Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Nie. A ty? Pytanie numer dwa.

To bardzo ważne, żebyś mi powiedziała, co Fred robił dzień przed swoim zniknięciem.

To, co zawsze – powiedziała Mabel. – Rano tylko obijał się po domu. Potem zjedliśmy lunch, a po lunchu poszedł do sklepu.

Grand Union?

Tak. I nie było go tylko godzinę. Niewiele potrze- bowaliśmy. Potem pracował na podwórzu, zbierał liście. To wszystko.

Wychodził gdzieś wieczorem?

Nie… Poczekaj, tak, wyszedł z tymi liśćmi. Jeśli uzbiera się za dużo worków, to trzeba dodatkowo płacić śmieciarzom. Więc jak ich było więcej niż zwykle, Fred czekał do zmroku, a potem zawoził jeden czy dwa do Giovichinniego. Mówił, że odpłaca Giovichinniemu za to mięso, które tamten sprzedaje tak drogo.

O której Fred wyszedł z domu w piątek rano?

Wcześnie. Chyba około ósmej. Po powrocie narzekał, że musiał czekać, aż otworzą biuro w RGC.

A kiedy wrócił do domu?

Nie pamiętam dokładnie. Może o jedenastej. Był w domu na lunch.

To dość długo, jak na wizytę w RGC i złożenie skargi w sprawie rachunku. Mabel zastanawiała się.

Nie przyszło mi to wtedy do głowy, ale chyba masz rację.

Nie poszedł do Winnie, ponieważ był u niej po południu. Podjechałam przy okazji do Ruzicków. Na rogu była piekarnia, a dalej już same bliźniaki. Ruzickowie mieszkali w domu z żółtej cegły. Od frontu była weranda, też żółta, i podwórko długie na metr. Pani Ruzick dbała o to, by okna były czyste, a ganek zamieciony. Przed domem nie parkowały samochody. Podwórko na tyłach było długie i wąskie i łączyło się z małą alejką. Między domami biegły podjazdy, w głębi stał pojedynczy garaż.

Bawiłam się przez chwilę myślą, żeby pogadać z panią Ruzick, ale zrezygnowałam. Miała opinię wyszczekanej i zawsze broniła zawzięcie obu synalków. Poszłam za to do Sandy Polan.

Rany, Stephanie! – zawołała Sandy, kiedy otworzyła drzwi. – Nie widziałam cię całe wieki. Co cię sprowadza?

Potrzebuję informatora.

Niech zgadnę. Szukasz Alphonse’a Ruzicka.

Widziałaś go?

Nie, ale się pojawi. Zawsze przychodzi w sobotę zjeść z mamą kolację. To taki frajer.

Możesz wyręczyć mnie w inwigilacji? Nie zawracałabym ci głowy, ale idę po południu na ślub.

O mój Boże! Idziesz na ślub Julie Morelli! A więc to prawda, co mówią o tobie i Joem.

To znaczy?

Słyszałam, że się do niego wprowadziłaś.

Miałam pożar w mieszkaniu i przez jakiś czas wynajmowałam u Joego pokój.

Twarz Sandy skurczyła się w grymasie rozczarowania.

To znaczy, że nie spałaś z nim?

No, owszem, chyba z nim spałam.

O mój Boże! Wiedziałam! Po prostu wiedziałam! Jaki jest? Czy jest świetny? Czy jest… no wiesz, duży? Nie ma małego ptaszka, prawda? O Boże, nie mów mi, jeśli ma małego ptaszka.

Spojrzałam na zegarek.

Rany, jak późno. Muszę lecieć…

Och, musisz mi powiedzieć albo umrę! – zawołała Sandy. – Byłam na niego taka napalona w szkole średniej. Jak każda z nas. Jeśli mi powiesz, to przysięgam, że nikomu nie powtórzę.

No dobra, nie ma małego ptaszka. Sandy patrzyła na mnie wyczekująco.

To wszystko – dodałam.

Wiązał cię? Zawsze wyglądał na faceta, który lubi wiązać kobiety.

Nie, nie wiązał mnie – zapewniłam i dałam jej swoją wizytówkę. – Posłuchaj, jeśli zobaczysz Alphonse’a, zadzwoń do mnie. Najpierw na komórkę, a jak się nie połączysz, to na pager.

26
{"b":"94195","o":1}