– Przyjść jutro-powiedziałam.
Przez chwilę się wahał, po czym twarz rozjaśnił mu szeroki uśmiech. Nałożył kapelusz, dotknął palcami jego ronda i zniknął w głębi lasu.
Następnego dnia, kiedy pojawiłam się przy studni, siedział przed karczmą w otoczeniu starców i zapisywał coś w swym zeszycie. Poczułam na sobie jego wzrok, lecz udał, że mnie nie zna. Rozparła mnie radość na myśl, iż zamierza dochować tajemnicy. Po południu, kiedy rodzice i rodzeństwo wyszli z chaty, dopuściłam się nikczemnego postępku. Otworzyłam drewniany kufer moich rodziców i zabrałam z niego srebrny sztylet, który kilkakrotnie widziałam. Pewnego razu matka powiedziała mi, że służy do zabijania wampirów, jeśli te się pojawiają, by atakować ludzi i trzodę. W ogródku matki narwałam też kwiatów czosnku. Gdy szłam do pracy na polu, zawinęłam to wszystko w chustkę.
Tym razem bracia pracowali ze mną dłużej i nie mogłam się ich pozbyć. W końcu jednak ogłosili koniec pracy i polecili mi wracać z nimi do wioski. Odparłam, że chcę jeszcze zebrać w lesie trochę ziół. Byłam bardzo zdenerwowana, kiedy wreszcie dołączyłam do cudzoziemca czekającego na mnie cierpliwie przy kamieniach w lesie. Palił fajkę, ale na mój widok natychmiast ją odłożył i wstał z miejsca. Usiadłam obok niego i pokazałam, co przyniosłam. Drgnął ze zdziwienia na widok noża, lecz gdy wyjaśniłam mu, że sztylet ten służy do zabijaniapricolici, bardzo się nim zainteresował. Początkowo wzbraniał się przed przyjęciem podarunku, lecz ja się uparłam i ostatecznie zawinął nóż w moją chustkę, a potem schował go do plecaka. Następnie wręczyłam mu kwiaty czosnku i kazałam nosić w kieszeniach kurtki.
Zapytałam, jak długo jeszcze pozostanie w naszej wiosce, a on pokazał mi pięć palców. Dodał, że zamierza jeszcze odwiedzić kilka okolicznych wiosek, by porozmawiać z ich mieszkańcami o zamku. Spytałam, gdzie się z kolei uda po opuszczeniu naszej wioski za pięć dni. Odparł, że do kraju, który nazywa się Grecja – tę nazwę już kiedyś słyszałam a stamtąd wróci do rodzinnej wioski w swojej ojczyźnie. Rysując patykiem na ziemi, naszkicował swój kraj, który nazywał się Anglia i leżał na wyspie bardzo odległej od Rumunii. Pokazał, gdzie znajduje się jego uniwersytet – nie wiedziałam, co to słowo znaczy – i napisał na piasku jego nazwę. Wciąż ją pamiętam: OKSFORD. Później pisałam sobie to słowo, by na nie popatrzeć. Był to najdziwaczniejszy wyraz, jaki w życiu widziałam.
I nagle pojęłam, że on niebawem wyjedzie i nigdy go już nie zobaczę ani nikogo innego takiego jak on. W oczach stanęły mi łzy. Wcale nie zamierzałam płakać – nigdy nie wylewałam łez z powodu wioskowych chłopaków – ale teraz łzy mnie nie słuchały i płynęły strumieniem po policzkach. Spoglądał na mnie przez chwilę strapiony, po czym wyciągnął z kieszeni kurtki białą chustkę do nosa i wsunął mija w dłoń.
– O co chodzi? – zapytał.
Potrząsnęłam tylko w milczeniu głową. Powoli podniósł się z ziemi, po czym pomógł mi wstać, tak samo jak zrobił to poprzedniego wieczoru. Nogi odmówiły mi posłuszeństwa, zatoczyłam się i odruchowo oparłam się o niego całym ciężarem ciała. On objął mnie i zaczęliśmy się całować. Po chwili jednak oprzytomniałam, gwałtownie wyrwałam się z jego ramion i pobiegłam w stronę wioski. Na ścieżce obejrzałam się, stał bez ruchu i spoglądał w moją stronę. Całą drogę powrotną przebyłam biegiem. W nocy nie zmrużyłam oka. Leżałam w łóżku z szeroko otwartymi oczyma i ściskałam w dłoni jego chusteczkę.
Następnego wieczoru stał w tym samym miejscu, jakby od chwili, gdy go zostawiłam, nie opuszczał lasu. Podbiegłam i padliśmy sobie w ramiona. Kiedy już nie mogliśmy się więcej całować, rozłożył na ziemi kurtkę, na której się położyliśmy. Wtedy też poznałam, co to jest miłość. Oczy miał niebieskie jak niebo. Wplatał mi we włosy kwiaty i całował palce. Byłam zdumiona tym, co robi, i tym, co ja robię. Wiedziałam, że jest to złe, że jest to grzech, ale jednocześnie otwierały się nad nami niebiosa.
Przed jego wyjazdem spotkaliśmy się jeszcze trzykrotnie. Za każdym razem wymyślałam w domu jakąś wymówkę i zawsze wracałam z naręczem leśnych ziół. Za każdym razem Bartolomeo zapewniał, że darzy mnie miłością, i błagał, żebym z nim uciekła. Bardzo tego chciałam, ale szeroki świat, z którego pochodził, napawał mnie przerażeniem. Poza tym nie mogłam przecież uciec od własnego ojca. Każdego wieczoru pytałam, dlaczego nie może zostać w naszej wiosce, ale on tylko kręcił głową, utrzymując, że musi wracać do domu i do swojej pracy.
Ostatniej nocy przed jego wyjazdem, gdy tylko zetknęły się nasze dłonie, wybuchnęłam płaczem. On tulił mnie i całował moje włosy. Nigdy nie spotkałam mężczyzny tak łagodnego i czułego. Kiedy przestałam płakać, ściągnął z małego palca lewej ręki srebrny pierścionek z jakąś pieczęcią. Nie byłam pewna, lecz wymyśliłam sobie, że jest to pieczęć jego uniwersytetu. Wsunął mi go na serdeczny palec i spytał, czy nie zostałabym jego żoną. Musiał dokładnie studiować słownik, gdyż zrozumiałam go bez trudu.
Początkowo pomysł ten wydał mi się tak absurdalny, że znów wybuchnęłam płaczem – byłam przecież taka młodziutka – ale w końcu przyjęłam jego oświadczyny. Obiecał, że przybędzie po mnie za cztery tygodnie. Musiał jeszcze wrócić do Grecji, by dopilnować tam jakichś spraw. Jakich, nie zrozumiałam. Następnie miał powrócić i dać memu ojcu sporo pieniędzy, by wyraził zgodę na nasz związek. Próbowałam mu wyjaśnić, że nie mam posagu, ale on puścił me słowa mimo uszu. Z uśmiechem pokazał mi sztylet i monetę, które mu dałam, a następnie ujął w dłonie moją twarz i czule pocałował mnie w usta.
Powinnam czuć się szczęśliwa, ale odnosiłam wrażenie obecności złych duchów i bałam się, że wydarzy się coś, co nie pozwoli mu po mnie wrócić. Tego wieczoru każda chwila była słodka, gdyż czułam, iż są to nasze ostatnie chwile. Był taki pewien siebie, absolutnie przekonany, że niebawem spotkamy się ponownie. Rozstaliśmy się już prawie po ciemku, kiedy zaczęłam obawiać się gniewu mego ojca. Po raz ostatni pocałowałam Bartolomea, upewniłam się, że ma w kieszeniach czosnek, i ruszyłam do domu. Tak często odwracałam się za siebie, iż szłam prawie tyłem. Cudzoziemiec stał nieruchomo między drzewami, ściskając w dłoni kapelusz. Wyglądał na bardzo samotnego.
Przez całą powrotną drogę płakałam. Zsunęłam z palca pierścionek, serdecznie go pocałowałam i zawinęłam w chustkę. Kiedy wróciłam do domu, ojciec był wściekły. Chciał wiedzieć, gdzie tak długo przebywałam poza domem bez jego pozwolenia. Wyjaśniłam, że mojej przyjaciółce Marii zginęła koza i pomagałam jej w poszukiwaniach. Do łóżka poszłam z ciężkim sercem. Raz ogarniała mnie rozpacz, a raz nadzieja.
Następnego dnia dowiedziałam się, że Bartolomeo opuścił wioskę. Jeden z rolników zabrał go swoim wozem do Tirgoviste. Dzień był bardzo smutny, a czas pełzł jak ślimak. Wieczorem udałam się do lasu na nasze stałe miejsce spotkań, pragnęłam samotności. Na widok naszych kamieni znów wybuchnęłam płaczem. Usiadłam na skale, a następnie położyłam się na miejscu, na którym spoczywaliśmy każdego wieczoru. Wtuliłam twarz w trawę i cicho szlochałam. Nagle moja wyciągnięta dłoń natrafiła na coś między paprociami. Ku memu zdumieniu był to pakiet listów. Nie potrafiłam odszyfrować wypisanych ręcznym pismem adresatów, ale na odwrotnych stronach kopert napisane było drukowanymi literami, jak w książce, jego przecudne imię. Otworzyłam kilka i całowałam jego pismo, choć wiedziałam, że korespondencja ta nie była skierowana do mnie.
Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie pisał tych listów do jakiejś innej kobiety, ale natychmiast odrzuciłam tę myśl. Pakiet musiał wysunąć się z plecaka, kiedy Bartolomeo pokazywał mi sztylet i monetę, które ode mnie dostał.
Pomyślałam, że powinnam mu je odesłać do Oksfordu na wyspę Anglia, ale nie wiedziałam, jak to zrobić, nie zwracając na siebie uwagi. Poza tym nie miałam pieniędzy, by zapłacić za przesyłkę na tak odległą wyspę. Jedynym pieniądzem, jakim w życiu dysponowałam, była moneta, którą oddałam Bartolomeowi. Postanowiłam zatem przekazać mu te listy osobiście, kiedy po mnie wróci.
Cztery tygodnie wlokły się i wlokły. Nieopodal naszego sekretnego miejsca rosło drzewo, na którym robiłam nacięcia, licząc każdy upływający dzień. Pracowałam na polu, pomagałam matce w gospodarstwie, długie godziny spędzałam przy warsztacie tkackim, przygotowując materiał na ciepłą odzież na kolejną zimę, uczęszczałam do kościoła i nasłuchiwałam jakichkolwiek wieści. Początkowo wioskowi starcy niewiele o nim mówili i potrząsali tylko głowami, wspominając jego zainteresowanie wampirami. Nic dobrego z tego nie wyniknie – mówił jeden, a reszta potakująco kiwała głowami. Słowa te napawały mnie zarówno zgrozą, jak i wielkim szczęściem. Cieszyłam się, że ktoś w ogóle o nim mówi, ale jednocześnie przechodził mi po krzyżu zimny dreszcz na myśl, że mógłby ściągnąć na siebie uwagąpricolici.
Nieustannie zastanawiałam się, co będzie, gdy Bartolomeo wróci. Czy wejdzie do naszej chaty i poprosi ojca o rękę córki? Wyobrażałam sobie zdumienie rodziny. Wszyscy staliby w progu i gapili się na Bartolomea rozdającego prezenty. Myślałam o chwili, kiedy będę całować ich na pożegnanie. Później odprowadziliby mnie do oczekującego wozu, może nawet auta. Wyjechalibyśmy z wioski i ruszyli w rozciągający się poza nią świat, za góry, za wielkie miasto, gdzie mieszkała moja siostra Eva, którą zawsze kochałam ponad życie. Bartolomeo również by ją polubił, ponieważ była bardzo dzielna i tak jak on miała duszę podróżnika.
Minęły cztery tygodnie, a pod koniec czwartego zaczęłam czuć się dziwnie zmęczona, nie miałam apetytu i bardzo dużo spałam. Kiedy wycięłam w korze drzewa karb oznaczający koniec czwartego tygodnia, zaczęłam wyglądać powrotu Bartolomea. Turkot kół każdego wozu wjeżdżającego do wioski przyprawiał mnie o mocniejsze bicie serca. Po wodę chodziłam już trzy razy dziennie, nasłuchując na placu najświeższych wiadomości. Wmawiałam sobie, że coś go zatrzymało, że powinnam poczekać jeszcze tydzień. Po upływie pięciu tygodni ogarnęły mnie najczarniejsze przeczucia, iż zabiły go pricolici. Raz nawet przyszła mi do głowy myśl, że mój ukochany wróci do mnie jako wampir. W środku dnia pobiegłam do kościoła i modliłam się przed ikoną Błogosławionej Dziewicy, by na to nie pozwoliła.