Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Skręciłam i poszłam w inną stronę, kierując się linią ściany urwiska. Mignęły mi strzępki materiału – jej ubranie? Ujrzałam wrony, które niosły w dziobach jakieś kawałki – jej ciała? Doszłam do bezdrzewnej połaci ziemi, poznaczonej kopczykami kamieni – tysięcy kawałków jej czaszki i kości. Gdziekolwiek spojrzałam, widziałam jej roztrzaskane i porozrywane ciało. Ja to zrobiłam. Przypominałam sobie klątwę wiszącą nad jej rodziną, moją rodziną, smocze kości, które nie zostały zwrócone na miejsce pochówku. Chang, ten okropny człowiek, chciał, abym wyszła za jego syna tylko po to, żebym mu powiedziała, gdzie znaleźć więcej tych kości. Jak w swojej głupocie mogłam się wcześniej nie domyślić?

Szukałam jej aż do zmierzchu. Oczy miałam zapuchnięte od pyłu i łez. Nie znalazłam jej. Wspinając się z powrotem na skarpę, byłam już dziewczyną, która zgubiła na Końcu Świata kawałek siebie.

Przez pięć dni nie mogłam się ruszać. Nie mogłam jeść. Nie mogłam nawet płakać. Leżałam w pustym k'ang i czułam tylko powietrze ulatujące z mojej piersi. Kiedy zdawało mi się, że już nic nie zostało, z mojego ciała wciąż coś wysysało oddech. Czasem nie mogłam uwierzyć w to, co się stało. Nie chciałam uwierzyć. Skupiłam się, aby wywołać obraz Drogiej Cioci, usłyszeć jej kroki, zobaczyć jej twarz. Jej twarz widziałam tylko we śnie, zawsze wykrzywioną gniewem. Mówiła, że klątwa wisi już nade mną i nigdy już nie zaznam spokoju. Byłam skazana na wieczną zgryzotę. Szóstego dnia zaczęłam płakać i nie przestawałam od rana do wieczora. Gdy wreszcie nic nie czułam, podniosłam się z łóżka i wróciłam do życia.

Nikt już nie wspominał ani słowem o tym, że mam odejść do domu Changów. Umowę małżeńską odwołano, a Matka przestała udawać, że jestem jej córką. Nie wiedziałam, czy należę jeszcze do tej rodziny, i gdy czasem Matka była ze mnie niezadowolona, groziła, że sprzeda mnie w niewolę staremu, choremu na gruźlicę pasterzowi. Nikt nie mówił o Drogiej Cioci, ani żywej, ani martwej. Choć ciotki zawsze wiedziały, że jestem jej nieślubną córką, nie żałowały mnie jako opłakującego stratę matki dziecka. Kiedy nie mogłam powstrzymać się od łez, odwracały twarze, znajdując nagle bardzo pilne zajęcie dla oczu i palców.

Tylko GaoLing odzywała się do mnie nieśmiało.

– Jesteś jeszcze głodna? Jak nie chcesz tego pierożka, ja go zjem.

I pamiętam jeszcze to: często, gdy leżałam w k'ang, GaoLing przychodziła do mnie i nazywała mnie Starszą Siostrą. Gładziła mnie po ręce.

Dwa tygodnie po śmierci Drogiej Cioci przez bramę przebiegła czyjaś postać, wyglądająca jak ścigany przez diabła żebrak. Był to Młodszy Wuj z Pekinu. Ubranie i oczy miał pokryte sadzą. Gdy otworzył usta, dobył się z nich zduszony krzyk.

– Co się stało? Co się stało? – wołała Matka, wybiegając z piwnicy.

Wszyscy inni też wybiegli z pracowni, potykając się. Zjawili się też niektórzy lokatorzy, a za nimi pełzające dzieci i szczekające psy.

– Nie ma – powiedział Młodszy Wuj. Szczękał zębami, Jakby było mu zimno. – Wszystko spalone. Koniec z nami.

– Spalone? – krzyknęła Matka. – O czym ty mówisz? Wuj opadł na ławkę, krzywiąc w rozpaczy twarz.

– Sklep przy ulicy, kwatery za sklepem, wszystko obróciło się w popiół.

GaoLing zacisnęła dłoń na mojej ręce.

Kawałek po kawałku Matka i ciotki wydobywały z niego szczegóły zdarzenia. Zeszłej nocy, mówił, do Ojca przyszła Droga Ciocia. Miała rozpuszczone włosy, z których kapały łzy i czarne krople krwi, a Ojciec natychmiast się domyślił, że nie jest zwykłym snem, tylko duchem.

– Liu Jin Senie! – zawołała Droga Ciocia. – Czy drewno kamforowe jest dla ciebie cenniejsze od mojego życia? Niech zatem drewno buchnie ogniem, tak jak ja.

Ojciec machnął ręką, aby ją odgonić, ale przewrócił lampę olejową, która mu się nie śniła, lecz stała na stoliku obok łóżka. Usłyszawszy hałas, Starszy Wuj usiadł i zapalił zapałkę, żeby zobaczyć, co się wylało na podłogę. Młodszy Wuj mówił, że w tym momencie Droga Ciocia wyrwała mu zapałkę spomiędzy palców. Buchnęła fontanna płomieni. Starszy Wuj krzyczał do Młodszego Wuja, aby pomógł mu zgasić ogień. Podobno przez sztuczkę Drogiej Cioci, zamiast dzbanka zimnej herbaty, Młodszy Wuj wylał na ogień słój wina pai gar. Płomienie skoczyły wyżej. Ojciec i obaj wujowie zbudzili synów śpiących w sąsiednim pokoju; potem wszyscy stali na podwórku, przyglądając się, jak ogień trawi ich posłania, transparenty przy drzwiach, ściany. Im więcej pożerały płomienie, tym większy odczuwały głód. Zakradły się do sklepu po nowy łup. Pożarły zwoje słynnych uczonych, którzy pisali naszym tuszem. Liznęły owinięte w jedwab szkatułki z najdroższymi pałeczkami tuszu. Gdy z pałeczek wyciekła żywica, ogień ryknął z radości, zabierając się do uczty z jeszcze większym apetytem. W ciągu godziny fortuna naszej rodziny uniosła się do bogów, zmieniając się w kadzidło, popiół i trujący dym.

Matka, Starsza Ciotka i Młodsza Ciotka zasłaniały sobie dłońmi uszy, jak gdyby tylko w ten sposób mogły pozostać przy zdrowych zmysłach.

– Los zwrócił się przeciw nam! – wołała Matka. – Czy może być coś gorszego?

Młodszy Wuj, śmiejąc się i płacząc, rzekł, że rzeczywiście może.

Budynki obok naszego sklepu również zaczęły płonąć. W sklepie od wschodu sprzedawano stare książki naukowe a budynek od zachodu po same krokwie był wypełniony dziełami malarzy. W środku pomarańczowej nocy sklepikarze wyrzucali swoje towary na pokrytą popiołem ulicę. Potem przyjechała straż ogniowa. Wszyscy pomagali i wylewali w powietrze tyle wiader wody, że zdawało się, jakby padał deszcz. I później rzeczywiście spadł rzęsisty deszcz, niszcząc uratowane towary, ale ratując resztę dzielnicy przed spaleniem.

Zanim Młodszy Wuj skończył opowiadać, Matka, moje ciotki i GaoLing przestały łkać. Wyglądały, jak gdyby z ich stóp uciekła krew i kości. Chyba czuły się tak jak ja, gdy w końcu zrozumiałam, że Droga Ciocia nie żyje.

Matka pierwsza odzyskała zmysły.

– Zabierzcie z piwnicy srebrne sztabki – powiedziała do nas. – I zbierzcie razem całą swoją cenną biżuterię.

– Po co? – zdziwiła się GaoLing.

– Nie bądź głupia. Inni sklepikarze zmuszą naszą rodzinę do zapłacenia za szkody. – Matka popchnęła ją. – Do dzieła, pośpiesz się. – Ściągnęła bransoletkę z przegubu GaoLing. – Zaszyjcie biżuterię w rękawach najgorszych kaftanów. Wydrążcie najtwardsze dzikie jabłka i włóżcie do środka złoto. Jabłka załadujcie na wóz i przysypcie zgniłymi. Kucharzu, sprawdź, czy lokatorzy mogą nam sprzedać jakieś taczki, nie targuj się zanadto. Niech każdy zrobi tobołek, ale nie zabiera drobiazgów… – Byłam zdumiona szybkością myśli Matki, jak gdyby była przyzwyczajona biec dwa kroki przed falą powodzi.

Nazajutrz do domu wrócili Ojciec, Starszy Wuj i ich synowie. Z brudnymi twarzami i w czarnych ubraniach już wyglądali jak nędzarze. Starsza Ciotka i Młodsza Ciotka Przypadły do nich, przekrzykując się nawzajem:

– Stracimy dom?

– Będziemy głodować?

– Naprawdę musimy uciekać?

Młodsze dzieci zaczęły płakać. Ojciec zachowywał się Jak głuchoniemy. Usiadł na swoim krześle z drewna wiązowego, pocierając rękę i oświadczając, że to najlepsza rzecz, jaką kiedykolwiek posiadał i stracił. Tego wieczoru nikt nie jadł. Nie zebraliśmy się na podwórku, żeby odetchnąć wieczornym wiatrem. GaoLing i ja spędziłyśmy noc razem, rozmawiając i płacząc, przysięgając sobie, że umrzemy razem jako siostry. Wymieniłyśmy na znak przysięgi szpilki do włosów. Jeżeli nawet sądziła, że winna naszych nieszczęść jest Droga Ciocia, nie mówiła o tym, jak reszta rodziny. Nie winiła mnie za to, że Droga Ciocia zjawiła się w ich życiu z powodu moich narodzin. Przeciwnie, GaoLing powiedziała mi, że powinnam się cieszyć z tego, że Droga Ciocia już nie żyje i nie będzie cierpiała z powodu powolnej śmierci z głodu i wstydu, jaka nas czekała. Zgodziłam się, jednak wolałabym, żeby była ze mną. Ale była na Końcu Świata. A może rzeczywiście krążyła po ziemi, szukając zemsty?

Następnego dnia w naszej bramie zjawił się jakiś człowiek i wręczył Ojcu list z pieczęciami. Napisano skargę, obarczając naszą rodzinę odpowiedzialnością za pożar i szkody. Urzędnik powiedział, że gdy tylko właściciele zniszczonych sklepów sporządzą listę strat, podadzą kwotę sędziemu, który powiadomi nas, jak mamy uregulować dług. Tymczasem, powiedział, nasza rodzina powinna przedstawić akt własności na dom i ziemię. Ostrzegł nas, że ogłosi o tym we wsi, żeby ludzie wiedzieli i mogli na nas donieść, gdybyśmy próbowali uciekać.

Po wyjściu urzędnika czekaliśmy, co powie nam Ojciec. Opadł ciężko na swoje krzesło. Wówczas Matka zapowiedziała:

– Koniec z nami. Nie zmienimy losu. Dzisiaj idziemy na rynek, jutro będziemy ucztować.

Matka dała nam wszystkim ogromne kieszonkowe, jakiego nigdy nie dostaliśmy przez całe życie. Powiedziała, że mamy nakupić jedzenia, owoców i słodyczy, przysmaków i tłustych mięs, wszystkiego, czego sobie zawsze odmawialiśmy, ale na co zawsze mieliśmy ochotę. Zbliża się Święto Księżyca, więc nasze zakupy nie będą niczym niezwykłym, ponieważ tłum ludzi przygotowuje się do świątecznej uczty.

Z okazji święta odbywały się jarmarki z występami żonglerów i akrobatów, byli sprzedawcy lampionów i zabawek oraz więcej niż zazwyczaj oszustów i paskarzy. Przepychając się przez hordy kupujących, trzymałyśmy się z GaoLing za ręce. Widziałyśmy zapłakane dzieci, które się zgubiły, i mężczyzn o wyglądzie łotrów, którzy bezczelnie się nam przyglądali. Droga Ciocia zawsze mnie ostrzegała przed bandytami z dużych miast, którzy kradną głupie wiejskie dziewczęta i sprzedają w niewolę. Zatrzymałyśmy się przy straganie z ciasteczkami księżycowymi. Były czerstwe. Wzgardziłyśmy szarą wieprzowiną. Zajrzałyśmy do słojów z kawałkami tofu, które były lepkie i śmierdziały. Miałyśmy pieniądze i wolno nam było kupić, co tylko zechcemy, ale nie potrafiłyśmy znaleźć nic dobrego i wszystko wydawało się zepsute. Wędrowałyśmy w tłumie ściśnięte jak cegły w murze.

Później znalazłyśmy się w Zaułku Żebraków, gdzie nigdy przedtem nie byłam. Co krok widziałyśmy jakąś żałosną postać: człowieka z ogoloną głową, bez rąk i nóg, którego korpus kołysał się na plecach jak żółw na skorupie. Chłopca bez kości z nogami owiniętymi wokół szyi. Karła, którego policzki, brzuch i uda przekłuwały długie igły. Wszyscy żebracy lamentowali tak samo:

42
{"b":"94968","o":1}