Jego słowa przypomniały mi o małej monecie, którą dała mi starucha. Z poczuciem winy pomyślałam, że posiadam coś, co powinnam oddać memu ojcu. Ale rósł we mnie jakiś bunt i postanowiłam przekazać pieniążek przystojnemu nieznajomemu, poszukującemu ukrytego w zamku skarbu. Przy pierwszej sprzyjającej okazji wyjęłam monetę z kryjówki i zawinęłam ją w róg chusteczki, którą włożyłam do kieszeni fartucha.
Nieznajomy przybysz zniknął i zobaczyłam go dopiero po dwóch dniach. Siedział samotnie przy stole przed karczmą. Był najwyraźniej wyczerpany, odzież miał poszarpaną i brudną. Przyjaciółki powiedziały mi, że tego dnia z samego rana Cygan z miasta opuścił wioskę i cudzoziemiec jest sam. Nikt nie wiedział, dlaczego tu został. Zdjął kapelusz. Potargane włosy miały kolor jasnoblond. Towarzyszyło mu kilku mieszkańców wioski, z którymi tęgo popijał. Nie śmiałam podejść do cudzoziemca otoczonego kompanami, więc przez chwilę porozmawiałam jedną ze swych przyjaciółek. W tym czasie obcy podniósł się z ławy i zniknął wewnątrz karczmy.
Ogarnął mnie smutek i zniechęcenie, pomyślałam, że nigdy nie znajdę okazji, by wręczyć mu monetę. Ale tego wieczoru dopisało mi szczęście. Kiedy schodziłam z pola, na którym pozostałam nieco dłużej, podczas gdy moi bracia i siostry zatrudnieni zostali przy innych zajęciach, na skraju lasu ujrzałam sylwetkę cudzoziemca. Szedł ciągnącą się wzdłuż rzeki ścieżką. Głowę miał spuszczoną, ręce trzymał za sobą. Był wreszcie sam, więc miałam doskonałą okazję, żeby go zagadnąć. Zatrzymałam się strwożona. By dodać sobie odwagi, wyjęłam z kieszeni chusteczkę z monetą i mocno ścisnęłam ją w dłoni. Wyszłam mu na spotkanie i stanęłam pośrodku drogi.
Wydawało mi się, że czekałam całe wieki. On najwyraźniej nie dostrzegł mojej obecności, dopóki nie stanęliśmy naprzeciwko siebie dosłownie twarz w twarz. Zaskoczony uniósł głowę. Uprzejmie zdjął kapelusz i ustąpił mi drogi, odsuwając się na bok. Aleja stałam nieporuszona. Zebrawszy się na całą odwagę, pozdrowiłam go. Lekko się skłonił, uśmiechnął się, ale nadal staliśmy w miejscu. W wyrazie jego twarzy ani w postawie nie było niczego, czego mogłabym się bać, ale spalał mnie wstyd i skrępowanie.
Zanim zupełnie straciłam rezon, rozwiązałam chusteczkę, w której trzymałam pieniążek. Bez słowa mu go wręczyłam, a on, obracając monetę w dłoni, zaczął ją z uwagą oglądać. Nagle twarz mu się rozjaśniła, popatrzył na mnie przenikliwie, jakby chciał wzrokiem zajrzeć w moje serce. Miał najbardziej świetliste oczy, bardziej niebieskie, niż było to można sobie wyobrazić. Zadrżałam.
– De unde? (Skąd?) – spytał.
Zilustrował pytanie ruchem ręki. Byłam zdumiona, że zna jakieś słowa w moim języku. Poklepał dłonią ziemię, a ja go zrozumiałam. Czy wykopałam monetę z ziemi? Potrząsnęłam przecząco głową.
– De unde? - powtórzył.
Próbowałam mu gestami przedstawić starą czarownicę, pokazywałam chustę spowijającą jej głowę, to jak wspierała się przygarbiona na kosturze. Kiwał głową, marszczył brwi. Pochylił się niczym staruszka, po czym wskazał ścieżkę prowadzącą do naszej wsi».
– Stamtąd? – zapytał.
– Nie! – zaprzeczyłam.
Potrząsnęłam gwałtownie głową i wskazałam górę rzeki, przenosząc rękę w stronę nieba, gdzie moim zdaniem znajdował się zamek i wioska uzdrowicielki. Palcem wskazałam, że powinien pójść w góry. Twarz ponownie mu się rozjaśniła i oddał mi monetę. Odmówiłam jednak jej przyjęcia, wskazując, że należy do niego. Strasznie się przy tym zaczerwieniłam. Po raz pierwszy uśmiechnął się, złożył mi ukłon, a ja poczułam, iż otwierają się przede mną wrota niebios.
– Multumesc (Dziękuję) – powiedział.
Musiałam się śpieszyć, zanim ojciec nie zauważy przy kolacji mojej nieobecności, ale obcy zatrzymał mnie jeszcze na chwilę. Wskazał na siebie.
– Ma numesc Bartolomeo Rossi – powiedział.
Powtórzył te słowa, po czym napisał je patykiem na ziemi u naszych stóp. Wybuchnęłam śmiechem, próbując wymówić obce imię i nazwisko. Wskazał na mnie.
– Voi? (A twoje?) – zapytał. Powiedziałam mu, a on ponownie się roześmiał.
– Familia? - Starał się dokładnie dobierać słowa.
– Moje nazwisko jest Getzi – odparłam.
Na twarzy odmalował mu się wyraz zdziwienia. Wskazał na rzekę i powtarzał coś na okrągło, gdzie nieustannie przewijało się słowo Dra kulya, które ja rozumiałam jako smok. Zupełnie nie mogłam zrozumieć, o co mu chodzi. W końcu z rezygnacją potrząsnął głową, westchnął i powiedział:
– Jutro.
Wskazał na mnie, na siebie i na miejsce, w którym się znajdowaliśmy. Później zwrócił palec na niebo i na słońce. Zrozumiałam, że chce się ze mną spotkać następnego dnia o tej samej porze. Zdawałam sobie sprawę z tego, iż mój ojciec wpadnie we wściekłość, jeśli się o tym dowie. Pokazałam więc ścieżkę pod naszymi stopami i położyłam palec na ustach. Inaczej nie potrafiłam mu powiedzieć, by nikomu w wiosce o tym nie mówił. Popatrzył na mnie ze zdziwieniem, lecz po chwili sam przyłożył palec do ust i przesłał mi uśmiech. Aż do tamtej chwili trochę się go bałam, lecz jego szczery wyraz twarzy i błyszczące, niebieskie oczy rozproszyły wszelkie moje obawy. Ponownie próbował oddać mi monetę, lecz kiedy znów odmówiłam jej przyjęcia, skłonił się nisko, nałożył kapelusz i ruszył w stronę lasu. Zrozumiałam, że w ten sposób pozwolił mi wrócić do wioski. Ruszyłam do domu biegiem, nie odwracając się już za siebie.
Przez cały wieczór, przy kolacji, a później zmywając i wycierając z matką naczynia, rozmyślałam o cudzoziemcu. Myślałam o jego zagranicznym ubraniu, o tym, jak uprzejmie się kłaniał, o jego nieobecnym a jednocześnie czujnym spojrzeniu i przepięknych, świetlistych oczach. Myślałam o nim przez cały następny dzień, najpierw, gdy pracowałam z siostrami przy warsztacie tkackim, później robiąc obiad, niosąc ze studni wodę i pracując na polu. Kilkakrotnie matka zbeształa mnie, że nie przykładam się należycie do roboty i myślę o niebieskich migdałach. Wieczorem zostałam dłużej na polu, kończąc pielenie zagonu. Z ulgą zobaczyłam, że moi bracia w towarzystwie ojca ruszają w stronę wioski.
Gdy tylko zniknęli mi z oczu, pospieszyłam na skraj lasu. Obcy już tam był. Siedział oparty plecami o pień drzewa. Na mój widok zerwał się na równe nogi i gestem ręki poprosił, abym usiadła na leżącym obok ścieżki pniu. Bojąc się jednak, że drogą może ktoś przechodzić, zaciągnęłam go głębiej w las. Serce waliło mi jak młot. Przysiedliśmy na dwóch kamieniach. Las wypełniał ogłuszający, wieczorny świergot ptaków było wczesne lato, otaczała nas soczysta zieleń, a powietrze drżało lekko od upału.
Obcy wyjął pieniążek, który mu dałam, i ostrożnie położył go na ziemi. Następnie wyciągnął z plecaka dwie książki i zaczął je kartkować. Później zrozumiałam, że były to słowniki – jeden rumuński, drugi w języku, jakim mówił obcokrajowiec. Nieustannie do nich zaglądając, bardzo powoli, zapytał mnie, czy widziałam inne monety, takie same jak ta, którą mu podarowałam. Odrzekłam, że nie. Wyjaśnił mi, iż stworzenie na monecie to smok, i spytał, czy widziałam gdzieś jego wizerunek na jakimś domu czy w książce. Odparłam, że jeden mam na ramieniu.
Początkowo mnie nie zrozumiał. Byłam dumna z faktu, że znałam nasz alfabet i umiałam trochę czytać. Gdy byłam dziewczynką, chodziłam do wiejskiej szkoły prowadzonej przez księdza. Słowniki cudzoziemca stanowiły dla mnie czarną magię, lecz wspólnym wysiłkiem odnaleźliśmy słowo ramię. Popatrzył na mnie nierozumiejącym wzrokiem i znów zapytał: Dracul? Sięgnął po monetę. Dotknęłam zakrytego koszulą ramienia i skinęłam głową. Skrępowany popatrzył pod nogi, a ja poczułam się niezwykle zuchwała. Zdjęłam z siebie wełnianą kamizelkę i rozwiązałam pod szyją koszulę. Serce biło mi rozpaczliwie, ale nie mogłam się powstrzymać. Obcy odwrócił wzrok, ale ja ściągnęłam koszulę z ramienia i pokazałam mu znak.
Odkąd sięgałam pamięcią, zawsze miałam na ramieniu ten niewielki, ciemnozielony rysunek smoka. Matka mówiła, że w rodzinie ojca znaczono takim znakiem jedno dziecko w każdym pokoleniu, a on wybrał mnie, gdyż sądził, że będę najpaskudniejsza z całego potomstwa. Utrzymywał, iż to jego dziadek kazał mu to zrobić, by odpędzić od naszej rodziny złe duchy. Ojciec nie lubił o tym mówić i nie wiedziałam, czy ktoś z jego bliskich – spośród braci lub sióstr – a nawet on sam – nosił na ciele ten znak. Mój smok w niczym nie przypominał stworzenia z monety i dopóki nie zapytał mnie o to obcokrajowiec, nie kojarzyłam ze sobą tych dwóch wizerunków.
Obcy z uwagą oglądał smoka wytatuowanego na mojej skórze, przystawiał mi do ramienia pieniążek, ale nie próbował nawet mnie dotknąć. Na twarzy malował mu się krwisty rumieniec i odetchnął z wyraźną ulgą, kiedy w końcu zawiązałam koszulę i nałożyłam kamizelkę. Dłuższy czas szperał w słownikach i w końcu zapytał, kto wytatuował mi na ramieniu smoka. Kiedy wyjaśniłam, że uczynił to ojciec przy pomocy starej kobiety z naszej wioski, uzdrowicielki, spytał, czy mógłby porozmawiać o tym osobiście z moim ojcem. Tak gwałtownie potrząsnęłam głową, że ponownie zarumienił się po uszy. Z wielkim trudem wyjaśnił mi, iż pochodzę w prostej linii od księcia zła, tego, który wzniósł zamek nad rzeką. Księcia nazywano synem smoka i osobiście zamordował wiele osób. Powiedział też, że książę ów stał się pricolic, wampirem. Przeżegnałam się i poprosiłam w duchu Matkę Boską o ochronę. Zapytał, czy znam tę historię, a ja odparłam, że nigdy o niej nie słyszałam. Spytał mnie z kolei, ile mam lat, czy mam braci i siostry, i czy żyją w wiosce jacyś inni ludzie noszący nasze nazwisko.
W końcu wskazałam na słońce, które z wolna chowało się za drzewami. Musiałam koniecznie wracać do domu. On natychmiast się zerwał. Twarz miał poważną. Podał mi rękę, pomagając podnieść się z kamienia. Kiedy ujęłam go za dłoń, serce boleśnie obiło mi się o żebra. Poczułam okropne zmieszanie i szybko się odwróciłam. Wtedy też naszła mnie nagła myśl, że cudzoziemiec zbytnio interesuje się złymi duchami, co może się okazać dlań bardzo groźne. Zapewne powinnam mu podarować coś, co uchroni go przed niebezpieczeństwem. Wskazałam ziemię i słońce.