Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Wszystko to już widziałem. Moje podniecenie rosło. – Jestem najgłębiej przekonany, że są to góry widniejące na pierwszej mapie na zachodzie, prawda? – Głęboko westchnął. – Trudno jednak cokolwiek orzec. Nie jest opisana. Widnieje na niej jedynie kilka wersetów z Koranu i to dziwne motto… osobiście je kiedyś przetłumaczyłem. Brzmi mniej więcej tak: Tu znalazł przytułek w złu. Czytelniku, odkop go słowem».

Gwałtownie wyciągnąłem rękę, by go powstrzymać, ale mówił zbyt szybko.

«Nie!» – krzyknąłem, ale było już na wszystko za późno.

Turgut popatrzył na mnie ze zdumieniem. Helen przenosiła wzrok to na mnie, to na profesora. Pan Erozan oderwał się od swoich zajęć w odległej części czytelni i również skierował na mnie zdziwione spojrzenie.

«Przepraszam – szepnąłem. – To chyba działanie tych dokumentów. Są tak… intrygujące».

«Cieszę się, iż kolekcja ta tak bardzo pana zainteresowała. – Turgut prawie się rozpromienił mimo malującej się na jego obliczu powagi. Są to dziwaczne słowa. Rzeczywiście mogą wytrącić człowieka… eee… z równowagi».

W tej samej chwili na schodach rozległy się czyjeś kroki. Rozejrzałem się nerwowo, oczekując, że lada chwila pojawi się we własnej osobie Dracula. Ale w progu stanął jedynie drobny mężczyzna w zrobionej na szydełku mycce i ze zmierzwioną, siwą brodą. Pan Erozan natychmiast ruszył w jego stronę i wylewnie go powitał, a my wróciliśmy do naszych dokumentów. Turgut wyciągnął ze skrzynki kolejny pakiet.

«To już ostatni pergamin – wyjaśnił. – Nigdy nie zgłębiłem jego rzeczywistego sensu. W katalogu biblioteki oznaczony jest jako bibliografia Zakonu Smoka».

Serce gwałtownie obiło mi się o żebra, na twarz Helen wystąpiły gorące rumieńce.

«Bibliografia?»

«Tak, przyjacielu, bibliografia».

Turgut rozłożył ją delikatnie na stole. Pergamin wyglądał na niewiarygodnie stary i bardzo kruchy. Napisany był po grecku bardzo wprawną ręką. Jego górna krawędź była trochę postrzępiona, jakby stanowił ongiś część dłuższego zwoju, a dolna została po prostu oddarta. Na manuskrypcie nie było żadnych zdobień. Po prostu gęste rządki napisanych z wielką wprawą liter. Znów ciężko westchnąłem. Nigdy nie uczyłem się greckiego. Zdawałem sobie jednak sprawę z tego, że w przypadku tego tekstu potrzebna była perfekcyjna znajomość greki.

Kiedy gryzłem się ze swoim problemem, Turgut wyjął z teczki notatnik.

«Tekst ten przetłumaczył mi wybitny naukowiec z naszego uniwersytetu, specjalista od Bizancjum. Ma naprawdę zdumiewającą wiedzę na temat języka i piśmiennictwa bizantyjskiego. Macie przed sobą spis dzieł literackich, choć z większością z nich nigdy się nie spotkałem. – Otworzył notes i wygładził stronicę wypełnioną równym, schludnym pismem w języku tureckim. Teraz z kolei westchnęła Helen, a Turgut uderzył się dłonią w czoło. – Och, stokrotnie przepraszam. Będę wam tłumaczył na bieżąco, dobrze? Herodot: O traktowaniu jeńców wojennych, Pheseus: O rozumie i torturze, Orygenes: O pierwszej zasadzie, Euthymius Starszy: Los przeklętych, Gubent z Ghent: O naturze, święty Tomasz z Akwinu: Syzyf. Jak sami widzicie, jest to bardzo osobliwa kolekcja książek, z których wiele to po prostu unikaty. Mój przyjaciel, ów naukowiec zajmujący się Bizancjum, powiedział mi na przykład, że graniczyłoby z cudem, gdyby przetrwał nieznany wcześniej traktat chrześcijańskiego filozofa Orygenesa. Większość jego prac zniszczono, kiedy został oskarżony o herezję».

«Jaką herezję? – zdziwiła się Helen. – Przecież czytałam jego dzieła».

«Został oskarżony za stwierdzenie, że z chrześcijańskiej logiki wynika, iż nawet szatan powstanie z martwych i zostanie zbawiony. Czy możemy dalej studiować listę?»

«Czy byłby pan tak łaskaw i podczas lektury pisał nam na bieżąco wszystko po angielsku?»

«Z największą przyjemnością» – odparł, wyjmując pióro.

«I po co ci to?» – zapytała Helen.

Wyraz jej twarzy mówił więcej niż słowa. Czy przejechaliśmy taki kawał drogi, by zajmować się jakąś bezsensowną, zwariowaną listą książek?

«Wiem, na razie wszystko to nie ma sensu – odrzekłem cicho. – Ale zobaczmy, dokąd nas to zaprowadzi».

«Pozwólcie, przyjaciele, że przeczytam kilka kolejnych tytułów. Większość z tych książek traktuje o torturach, morderstwach i innych, bardzo nieprzyjemnych rzeczach. Erasmus: Ślepe losy mordercy, Henricus Curtis: Kanibale, Giorgio z Padwy: Przeklęci».

«Czy przy tytułach nie ma roku wydania?» – zapytałem, pochylając się nad dokumentem.

«Niestety, nie – odparł Turgut. – Co więcej, nie udało mi się zlokalizować większości z tych książek, a te, do których dotarłem, zostały wydane po roku tysiąc sześćsetnym».

«A więc napisano je już po śmierci Vlada Draculi» – zauważyła Helen.

Popatrzyłem na nią ze zdziwieniem. Mnie nie przyszła do głowy taka myśl. Była to prosta uwaga, ale w najwyższym stopniu zastanawiająca.

«Tak, miła pani. Wiele z tych prac powstało w ponad sto lat po jego śmierci, jak i śmierci sułtana Mehmeda. Niestety nie dowiedziałem się, w jaki sposób i kiedy bibliografia ta trafiła do kolekcji władcy. Ktoś zapewne ją do niej dołączył długo po znalezieniu się jej w Stambule».

«Ale przed rokiem tysiąc dziewięćset trzydziestym?» – spytałem.

Turgut obrzucił mnie ostrym spojrzeniem.

«W tym właśnie roku zamknięto kolekcję w skrzyni na klucz. Dlaczego pan o to pyta, profesorze?»

Zaczerwieniłem się zarówno dlatego, że wcale jeszcze nie byłem profesorem, jak też na widok Helen, która odwróciła się gwałtownie ode mnie, słysząc moje idiotyczne pytanie. Przez dłuższą chwilę milczałem. Nigdy nie znosiłem kłamstw i zapewniam Cię, Droga Córko, iż zawsze będę ich unikać.

Turgut przenikał mnie wzrokiem. Ogarnął mnie niepokój, gdyż po raz pierwszy pod jego pozorną jowialnością dostrzegłem, jakąś niebywałą czujność. Głęboko odetchnąłem. Postanowiłem porozmawiać później o wszystkim z Helen. Całkowicie ufałem Turgutowi. Sądziłem, że mógłby nam bardzo pomóc, gdyby wiedział więcej. Grając na czas, popatrzyłem na listę książek i tytuły przez niego przetłumaczone, a następnie zerknąłem na turecki oryginał, z którego przekładał na język angielski. Turek najwyraźniej unikał mego wzroku. Na ile powinniśmy mu wierzyć? Jeśli wyznam mu całą prawdę o tym, czego doświadczył tu Rossi, czy nie weźmie nas za wariatów? W tej samej chwili, patrząc na oryginalny grecki dokument, ujrzałem coś dziwnego. Sięgnąłem po bibliografię Zakonu Smoka. Nie wszystko tam było po grecku. Na samym końcu listy dostrzegłem wyraźny napis Bartolomeo Rossi, po którym następowało zdanie po łacinie.

«Wielki Boże!» – wykrzyknąłem.

Po chwili dopiero zorientowałem się, że mój donośny głos wywołał niepokój pośród użytkowników czytelni. Nawet pan Erozan, zajęty rozmową z brodatym mężczyzną w mycce, popatrzył z zainteresowaniem w naszą stronę.

Turgut na chwilę znieruchomiał, a Helen szybko przysunęła się do mnie.

«0 co chodzi? – zapytał Turek, wyciągając rękę w stronę dokumentu, na który wciąż patrzyłem w osłupieniu, i podążył za moim wzrokiem. Zerwał się na równe nogi. Był tak samo jak ja poruszony do żywego, co w obliczu tych wszystkich dziwnych, niewytłumaczalnych zdarzeń przyniosło mi pewną pociechę. – Wielki Boże! Profesor Rossi!»

Przez długą chwilę spoglądaliśmy na siebie w milczeniu.

«Czy panu to nazwisko coś mówi?» – zapytałem cicho.

Turgut popatrzył na mnie, a następnie na Helen.

«A państwu?» – spytał".

Barley przesłał mi serdeczny uśmiech.

– Musiałaś być bardzo zmęczona, skoro zmorzył cię tak głęboki sen. Mnie natomiast dręczyła świadomość kłopotów, w jakie wpadłaś. Co rzekliby inni, gdybyś im o wszystkim powiedziała? Tej pani na przykład… – wskazał głową naszą pogrążoną we śnie towarzyszkę podróży, która najwyraźniej zamierzała przespać całą drogę do Paryża. – Albo policji? Wzięliby cię za kompletną wariatkę. – Ciężko westchnął. – Naprawdę zamierzasz udać się samotnie na południe Francji? Lepiej powiedz mi, dokąd konkretnie jedziesz, zanim nie zatelefonuję do pani Clay, sprowadzając ci na głowę gorsze kłopoty.

Teraz z kolei ja przesłałam mu uśmiech. Już dwukrotnie rozmawialiśmy na ten temat.

– Ależ ty jesteś uparta -jęknął Barley. – Nigdy by nie przyszło mi do głowy, że taka dziewczyneczka może sprawić mi tyle kłopotów, a konkretnie przykrości, jakie spotkają mnie ze strony zwierzchnika Jamesa, jeśli zostawię cię gdzieś w środku Francji. – Jego słowa sprawiły, iż w oczach stanęły mi łzy, które jednak natychmiast wyschły. – Ale przynajmniej zanim złapiemy kolejny pociąg, będziemy mieli czas na solidny lunch. Na Gare du Nord serwują przepyszne kanapki, na które wydamy moje franki.

Użyta przez niego liczba mnoga sprawiła, że zrobiło mi się ciepło wokół serca.

29

Wyjście z nowoczesnego pociągu na olbrzymią arenę, jaką był dworzec Gare du Nord, ze staroświecką kopułą ze stali i szkła, przez które do środka wlewały się potoki słonecznego światła, stanowi właściwe wejście do Paryża. Kiedy z Barleyem postawiliśmy stopy na peronie, przez kilka długich minut chłonęliśmy widok i atmosferę tego miejsca. W każdym razie ja byłam zachwycona urodą stacji, choć wcześniej wielokrotnie już na niej bywałam podczas podróży z ojcem. Dworzec tętnił życiem, gwarem i hałasem. Zewsząd dochodziły dżwiąki wjeżdżających pociągów, ludzkich rozmów, pośpiesznych kroków, gwizdów, łopot gołębich skrzydeł, szczęk wrzucanych do automatów monet. Minął nas stary mężczyzna w czarnym berecie obejmujący młodą kobietę. Miała elegancko ufryzowane rude włosy, a na ustach różową szminkę. Od razu wyobraziłam sobie, że dworzec stanowi jej miejsce pracy. Och, patrzeć na to wszystko, będąc paryżanką, będąc dorosłą, mając na nogach buty na wysokich obcasach i dojrzały biust, a przy boku podstarzałego artystę! Wtedy też dotarło do mej świadomości, że mężczyzna w berecie mógł być ojcem towarzyszącej mu kobiety. Ogarnęło mnie uczucie samotności.

Odwróciłam się do Barleya, którego uwagę najwyraźniej bardziej pochłaniały unoszące się w powietrzu zapachy niż sceneria dworca.

49
{"b":"97494","o":1}