Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Tak więc Ruth nie zwróciła się z prośbą do matki. Postanowiła natomiast odłożyć wszystko na parę dni i skupić się na tłumaczeniu. Powiedziała o tym matce, a LuLing przestrzegła ją, by za długo nie zwlekała. Później za każdym razem, gdy matka pytała ją, czy już skończyła, Ruth odpowiadała:

– Właśnie miałam skończyć, ale nagle się okazało, że trzeba coś zrobić dla klienta.

Przeszkadzały jej inne problemy, które miały związek z Artem, dziewczynkami, domem albo wakacjami.

– Nie znajdzie czasu dla matki, tyle pracy – skarżyła się LuLing. – Na kino, wizytę u przyjaciółki zawsze czas.

W zeszłym roku matka przestała się dopytywać, co zastanowiło Ruth. Czyżby dała za wygraną? Niemożliwe. Pewnie zapomniała. Kartki zapisane chińskimi znakami spoczęły już na dnie szuflady.

Kiedy znów ujrzały światło dzienne, Ruth poczuła wyrzuty sumienia. Może powinna zlecić to komuś biegle władającemu chińskim. Art mógłby kogoś spytać – studenta językoznawstwa, jakiegoś starego profesora na emeryturze, który poza uproszczonymi znakami będzie znał tradycyjne. Zrobi to, kiedy tylko znajdzie wolną chwilę. Położyła kartki na stosie papierów i zamknęła szufladę, czując się już odrobinę mniej winna.

Gdy zbudziła się rano, Art już wstał i w pokoju obok ćwiczył jogę.

– Cześć – powiedziała sama do siebie. – Jest tu kto? – Wrócił jej głos, choć po długim milczeniu brzmiał nieco piskliwie.

Myjąc zęby w łazience, usłyszała przeraźliwy krzyk Dory:

– Chcę to oglądać! Włącz z powrotem! To jest też mój telewizor.

– Ten program jest dla małych dzieci! – odwrzasnęła Fia. – Dla takich maluchów jak ty, tiu, tiu, tiu!

Od rozwodu Arta dziewczynki mieszkały trochę w domu matki i ojczyma w Sausalito, a trochę w edwardiańskim mieszkaniu Arta przy Yallejo Street. Co drugi tydzień wszyscy czworo – Art, Ruth, Sofia i Dory – gnieździli się w pięciu miniaturowych pokoikach, z których jeden był tak ciasny, że udało się tam wepchnąć tylko piętrowe łóżko. W mieszkaniu znajdowała się jedna zaledwie staroświecka i niewygodna łazienka, której Ruth szczerze nie znosiła. Żelazna wanna na nóżkach dawała tyle ciepła, co sarkofag, a z dwóch kurków nad ustawioną na postumencie umywalką leciał albo wrzątek, albo ciekły lód. Sięgając po nić dentystyczną, Ruth przewróciła wszystkie rzeczy stojące na parapecie pod oknem: płyn przeciw zmarszczkom, środki na pryszcze, nożyczki do wycinania włosków w nosie i plastikowy kubek z dziewięcioma szczoteczkami do zębów, o których nigdy nie było wiadomo, do kogo właściwie należą i kiedy zostały kupione. Gdy sprzątała rozsypane przedmioty, rozległo się głośne walenie do drzwi.

– Musisz poczekać! – zawołała schrypniętym głosem.

Łomotanie nie ustawało. Ruth zerknęła na sierpniowy rozkład korzystania z łazienki, przybity do drzwi z obu stron. Plan określał precyzyjnie co do kwadransa, czyja kolej przypada na którą godzinę. Ruth zapisała się na sam koniec, a ponieważ reszta domowników zwykle była spóźniona, musiała ponosić wszystkie konsekwencje swojego wyboru. Pod rozkładem dziewczynki dopisały dodatkowe prawa i poprawki oraz listę kar i sankcji za naruszenie harmonogramu, dotyczącego korzystania z umywalki, toalety i prysznica, a także zasadę, według której prawo do prywatności może być zastrzeżone w BARDZO WYJĄTKOWEJ SYTUACJI (co trzykrotnie podkreślono).

Walenie powtórzyło się.

– Ruth! Mówię, że ktoś dzwoni! – Dory uchyliła drzwi i przez szparę wsunęła telefon bezprzewodowy. Kto mógł dzwonić dwadzieścia po siódmej rano? Matka, nie ma wątpliwości. Ilekroć Ruth nie dzwoniła do niej przez kilka dni, LuLing przeżywała kryzys.

– Ruthie, wrócił ci głos? Możesz mówić? – To była Wendy, jej najlepsza przyjaciółka. Rozmawiały ze sobą prawie codziennie. Ruth usłyszała, jak Wendy czyści nos. Czyżby płakała?

– Co się stało? – szepnęła Ruth. Nie mów, tylko mi tego nie mów, powtarzała w duchu w rytm głośnych uderzeń serca. Wendy na pewno zaraz jej powie, że ma raka. Wczorajszy niepokój wrócił do Ruth ze zdwojoną siłą, mrożąc jej krew w żyłach.

– Nie mogę wyjść z szoku – ciągnęła Wendy. – Właśnie… Zaczekaj chwileczkę. Mam drugi telefon.

Ruth była już prawie pewna, że nie chodzi o raka. Może ktoś ją napadł albo złodzieje włamali się do domu, więc dzwonią do niej ludzie z policji. W każdym razie musiało się stać coś poważnego, skoro Wendy zaczęła płakać. Co ma jej powiedzieć? Przytrzymując słuchawkę podbródkiem, Ruth przeczesała palcami krótko przycięte włosy. Zauważyła, że zaczęły odpadać kawałki srebrzystej powłoki lustra. A może po prostu widać siwe korzonki włosów? Niedługo skończy czterdzieści sześć lat. Kiedy jej twarz zaczęła tracić dziecinną pucołowatość? Pomyśleć, że kiedyś nie cierpiała swojej cery wiecznej nastolatki! Teraz miała zmarszczki w kącikach ust. Wyglądała przez to na zdegustowaną, zupełnie jak matka. Ruth ożywiła nieco wargi pomadką. Dzięki Bogu, pod innymi względami nie przypominała matki. LuLing była wiecznie ze wszystkiego niezadowolona, a przez całe dzieciństwo Ruth pogrążała córkę w atmosferze beznadziejnej rezygnacji. Dlatego Ruth nie cierpiała kłótni z Artem. Ze wszystkich sił starała się pohamować gniew. Czasem jednak dochodziła do punktu, w którym musiała wybuchnąć, a potem nie mogła się nadziwić, jak mogła stracić nad sobą panowanie.

Po drugiej stronie znów odezwała się Wendy: – Jesteś tam jeszcze? Przepraszam. Robimy obsadę do filmu o trzęsieniu ziemi i dzwoni mnóstwo ludzi naraz. – Wendy prowadziła własną agencję, zajmującą się łowieniem statystów, którzy mieli nadawać filmom lokalny koloryt San Francisco – wąsatych policjantów, wysokich jak koszykarze transwestytów i innych postaci, które nie miały pojęcia, że wyglądają niczym własne karykatury. – Na dodatek parszywie się czuję – powiedziała Wendy, po czym kichnęła i znów wydmuchała nos. A więc nie płacze, pomyślała Ruth, ale chwilę później usłyszała w słuchawce dwa suche trzaski. – Cholera – odezwała się Wendy. – Zaczekaj. Szybko załatwię ten telefon.

Ruth nie lubiła czekać na linii. Cóż to mogła być za nie – cierpiąca zwłoki sprawa, o której Wendy musiała jej powiedzieć tak wcześnie? Czyżby jej mąż miał romans? Joe? Nie, na pewno nie poczciwy Joe. A więc o co chodzi?

W drzwiach ukazała się głowa Arta, który wymownie postukał w zegarek. “Dwadzieścia pięć po siódmej" – powiedział bezgłośnie. Ruth miała go właśnie poinformować, że dzwoni Wendy w bardzo pilnej sprawie, lecz on już zawrócił wąskim korytarzem.

– Dory! Fia! Szybko. Za pięć minut Ruth zabiera was na lodowisko. Ruszać się z życiem. – Dziewczynki zaczęły piszczeć, Ruth natomiast poczuła się jak koń przed barierą startową.

– Za moment przyjdę! – zawołała. – Dziewczynki, jeżeli nie zdążyłyście zjeść śniadania, wypijcie po całej szklance mleka, żebyście nie umarły na szok hipoglikemiczny.

– Nie mów “umarły" – jęknęła Dory. – Nie cierpię, kiedy tak mówisz.

– Boże, co tam się dzieje? – odezwał się ponownie głos Wendy w słuchawce.

– Normalny początek tygodnia – odparła Ruth. – Pokutą za odrobinę wolnego jest chaos.

– Zgadza się, kto to powiedział?

– Ja. No więc o czym wcześniej mówiłaś?

– Najpierw mi obiecaj, że nikomu nie powiesz. – Wendy znów kichnęła.

– Oczywiście.

– Nawet Artowi, a zwłaszcza pannie Giddy.

– Gideonowi? Boże, nie wiem, czy mogę obiecać, jeśli chodzi o niego.

– A więc wczoraj wieczorem – zaczęła Wendy – zadzwoniła do mnie matka, bardzo rozentuzjazmowana. – Słuchając Wendy, Ruth pobiegła do sypialni, by dokończyć ubierania. Kiedy się nie śpieszyła, zawsze chętnie słuchała paplaniny przyjaciółki. Wendy była jak różdżka zdolna wykryć dziwne zaburzenia w ziemskiej atmosferze. Była świadkiem dziwnych widoków: kiedyś ujrzała trzech bezdomnych albinosów, mieszkających w parku Golden Gate, bmw, które nagle wpadło do szamba w Woodside, bizona swobodnie galopującego po Taraval Street. Była ekspertem od organizowania przyjęć, po których ludzie urządzali sobie nawzajem sceny, zaczynali romansować lub wdawali się w rozliczne skandale. Ruth wydawało się, że Wendy rozpromienia trochę jej życie, ale dziś nie miała na to czasu.

– Ruth! – powiedział ostrzegawczym tonem Art. – Dziewczynki się spóźnią.

– Naprawdę mi przykro, Wendy. Muszę zawieźć dziewczynki do szkółki łyżwiarskiej… Wendy nie pozwoliła jej skończyć.

– Mamusia wyszła za własnego trenera! Zadzwoniła, żeby mi o tym powiedzieć. On ma trzydzieści osiem lat, ona sześćdziesiąt cztery. Możesz w to uwierzyć?

– Rany. – Ruth zdębiała. Wyobraziła sobie panią Scott z jej oblubieńcem ubranym w muszkę i spodenki gimnastyczne, jak oboje recytują przysięgę małżeńską, nie przerywając ćwiczeń na bieżni treningowej. Czy Wendy denerwowała się właśnie tym? Ruth chciała powiedzieć to, co należało. Tylko co? Pięć lat temu jej własna matka też znalazła sobie równie udanego chłopaka, ale tamten miał osiemdziesiątkę. Ruth miała nadzieję, że T.C. ożeni się z LuLing, która będzie miała dzięki temu coś do roboty, ale T.C. zmarł na atak serca.

– Posłuchaj, Wendy, wiem, że to ważne, może zadzwonię, kiedy odwiozę dziewczynki, dobrze?

Odłożywszy słuchawkę, Ruth powtórzyła sobie wszystkie rzeczy, które miała dziś do zrobienia. Było ich dziesięć, więc zaczęła od kciuka. Po Pierwsze, zawieźć dziewczynki do szkółki łyżwiarskiej. Po Drugie, odebrać z pralni garnitury Arta. Po Trzecie, zrobić zakupy na kolację. Po Czwarte, odebrać dziewczynki z lodowiska i podrzucić je do domu ich przyjaciółki przy Jackson Street. Po Piąte i Szóste, zadzwonić do tego aroganckiego klienta, Teda, a potem do Agapi Agnos, którą właściwie lubiła. Po Siódme, skończyć szkic rozdziału książki Agapi Agnos. Po Ósme, zadzwonić do Miriam, byłej żony Arta, żeby ją zapytać, czy pozwoli dziewczynkom zostać u nich przez weekend na kolacji z okazji Święta Pełni Księżyca, kiedy odbywał się doroczny zjazd rodziny Youngów, którego Ruth miała być w tym roku gospodynią.

A co Po Dziewiąte? Zawsze organizowała sobie plan dnia według liczby palców dłoni. Co dzień miała do zrobienia pięć albo dziesięć rzeczy. Nie przestrzegała tego zbyt dokładnie: dodatkowe i niespodziewane zadania mieściły się na palcach stóp. Po Dziewiąte, Dziewiąte… Mogła umieścić telefon do Wendy na początku kolejki, spychając tym samym resztę o jedno oczko do przodu. Ale wiedziała, że telefon będzie nadprogramową sprawą, Po Jedenaste. A co było Po Dziewiąte? Po Dziewiąte zwykle miała do zrobienia coś ważnego, bo była to ważna liczba, którą matka nazywała liczbą pełni, liczbą, która oznaczała: “Nie zapomnij, bo inaczej możesz wszystko stracić". Czy Po Dziewiąte miało coś wspólnego z matką? Ruth zawsze znajdowała jakiś powód do niepokoju, związany z matką. Ale nie była to jakaś szczególna rzecz, o której musiałaby pamiętać. Chodziło o ogólny stan umysłu.

4
{"b":"94968","o":1}