– Boże, ale zgłodniałem – mruknął. – Skoro dotarliśmy aż tutaj, przynajmniej zjedzmy coś pysznego.
Ruszył w odległy róg stacji, dokąd skierował go węch. W pewnej chwili skręcił, wiedziony już nie porywem serca, lecz prozaicznym zapachem musztardy i pieczonej na ogniu szynki. Niebawem oboje zajadaliśmy ogromne kanapki zawinięte w biały papier. Barley jadł tak łapczywie, że nawet nie przysiadł na ławce, którą zajęłam.
Również byłam głodna, ale najbardziej trapiła mnie myśl, co mam robić dalej. Barley w każdej chwili mógł udać się do budki telefonicznej i zadzwonić do pani Clay lub zwierzchnika Jamesa albo też wezwać gendarmes, którzy odstawiliby mnie w kajdankach do Amsterdamu. Popatrzyłam na Stephena, ale jego twarz wyrażała jedynie niepohamowane łakomstwo. Kiedy wreszcie skończył i napił się oranżady, powiedziałam:
– Barley, czy mogę prosić cię o przysługę?
– Jaką?
– Nigdzie nie dzwoń. Nie zdradź mnie, proszę. Wybieram się na południe… nieważne dokąd. Musisz zrozumieć, że nie wrócę do domu, zanim się nie dowiem, gdzie jest mój ojciec i co mu się przytrafiło.
– Wiem – odparł, popijając małymi łykami oranżadę.
– Barley, proszę.
– Dlaczego tak źle o mnie myślisz?
– Nie wiem – odparłam zakłopotana. – Sądziłam, że jesteś zły za eskapadę, na jaką cię naraziłam, i zamierzasz zawrócić mnie z drogi.
– Pomyśl tylko – odrzekł Barley. – Gdybym był aż tak nieugięty, wracałbym właśnie na jutrzejszy wykład, gdzie czekałaby mnie nieunikniona bura ze strony zwierzchnika Jamesa. I wlókłbym ze sobą pod przymusem ciebie. Zamiast tego gnany galanterią… i ciekawością… towarzyszę pokornie panience w drodze na południe Francji. I co ty na to?
– Nie wiem – powiedziałam ponownie, ale tym razem już z wdzięcznością.
– Zamiast gadać, zapytajmy lepiej o najbliższy pociąg do Perpignan stwierdził Barley, mnąc energicznie w dłoniach papierową torebkę po kanapce.
– Skąd wiesz? – zapytałam zdumiona.
– Tylko tobie wydaje się, że jesteś taka tajemnicza – burknął z rozdrażnieniem Barley. – Myślisz, że nie przetłumaczyłem interesujących cię materiałów w kolekcji bibliotecznej dotyczącej wampirów? Gdzież indziej mogłabyś się udać, jak nie do klasztoru w Pyrenees-Orientales? To sprawia, że twoja buzia jest znacznie mniej piauante. A do bureau de change wkroczymy zgodnie, ramię w ramię.
«Kiedy Turgut wymienił nazwisko Rossiego tonem wyraźnie wskazującym, że zna go bardzo dobrze, odniosłem wrażenie, że zapada się pode mną ziemia, a przed oczyma zawirowały mi ciemne płatki. Odniosłem absurdalne wrażenie, iż oglądam doskonale znany mi film – na ekranie pojawia się nieoczekiwanie całkiem nowa postać, której dotąd nigdy nie było, i bez żadnych wyjaśnień włącza się do akcji.
«Czy znacie państwo profesora Rossiego?» – ponowił pytanie Turgut.
Nie byłem w stanie wykrztusić słowa, lecz najwyraźniej Helen podjęła już decyzję.
«Profesor Rossi jest promotorem pracy doktorskiej Paula na wydziale historycznym naszego uniwersytetu».
«To wprost niewiarygodne» – odparł powoli Turgut.
«Pan go znał?» – zapytałem.
«Nie, nigdy się z nim osobiście nie spotkałem – wyjaśnił Turgut. O jego istnieniu dowiedziałem się w niesamowitych wręcz okolicznościach. Sądzę, że koniecznie musicie poznać tę historię. Usiądźcie, moi drodzy. – Wykonał ręką gościnny, zapraszający gest i zajęliśmy miejsca obok niego. – Jest to coś naprawdę zdumiewającego… – Urwał i po chwili, wyraźnie do tego się zmuszając, rozpoczął opowieść. – Przed wielu laty, kiedy zakochałem się w tym archiwum, poprosiłem bibliotekarza o wszystkie, najdrobniejsze nawet informacje dotyczące tego miejsca. Oświadczył mi, że za jego pamięci nikt inny tych materiałów nie studiował, ale jego poprzednik – to znaczy bibliotekarz, który był tu przed nim – coś na ten temat wie. Udałem się zatem do starego pracownika archiwum^
«Czy on jeszcze żyje?» – zapytałem schrypniętym głosem.
«Przykro mi, przyjacielu. Już kiedy go odwiedziłem, był niewiarygodnie stary i umarł w rok po naszej rozmowie. Ale pamięć miał wyborną i oświadczył mi, że całą tę kolekcję zamknął na kłódkę, ponieważ żywił wobec niej bardzo złe przeczucia. Opowiedział mi o pewnym zagranicznym profesorze, który przejrzawszy te dokumenty, stał się bardzo… jak to powiedzieć?… bardzo nerwowy, prawie oszalał ze strachu i ogarnięty nagłą paniką wybiegł z biblioteki. Stary bibliotekarz powiedział też, że w kilka dni po tym zdarzeniu siedział samotnie w bibliotece zajęty jakąś pracą. Kiedy w pewnej chwili uniósł wzrok,, ujrzał wielkiego mężczyznę studiującego te same dokumenty. A przecież do biblioteki nikt nie wchodził, drzwi od ulicy były zamknięte na głucho, gdyż wieczorem archiwum było już dla czytelników nieczynne. Nie rozumiał, w jaki sposób tamten człowiek dostał się do środka. W pierwszej chwili pomyślał, że zapomniał zaryglować drzwi, a pochłonięty pracą nie usłyszał na schodach kroków spóźnionego czytelnika. Ale było to raczej mało prawdopodobne. Bibliotekarz powiedział też mi… – Turgut pochylił się w naszą stronę i jeszcze bardziej zniżył głos… – powiedział mi, że kiedy zbliżył się do nieoczekiwanego gościa, ten uniósł głowę, a z kącika jego ust spływała cieniutka strużka krwi».
Ogarnęły mnie mdłości, a Helen zasłoniła ramieniem twarz, jakby chciała chronić się przed niewidzialnym ciosem.
«Bibliotekarz staruszek początkowo nie chciał o tym mówić. Podejrzewam, że z obawy, iż wezmę go za wariata. Powiedział tylko, że na ten widok jakby na chwilę stracił przytomność, a kiedy ponownie spojrzał w stronę nieznajomego, tego już nie było. Ale na stole poniewierały się rozrzucone dokumenty. Następnego dnia na rynku ze starociami kupił poświęconą skrzynkę i zamknął w niej na kłódkę papiery. Oświadczył, iż później, choć w dalszym ciągu pełnił funkcję bibliotekarza w archiwum, nic mu nie zakłóciło spokoju. Nigdy też więcej nie spotkał dziwnego mężczyzny».
«Ale co z Rossim?» – spytałem niecierpliwie.
«Postanowiłem sprawdzić każdy najdrobniejszy nawet trop wiodący do jądra sprawy. Spytałem starca o nazwisko zagranicznego naukowca. Nie pamiętał go, oświadczył tylko, że przypominał Włocha. Poradził mi, bym zajrzał do rejestru czytelników z roku tysiąc dziewięćset trzydziestego. Po dłuższych poszukiwaniach znalazłem nazwisko profesora Rossiego, który pochodził z Anglii, z Oksfordu. Napisałem zatem do niego list».
«Czy odpisał?» – spytała Helen, spoglądając nań błyszczącymi z emocji oczyma.
«Naturalnie, ale nie przebywał już na Oksfordzie. Przeniósł się na uniwersytet amerykański – na wasz, choć podczas naszej pierwszej rozmowy nie skojarzyłem tego faktu – więc list bardzo długo do niego wędrował, ale kiedy go tylko otrzymał, natychmiast odpisał. W liście oświadczył mi, że bardzo mu przykro, ale nic nie wie o archiwum, o którym wzmiankowałem, więc nie może mi w niczym pomóc. Gdy pojawicie się u mnie w domu na kolacji, pokażę wam ten list. Dotarł do mnie tuż przed wybuchem wojny».
«Tak, sprawa zaiste jest bardzo dziwna – mruknąłem. – Wprost nie potrafię tego zrozumieć».
«Wcale nie to jest w niej najdziwniejsze» – odparł szybko Turgut.
Obrócił w swoją stronę spisaną na pergaminie bibliografię i przeciągnął palcem po nazwisku Rossiego widniejącym na samym dole dokumentu. I znów zwróciłem uwagę na słowa następujące po jego nazwisku. Napisane były po łacinie, co do tego nie miałem najmniejszych wątpliwości. Łaciny uczyłem się tylko na dwóch pierwszych latach studiów i nigdy nie stanowiła mego ulubionego przedmiotu, a z upływem czasu stała się jeszcze bardziej niezdarna.
«Co tu jest napisane? Czy zna pan łacinę?»
Ku mej niezmiernej uldze Turgut skinął potakująco głową.
«Napis głosi: Bartolomeo Rossi: Duch… może widmo?… w amforze».
Myśli zawirowały mi w głowie.
«Ależ ja to zdanie znam. Tak w każdym razie myślę… Jestem pewien, że taki właśnie tytuł nosił jego artykuł, nad którym pracował tej wiosny. Pracował. Pokazał mi go jakiś miesiąc temu. Dotyczył greckiej tragedii oraz przedmiotów używanych w greckich teatrach jako rekwizyty sceniczne. – Helen wpatrywała się we mnie w napięciu. – Tak… jestem pewien, że nad tym właśnie obecnie pracuje».
«Ale najdziwniejsze w tym wszystkim jest to – powiedział Turgut, a ja wyczułem w jego głosie nieskrywany lęk – że choć tyle razy przeglądałem tę bibliografię, nigdy nie zauważyłem tego napisu. Ktoś ostatnio musiał dopisać nazwisko Rossiego».
«Należy odkryć, kto to zrobił – sapnąłem, patrząc ze zdumieniem na Turguta. – Musimy odkryć, kto jeszcze szperał w tych dokumentach. Kiedy pan był tu po raz ostatni?»
«Jakieś trzy tygodnie temu – odparł posępnym tonem Turek. – Ale poczekajcie chwilę, najpierw wypytam pana Erozana».
Gdy tylko wstał od stolika, czujny bibliotekarz natychmiast ruszył mu na spotkanie. Wymienili ze sobą kilka krótkich słów.
«I co powiedział?» – zapytałem.
«Dlaczego mnie o tym nie poinformował wcześniej? – jęknął zrozpaczony Turgut. – Wczoraj jakiś czytelnik dokładnie przestudiował zawartość tej skrzynki. – Dłuższą chwilę jeszcze konferował ze znajomym bibliotekarzem. Pan Erozan wskazał palcem drzwi. – To był tamten mężczyzna. – Turgut również wskazał drzwi. – Ten, który pojawił się tu jakiś czas temu i z którym Erozan wdał się w pogawędkę».
Gwałtownie odwróciliśmy się w stronę wyjścia. Ale drobnego człowieczka z siwą brodą i w białej mycce dawno już nie było".
Barley myszkował w swoim portfelu.
– No dobrze, wymienimy wszystkie pieniądze, jakie mam – oświadczył w końcu ponuro. – To pieniądze, które dał mi zwierzchnik James oraz kilkanaście funtów z mego kieszonkowego.
– Ja też zabrałam z Amsterdamu trochę gotówki. Zapłacę za bilety kolejowe i chyba będę w stanie pokryć koszty jedzenia i zakwaterowania, przynajmniej przez kilka najbliższych dni.
Prywatnie jednak zastanawiałam się, czy przy wilczym apetycie Barleya rzeczywiście starczy mi tych pieniędzy. To dziwne, że ktoś tak chudy jak on mógł pochłaniać takie ilości jedzenia. Też byłam szczupła, lecz nie wyobrażałam sobie, bym zdołała zjeść dwie kanapki w takim tempie, w jakim spałaszował je Barley. Myśl o pieniądzach trapiła mnie do chwili, kiedy podeszliśmy do kantoru, gdzie młoda niewiasta w granatowej kurtce obrzuciła nas bacznym spojrzeniem. Barley spytał ją o kursy walut. Kobieta sięgnęła po słuchawkę telefonu i zaczęła z kimś rozmawiać.