– Z tego samego powodu zająłem się jej badaniem – oświadczył Robert.
– Ze wzrostem liczby tych przypadków, jak również ich częstotliwości, coraz trudniej określać je jako przypadkowe.
– Zgadzam się z tobą – rzekł Robert. – Coraz bardziej nurtuje mnie podejrzenie, że między nimi istnieje jakiś związek. Jedyny kłopot w tym, że przyjąwszy taką tezę, należałoby szukać jakiegoś łączącego je specyficznego wspólnego czynnika, a – jak słusznie zwrócił uwagę twój mąż – wszystkie te śmiertelne przypadki są różne pod względem fizjologicznym. W ten sposób fakty nie pasują nam do teorii.
Cassi obeszła stół i znalazła się z prawej strony Jeoffry'ego. – Czy to – twoim zdaniem – nie jest opuchnięte? – zauważyła wiodąc ręką wzdłuż przedramienia zmarłego.
Robert nachylił się, żeby lepiej widzieć. – Nie wiem. Gdzie?
Cassi wskazała palcem. – Czy pacjent miał kroplówkę?
– Chyba tak – odparł Robert. – Sądzę, że brał antybiotyki przeciw zapaleniu żył.
Cassi uniosła lewe ramię Jeoffry'ego i przyjrzała się miejscu, w którym była podłączona kroplówka – było czerwone i opuchnięte. – Czy nie można by – choćby tylko dla zaspokojenia ciekawości – dokonać sekcji żyły w miejscu podłączenia kroplówki?
– Oczywiście, jeśli skłoni cię to do odwiedzenia patologii. Cassi ułożyła z powrotem ramię Jeoffry'ego, tak jakby wciąż jeszcze należało do kogoś żywego.
– Czy wszystkie ofiary SSD miały podłączoną kroplówkę? – zapytała.
– Nie wiem, ale mogę to ustalić – odparł Robert. – Domyślam się, o co ci chodzi, ale nie sądzę, byś miała rację.
– Mam jeszcze inną sugestię – powiedziała Cassi. – Proponuję sporządzić zestawienie przypuszczalnych fizjologicznych mechanizmów śmierci we wszystkich tych przypadkach i spróbować ustalić, czy jest między nimi coś wspólnego. Wiesz, co mam na myśli.
– Wiem – potwierdził Robert. – Mogę to zrobić jeszcze dzisiaj. Będę miał także przekroje żyły, ale musisz mi obiecać, że przyjdziesz je obejrzeć.
– Zgoda – odpowiedziała Cassi.
Gdy Cassandra naciskała przycisk windy, uświadomiła sobie, że myśli z obawą o zbliżającej się rozmowie z Maureen Kavenaugh. Bez wątpienia stan depresyjny Maureen pogarszał jej własne samopoczucie. Chociaż Joan stwierdziła jednoznacznie, że Cassi ma powody do przygnębienia, bynajmniej nie ułatwiało jej to sytuacji.
Myśl o spotkaniu z Maureen dręczyła ją tym bardziej, że musiała przyznać, iż jako psychiatra jest w stanie posługiwać się wyłącznie własnym systemem wartości. W innych dziedzinach medycyny, jeśli ma się do czynienia z pacjentem, którego się nie lubi, można ograniczyć kontakty z nim do minimum i skoncentrować się na jego chorobie; w psychiatrii, niestety, nie ma takiej możliwości.
Gdy dotarła do swojego biura, Maureen na szczęście jeszcze nie czekała. Cassi zdawała sobie sprawę, że będzie jej trudno skoncentrować się na pacjentce. Decyzja Roberta o poddaniu się operacji pobudziła ją do myślenia o własnej. Robert ma rację – musi jak najprędzej podjąć decyzję. Podniosła słuchawkę i wybrała numer biura Thomasa.
Niestety, był na sali operacyjnej.
– Nie mam pojęcia, kiedy stamtąd wyjdzie – oświadczyła Doris. – Wiem tylko, że nieprędko, gdyż polecił mi odwołać popołudniowe godziny przyjęć.
Cassi podziękowała i odłożyła słuchawkę. Patrzyła niewidzącym wzrokiem na reprodukcję Moneta. Nagle przypomniało jej się, co Joan powiedziała o "upośledzonych lekarzach" anulujących zaplanowane spotkania. Zaraz jednak odsunęła tę myśl. Thomas najwidoczniej odwołał swoje godziny przyjęć z powodu pilnej operacji.
Pukanie do drzwi przerwało jej tok myślenia. W drzwiach pojawiła się apatyczna twarz Maureen.
– Proszę wejść – rzekła Cassi, przywołując na usta uśmiech. Pomyślała z ironią, że przez najbliższe pięćdziesiąt minut ślepy będzie prowadził kulawego.
Nie Thomas, ale Doris zadzwoniła po południu do Cassi, żeby jej powiedzieć, iż doktor Kingsley będzie na nią czekał dokładnie o szóstej u frontowego wejścia do szpitala. Nalegała, by Cassi się nie spóźniła ze względu na udział w wieczornym przyjęciu. Cassi była przy wejściu punktualnie, toteż zaczęła się niepokoić, gdy zegar nad punktem informacyjnym wskazywał szóstą dwadzieścia, a Thomasa wciąż nie było.
O tej porze było tu tłoczno: jedni wychodzili, drudzy wchodzili. Wychodzili przede wszystkim pracownicy – głośno rozmawiając i śmiejąc się – radzi, że ich dzień pracy się skończył; przychodzili przeważnie odwiedzający, którzy – przygnębieni i zastraszeni – ustawiali się w kolejce do punktu informacyjnego.
Na obserwowaniu jednych i drugich upłynęło Cassi kolejne dziesięć minut; gdy spostrzegła, że jest już szósta trzydzieści, postanowiła zadzwonić do biura Thomasa, ale w tej samej chwili dostrzegła go wśród tłumu. Wyglądał na bardzo zmęczonego. Był nie ogolony i miał cienie pod oczami.
Niepewna jak ją powita, Cassi nie odezwała się. Gdy zauważyła, że Thomas nie tylko nie ma ochoty na prowadzenie rozmowy, ale nawet nie ma zamiaru choćby na chwilę się zatrzymać, ujęła go pod ramię i dała się ponieść fali tłumu.
Na ulicy padał deszcz ze śniegiem – płatki śniegu topniały niemal natychmiast po zetknięciu się z ziemią. Zawiesiwszy torbę na ramieniu, Cassi zasłoniła ręką twarz od wiatru i powlokła się za Thomasem do garażu.
Dopiero w garażu przy samochodzie Thomas zatrzymał się i stwierdził: – Okropna pogoda.
– Jak zwykle o tej porze roku – odparła Cassi, w której obudziła się nadzieja, że Thomas nie jest w najgorszym humorze; być może Patrycja nie powiedziała mu nic o wizycie w jego gabinecie.
Silnik porsche'a zagrzmiał w garażu jak grom. Podczas gdy Thomas zajęty był samochodem, Cassi starannie zapięła swój pas bezpieczeństwa. Miała ochotę upomnieć Thomasa, żeby uczynił to samo, ale gdy przypomniała sobie jego poprzednią reakcję na taką uwagę, szybko poniechała tego zamiaru.
Kiedy w Bostonie pada śnieg, jazda samochodem zamienia się w ślimaczy ruch. Jadąc w kierunku wschodnim na Storrow Drive, Cassi i Thomas więcej stali w korku niż jechali. Cassi chciała nawiązać z mężem rozmowę, ale lękała się odezwać pierwsza.
W końcu Thomas przerwał milczenie: – Czy rozmawiałaś dzisiaj z Robertem Seibertem? – zapytał.
Cassi odwróciła głowę w jego stronę. Mimo iż samochód stał w rzece innych pojazdów, Thomas miał wzrok utkwiony w jezdnię. Wyglądał jak zahipnotyzowany rytmicznym odgłosem wydawanym przez wycieraczki.
– Tak, rozmawiałam dziś z Robertem – potwierdziła zdziwiona pytaniem. – Skąd o tym wiesz?
– Słyszałem, że zmarł jeden z pacjentów George'a Shermana. Śmierć nastąpiła w sposób nieoczekiwany, jestem więc ciekaw, czy twój przyjaciel wciąż jeszcze interesuje się serią tych śmiertelnych przypadków.
– Jak najbardziej – oświadczyła Cassi. – Wstąpiłam do niego po sekcji zwłok. Przy okazji Robert mi powiedział, że wybawiłeś go z opresji na konferencji. To bardzo ładnie z twojej strony.
– Wcale mi na tym nie zależało – stwierdził Thomas. – Po prostu byłem ciekawy, co on ma na ten temat do powiedzenia. Zachował się głupio na konferencji i uważam, że zasłużył sobie na kopniaka.
– Zdaje się, że go dostał – zauważyła Cassi.
Z bladym uśmiechem na twarzy Thomas zręcznie manewrował wśród stopniowo rzedniejącego potoku pojazdów, by w końcu wyprowadzić swojego porsche'a na autostradę.
– Czy ta ostatnia śmierć również budzi podejrzenia? – zapytał przyspieszając jazdę. Z rękami na kierownicy migał wściekle długimi światłami, gdy tylko znalazł się za wolniej jadącym pojazdem.
– Robert uważa, że tak – odparła, mimo woli splatając palce u rąk; sposób jazdy Thomasa zawsze wywoływał w niej lęk. – Nie miał jeszcze wyników badania mózgu. Sądzi, że pacjent miał drgawki przed samą śmiercią.
– A więc śmierć w tym przypadku wyglądała inaczej niż poprzednie? – dopytywał się Thomas.
– Inaczej. Ale Robert jest zdania, że podobieństwo leży w sytuacjach. – Świadomie nic nie wspomniała o swojej roli w dyskusji z Robertem na ten temat. – Większość pacjentów, zwłaszcza tych, którzy zmarli w ostatnich latach, przeszła pomyślnie poważną operację. Dzisiaj Robert zwrócił dodatkowo uwagę na fakt, że prawdopodobnie we wszystkich tych przypadkach pacjenci mieli podłączoną kroplówkę – obecnie sprawdza, czy było tak w rzeczywistości. To może być bardzo istotne dla sprawy.
– Dlaczego ta okoliczność miałaby mieć jakieś znaczenie? – zapytał Thomas wyraźnie porażony tą wiadomością.
– Po prostu zrobił takie spostrzeżenie – odparła Cassi. – Podobna seria śmiertelnych wypadków miała miejsce w New Jersey, gdzie pacjentom podano coś w rodzaju kurary.
– To prawda, ale tam u wszystkich zmarłych wystąpiły takie same symptomy.
– Sądzę, że Robert rozważy wszystkie możliwości – stwierdziła Cassi. – To zabrzmi może nieco dziwnie, ale na jego stosunek do sprawy wpływa fakt, że on sam w najbliższym czasie ma się poddać operacji.
Korzystając z tego wątku, Cassi miała zamiar zacząć mówić o operacji oka.
– A co się stało Robertowi?
– Będą mu usuwać wklinowane zęby mądrości, a ponieważ jako dziecko cierpiał na reumatyczną chorobę serca, musi mieć podawane antybiotyki w postaci dożylnej.
– Byłby głupcem, gdyby się nie poddał – zauważył Thomas. – Chociaż – moim zdaniem – Robert zdradza pewne skłonności samobójcze. Inaczej nie potrafię wytłumaczyć jego zachowania na konferencji. Cassi, proszę cię bardzo, abyś trzymała się jak najdalej od tych tak zwanych badań nad SSD, szczególnie gdy przybierają one charakter absurdalnych wprost oskarżeń. Nie życzę sobie dodatkowych kłopotów.
Samochód Thomasa wyprzedzał kolejno jadące przed nim pojazdy, które Cassi odprowadzała wzrokiem. Monotonny ruch wycieraczek działał na nią obezwładniająco – nie mogła znaleźć w sobie dość odwagi, żeby podjąć rozmowę na temat oczekującej ją operacji. Obiecywała sobie, że zacznie o niej mówić, gdy tylko zrównają się z żółtym samochodem; gdy jednak żółty samochód został daleko w tyle, ona dalej milczała. Potem zaczęli dopędzać autobus; dawno go wyprzedzili, a Cassi wciąż nie mogła zebrać się na odwagę. W końcu zrozpaczona poddała się, oczekując, że Thomas sam zacznie o tym mówić.