i chodników na żłobione koleinami jezdnie. Nie było tu sygnalizacji świetlnej – a nawet gdyby była, i tak nie ominęliby hord cuchnących żebraków i handlarzy oferujących swoje żałosne towary.

56
{"b":"97655","o":1}