Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Wiem, jak obsługiwać radio.

– Mógłbyś mnie bez kłopotu nauczyć.

– Mnie też – powiedziały równocześnie Siostra Yu i GaoLing.

Sprzeczaliśmy się, prześcigając się nawzajem w odwadze. Musieliśmy być trochę niegrzeczni wobec siebie i wytykać sobie różne rzeczy. Nauczyciel Pan nie mógł zostać sam z powodu słabego wzroku. Siostra Yu miała za słaby słuch. GaoLing miała kłopoty ze stopami i bała się duchów, przez co uciekała w złą stronę. Ze mną też nie wszystko było w porządku, ale wreszcie pozwolono mi jechać jako ostatniej, mogłam więc do końca odwiedzać grób Kai Jinga.

Teraz mogę się przyznać, jak bardzo się bałam przez ostatnich kilka dni. Byłam odpowiedzialna za cztery dziewczynki: sześcioletnią, ośmioletnią, dziewięcioletnią i dwunastoletnią. Myśl, że zawsze mogę zginąć z własnej ręki, była dla mnie pociechą, ale denerwowałam się, czekając na śmierć z rąk Japończyków. Po wyjściu każdej grupy dziewcząt sierociniec zdawał się robić coraz większy, a kroki pozostałych rozlegały się coraz głośniejszym echem. Bałam się, że żołnierze przyjdą i znajdą radio, a potem oskarżą mnie o szpiegostwo i będą torturować. Rozmazałam na twarzach dziewczynek trochę błota i powiedziałam im, że gdyby przyszli Japończycy, mają się drapać po głowie i skórze udając, że mają wszy. Prawie co godzina modliłam się do Jezusa i Buddy w nadziei, że któryś mnie wysłucha. Zapaliłam kadzidełko przed fotografią Drogiej Cioci, chodziłam na grób Kai Jinga i szczerze mówiłam mu o swoim strachu.

– Gdzie się podział mój charakter? – pytałam go. – Mówiłeś, że jestem silna. Gdzie jest teraz ta siła?

Czwartego dnia naszego samotnego pobytu w sierocińcu przez radio nadeszła wiadomość: “Przyjeżdżajcie szybko. Ruszyły pociągi". Poszłam powiedzieć o tym dziewczynkom i po chwili zobaczyłam, że stał się cud, ale nie wiem, czy za sprawą zachodniego Boga, czy chińskich bogów. Byłam wdzięczna, że wszystkie cztery dziewczynki miały spuchnięte oczy, z których kącików sączyła się zielona ropa. Dostały infekcji oczu, niegroźnej, ale o paskudnym wyglądzie. Nikt nie miałby ochoty ich dotykać. Pomyślałam szybko o sobie i wpadłam na pewien pomysł. Wzięłam trochę resztek kleiku ryżowego, który jadłyśmy rano, odsączyłam płynną część i rozsmarowałam płyn na skórze, policzkach, czole, szyi i dłoniach, a kiedy wyschłam, miałam pergaminową i pomarszczoną skórę starej wieśniaczki. Nalałam trochę tej lepkiej ryżowej wody do termosu i dodałam krwi kurczaka. Kazałam dziewczynkom zebrać kurze jaja, jakie zostały w zagrodzie, nawet te zgniłe, i włożyć je do worków. Byłyśmy gotowe do zejścia ze wzgórza na stację kolejową.

Gdy przeszłyśmy ze sto kroków drogą, zobaczyłyśmy pierwszego żołnierza. Zwolniłam kroku i wypiłam łyk z termosu. Żołnierz pozostał na miejscu i zatrzymał nas, kiedy doszłyśmy do niego.

– Dokąd idziecie? – zapytał.

Spojrzałyśmy wszystkie na jego twarz i ujrzałyśmy na niej wyraz niesmaku. Dziewczynki zaczęły się drapać po głowach. Zanim odpowiedziałam, kaszlnęłam w chustkę i złożyłam ją, żeby zobaczył krwawy śluz.

– Idziemy na targ sprzedać jajka – powiedziałam. Uniosłyśmy worki. – Przyjmie pan trochę w prezencie?

Machnął ręką.

Odeszłyśmy kawałek i wzięłam do ust kolejną porcję ryżowej wody z krwią. Zatrzymywano nas jeszcze dwa razy i dwa razy kaszlałam czymś, co wyglądało jak wydzielina chorej na gruźlicę. Dziewczynki przyglądały się zaropiały – mi oczyma.

Kiedy przyjechałyśmy do Pekinu, przez okno pociągu zobaczyłam GaoLing, która po nas wyszła. Zmrużyła oczy, żeby się upewnić, czy to na pewno ja wysiadam z pociągu – Podeszła wolno z przerażeniem w oczach.

– Co ci się stało? – spytała. Jeszcze raz splunęłam krwią w chustkę. – Aj-ja! – krzyknęła, odskakując.

Pokazałam jej termos z odstraszającym pościg “japońskim sokiem". Potem zaczęłam się śmiać i nie potrafiłam przestać. Oszalałam z radości i ulgi.

– Cały czas umierałam z niepokoju, a ty sobie żarty stroisz – narzekała GaoLing.

Umieściliśmy dziewczynki w domach byłych uczennic. W ciągu następnych lat niektóre wyszły za mąż, inne zmarły, jeszcze inne przyjeżdżały odwiedzić nas jako przybranych rodziców. GaoLing i ja zamieszkałyśmy w pokojach z tyłu starego sklepu z tuszem w Dzielnicy Glazurowania Naczyń. Zabrałyśmy ze sobą Nauczyciela Pana i Siostrę Yu. Co do męża GaoLing, wszyscy mieliśmy nadzieję, że nie żyje.

Oczywiście, złościłam się nad wyraz, że właścicielem sklepu jest rodzina Changów. Od śmierci Drogiej Cioci nie myślałam zbyt często o trumniarzu. Teraz rozkazywał nam sprzedawać więcej tuszu, sprzedawać szybciej. Człowiek, który zabił mojego dziadka i ojca, który przysporzył Drogiej Cioci tylu cierpień, że zrujnowała własne życie. Doszłam jednak do wniosku, że jeśli szuka się odwetu, należy być blisko osoby, którą chce się zniszczyć. Postanowiłam zamieszkać w sklepie, bo tak było praktyczniej. Tymczasem mogłam obmyślać plany zemsty.

Na szczęście ojciec Changa nie niepokoił nas za bardzo w sprawach interesu. Tusz sprzedawał się dobrze, o wiele lepiej niż przed naszym przybyciem. Dlatego że ruszyłyśmy głową. Była wojna. Kto miał tyle spokoju i czasu, by trzeć tusz, medytując nad tym, co ma napisać? Zauważyłyśmy też, że rodzina Changów obniżyła jakość składników, więc pałeczki i kostki łatwo się kruszyły. To Nauczyciel Pan podsunął pomysł, żeby robić tusz błyskawiczny. Starłyśmy tani tusz, zmieszałyśmy z wodą i nalałyśmy do małych słoiczków, które kupiłyśmy za grosze od podupadającej apteki.

Nauczyciel Pan okazał się bardzo dobrym sprzedawcą. Miał maniery i charakter pisma starego uczonego, co pomagało przekonać klientów o doskonałej jakości naszego błyskawicznego tuszu, choć w rzeczywistości wcale nie był tak wyśmienity. Jednak aby zademonstrować jego walory, Nauczyciel Pan musiał bardzo uważać, żeby nie pisać niczego, co mogło zostać zinterpretowane jako antyjapońskie lub profeudalne, chrześcijańskie lub komunistyczne. Nie było to proste zadanie. Kiedyś postanowił pisać o jedzeniu. Na pozór nie kryło się w tym żadne niebezpieczeństwo. Napisał więc “Rzepy smakują najlepiej z marynaty", GaoLing jednak niepokoiła się, czy nie zostanie to odczytane albo jako obelga dla Japończyków, albo przymilanie się Japończykom, ponieważ rzepa jest podobna do rzodkwi, japońskiego przysmaku. Nauczyciel Pan napisał więc: “Ojciec, Matka, Brat, Siostra". Siostra Yu powiedziała, że wygląda to jak lista osób, które zginęły, i dlatego może oznaczać protest przeciw okupacji.

– To może być także przejaw sentymentu wobec konfucjańskich zasad rodzinnych – dodała GaoLing. – Chęć powrotu do czasów cesarskich.

Wszędzie czaiło się niebezpieczeństwo, w słońcu, gwiazdach, kierunkach wiatru, bo każdego z nas niepokoiły różne skojarzenia. Każda liczba, kolor i zwierzę miały złe znaczenie. Każde słowo mogło brzmieć podobnie do innego. W końcu wpadłam na najlepszy pomysł, który został zaakceptowany. Napis brzmiał: “Proszę wypróbować nasz tusz błyskawiczny. Tani i łatwy w użyciu".

Podejrzewaliśmy, że wielu studentów uniwersytetu, kupujących nasz tusz, to komunistyczni rewolucjoniści, malujący plakaty propagandowe, które rozlepiano na murach w środku nocy. Plakaty głosiły: “Walczmy razem". Rachunki prowadziła Siostra Yu i nie była zbyt surowa, gdy biedniejsi studenci mieli za mało pieniędzy, żeby zapłacić za tusz.

– Zapłać, ile masz – mówiła. – Student musi mieć zawsze dość tuszu do nauki.

Siostra Yu dbała także, abyśmy mieli pieniądze dla siebie i aby ojciec Changa nie zauważył, że brakuje jakiejś sumy.

Kiedy w 1945 roku skończyła się wojna, nie musieliśmy się już przejmować ukrytymi znaczeniami słów, które mogły nam przysporzyć kłopotów z Japończykami. Na ulicach przez cały dzień wybuchały petardy i panował nastrój nerwowej radości. Z dnia na dzień w mieście zaczęli się tłoczyć sprzedawcy najwymyślniejszych smakołyków i wróżbici, głoszący tylko najlepsze wiadomości. GaoLing uznała, że to dobry dzień, by zapytać o swój los. Razem z Siostrą Yu postanowiłyśmy jej towarzyszyć.

Wróżbita, którego wybrała GaoLing, umiał pisać trzy różne słowa równocześnie trzema pędzelkami, które trzymał jedną ręką. Jeden pędzelek spoczywał między czubkiem jego kciuka a palcem. Drugi trzymał u nasady kciuka. Trzeci miał przypięty do zgięcia przegubu.

– Czy mój mąż nie żyje? – zapytała go GaoLing.

Byłyśmy zaskoczone taką bezceremonialnością. Wstrzymałyśmy oddech, gdy wróżbita napisał naraz trzy znaki: “Powrót Strata Nadzieja".

– Co to znaczy? – odezwała się Siostra Yu.

– Za następną niewielką ofiarę – odrzekł wróżbita – niebiosa pozwolą mi wyjaśnić.

Ale GaoLing powiedziała, że tyle jej wystarczy, i poszłyśmy dalej.

– Nie żyje – oznajmiła nam GaoLing.

– Dlaczego tak uważasz? – spytałam. – Wiadomość może też oznaczać, że żyje.

– Wynika z niej jasno, że mam stracić nadzieję na jego powrót.

– Może też znaczyć, że wróci do domu i wtedy my stracimy nadzieję – zasugerowała Siostra Yu.

– Niemożliwe – odparła GaoLing, ale dostrzegłam na jej czole zmarszczkę zwątpienia.

Nazajutrz po południu siedzieliśmy na podwórku sklepu, rozkoszując się nowym poczuciem swobody, gdy nagle usłyszeliśmy wołanie:

– Hej, myślałem, że nie żyjesz!

Jakiś mężczyzna patrzył na GaoLing. Miał na sobie wojskowy mundur.

– Po co przyszedłeś? – zapytała GaoLing, wstając z ławki. Mężczyzna prychnął.

– Mieszkam tu. To mój dom.

Wiedzieliśmy już, że to Fu Nań. Pierwszy raz ujrzałam człowieka, który mógł zostać moim mężem. Był potężny jak jego ojciec, o długim i szerokim nosie. GaoLing wstala, wzięła jego tobołek i poprosiła, żeby usiadł. Traktowała go z wyszukaną grzecznością, jak nieproszonego gościa.

– Co się stało z twoimi palcami? – zapytała. Brakowało mu małych palców u obu dłoni. Z początku wydawał się zmieszany, ale po chwili wybuchnął krótkim śmiechem.

– Jestem przeklętym bohaterem wojennym – powiedział. Obrzucił nas przelotnym spojrzeniem. – Kto to jest?

GaoLing przedstawiła nas, mówiąc, co każde z nas robi w sklepie. Fu Nań kiwał głową, po czym wskazał Siostrę Yu.

55
{"b":"94968","o":1}