Литмир - Электронная Библиотека
A
A

– Daję im to, co wiem, że wprowadzą, bo sama już to wprowadzałam. Straciłam już około czterdziestu procent danych, które zmagazynował Kluge. Ale inni tracą sto procent. Szkoda, że nie widzisz ich min, kiedy Kluge rzuca bombę logiczną w ich dzieło. Ten drugi facet cisnął przez cały pokój drukarką za trzy tysiące. Potem usiłował mnie przekupić, żebym nic nie mówiła. Kiedyś jakiś urząd federalny przysłał eksperta ze Stanfordu, który, jak wyglądało, gotów był zniszczyć wszystko, co mu pod rękę popadło, szczerze przekonany, że w końcu musi się to wszystko jakoś poukładać. Lisa pokazała mu, w jaki sposób Kluge dobrał się do głównego komputera władz podatkowych w Waszyngtonie, ale nie pofatygowała się, by go poinformować, jak się z niego wydostać. Facet uwikłał się w jakiś program wartowniczy. Podczas jego batalii zaczęło wyglądać na to, że skasował wszystkie dane podatkowe od litery S do W. Lisa utrzymywała go w tym przekonaniu przez pół godziny. – Myślałam, że dostanie ataku serca – mówiła do mnie potem. – Cała krew odpłynęła mu z twarzy; nie był w stanie nawet się odezwać. Pokazałam mu więc, gdzie – jak zwykle przytomnie – załatwiłam zapis tych danych, powiedziałam mu, jak ma je wprowadzić tam, gdzie je znalazł, i jak uspokoić wartownika. Tak stąd potem uciekał, że mało nóg nie pogubił. Wkrótce zapewne zda sobie sprawę, że po prostu nie można zniszczyć tylu informacji inaczej jak dynamitem, ze względu na zabezpieczenia i przepustowość systemu. Ale nie sądze, żeby tu wrócił. – Opowiadasz o tym jak o bardzo wymyślnej grze wideo powiedziałem. – Bo i jest to gra na swój sposób. Ale najbardziej przypomina Labirynt Śmierci – nieskończony ciąg zamkniętych komnat, gdzie po drugiej stronie drzwi czyha niebezpieczeństwo. Nie ważysz się iść nim krok po kroku. Robisz naraz jedną setną kroku. Twoje pytania brzmią mniej więcej tak: "To absolutnie nie jest pytanie, ale gdyby przyszło mi do głowy zadać pytanie – czego wcale nie mam zamiaru robić – na temat tego, co by się stało, gdybym spojrzał na te drzwi, a ja ich wcale nie dotykam, nawet nie jestem w sąsiedniej komnacie – to co, twoim zdaniem, ty mógłbyś zrobić?" I wtedy program przeżuwa to, co powiedziałeś, rozważa, czy spełniłeś już warunki, by trzasnąć cię wielkim tortem w buzię, i wtedy albo rzuca tym tortem, albo przyznaje, że w takim przypadku mógłby przejść z etapu A na etap A-prim. I wtedy mówisz: "No więc, może ja właśnie patrzę na te drzwi". A czasem program odpowiada: "Podglądałeś, podglądałeś, ty wredny oszukańcu!" i zaczyna się rozróba. Brzmi to może bardzo głupio, ale jest to wersja najbardziej zbliżona do wyjaśnienia, które mogła dać mi Lisa na temat tego, co robi. – Czy mówisz policji o wszystkim, Lisa? – spytałem.

– No nie, nie o wszystkim. Nie wspomniałam o tych czterech centach. Czterech centach? O mój Boże. – Lisa, ja tego nie chciałem, nie prosiłem o to, żałuję, że w ogóle… – Uspokój się, Jankesie. Wszystko będzie dobrze.

– On to wszystko zapisywał, prawda?

– Właśnie nad tym głównie ślęczę. Nad rozszyfrowaniem jego zapisów. – Od kiedy o tym wiesz?

– O siedmiuset tysiącach dolarów? To był pierwszy dysk, który udało mi się złamać. – Chcę oddać te pieniądze.

Zastanowiła się nad tym, po czym potrząsnęła głową.

– Victor, pozbycie się ich byłoby bardziej niebezpieczne niż zatrzymanie. Na początku były to pieniądze zmyślone. Ale teraz mają swoją historię. Urząd podatkowy sądzi, że wie, skąd one pochodzą. Został ujszczony od nich podatek. Stan Delaware jest przekonany, że wypłaciła je legalnie zarejestrowana korporacja. Firmie adwokackiej z Illinois zapłacono za załatwienie tego. Twój bank dopisuje ci odsetki od tej sumy. Nie twierdzę, że nie można się cofnąć i wymazać tego wszystkiego, ale nawet nie chce mi się próbować. Jestem dobra, ale nie mam precyzji Kluge'a. – Jak on to umiał wszystko zrobić? Twierdzisz, że to zmyślone pieniądze. Nie wiedziałem, że tak funkcjonują pieniądze. Czy on mógł je wziąć tak z powietrza? Lisa poklepała konsolę i uśmiechnęła się do mnie. – To są pieniądze, Jankesie – powiedziała, a oczy jej zabłysły. W nocy pracowała przy świecy, żeby mi nie przeszkadzać. Jak się okazało, od tego zaczęły się moje kłopoty. Lisa stukała na klawiaturze po omacku, a świeca była jej potrzebna tylko do szukania programów. W taki więc sposób zasypiałem co noc, spoglądając na jej smukłe ciało skąpane w blasku świecy. Zawsze przypominało mi to kaczan pieczonej kukurydzy ociekający roztopionym nasłem. Złociste światło na złocistej skórze. Powiedziała o sobie: brzydka. Chuda. To prawda, że była szczupła. Widziałem jej wystające żebra, gdy siedziała nienaturalnie wyprostowana, z wciągniętym brzuchem, z uniesionym podbródkiem. Pracowała teraz nago, w pozycji lotosu. Przez dłuższy czas nie poruszała się, ręce spoczywały na jej udach; po chwili wysuwała je, jakby chciała uderzyć w klawisze. Ale jej dotyk był lekki, prawie bezgłośny. Bardziej przypominało to jogę niż programowanie. Mówiła, że wprowadza się w stan medytacji, gdy chce osiągnąć najlepsze wyniki. Oczekiwałem po jej ciele kościstej kanciastości, ostrości łokci i kolan. Wcale taka nie była. Zgadywałem, że waży chyba z pięć kilo za mało, ale nie wyobrażałem sobie, gdzie ich mogło brakować. Ciało jej było miękkie i zaokrąglone, a pod spodem mocne. Nikt nie nazwałby jej twarzy uroczą. Niewielu nawet posunęło by się do tego, by uznać ją za ładną. Myślę, że to przez te klamerki. Przywodziły wzrok do siebie i zatrzymywały go, zwracając uwagę na ten paskudny nieporządek w zębach. Skórę jednak miała cudowną. Były na niej blizny. Nie tak wiele, jak się spodziewałem. Wyglądało na to, że rany zagoiły się łatwo i bez komplikacji. Pomyślałem, że jest piękna. Właśnie zakończyłem mój conocny przegląd jej ciała, gdy wzrok mój przyciągnął płomyk świecy. Spojrzałem na niego; potem usiłowałem odwrócić oczy. Świecom czasem się to zdarza. Nie wiem dlaczego. W nieruchomym powietrzu, gdy płomień jest całkowicie pionowy, zaczyna migotać. Rozbłyska, po czym kuli się, w górę i w dół, w górę i w dół, jaśniej i jaśniej w regularnym rytmie, dwa lub trzy razy na sekundę……próbowałem krzyknąć do niej, powiedzieć, żeby płomień tak nie migotał, ale już nie mogłem wydobyć ani słowa……mogłem tylko dyszeć i spróbowałem raz jeszcze, jak mogłem najsilniej, spróbowałem krzyknąć, wrzasnąć, powiedzieć jej, żeby się nie martwiła, i poczułem narastające mdłości… Czułem smak krwi. Spróbowałem wziąć oddech; nie poczułem ani zapachu wymiotów, ani moczu, ani kału. Żyrandol w górze był zapalony. Lisa pochylała się nade mną na rękach i kolanach; twarz jej była bardzo blisko mojej. Na czoło spadła mi łza. Leżałem na plecach na dywanie. – Victor, słyszysz mnie?

Skinąłem głową. W ustach miałem łyżeczkę. Wyplułem ją.

– Co się stało? Czujesz się już dobrze? Znowu skinąłem głową i spróbowałem coś powiedzieć. – Leż spokojnie. Karetka już jedzie.

– Nie. Nie trzeba.

– W każdym razie już jedzie. Leż tylko spokojnie i…

– Pomóż mi wstać.

– Jeszcze nie. Jesteś za słaby.

Miała słuszność. Spróbowałem usiąść i szybko opadłem na plecy. Przez chwilę oddychałem głęboko. Potem rozległ się dzwonek. Lisa wstała i ruszyła w stronę drzwi. Ledwie udało mi się schwycić ją ręką za kostkę nogi. I już schylała się nade mną, z oczyma otwrtymi tak szeroko jak się tylko dało. – Co się stało? Znowu źle?

– Włóż coś – powiedziałem. Spojrzała na siebie, zaskoczona. – Och. Racja.

Lisa pozbyła się karetki. Gdy zrobiła kawę i usiedliśmy przy stole kuchennym, była już znacznie spokojniejsza. Zegar wskazywał godzinę pierwszą; nadal czułem się jeszcze trochę rozchwiany. Ale tym razem nie było tak źle. Poszedłem do łazienki i wyjąłem butelkę z Dilantiną, którą schowałem, kiedy Lisa się do mnie sprowadziła. Pokazałem jej, że biorę tabletkę. – Zapomniałem tego dzisiaj zrobić – powiedziałem do niej. – To dlatego, że je schowałeś. Postąpiłeś głupio.

– Wiem.

– Zdaje się, że mogłem coś jeszcze do tego dodać, czego nie zrobiłem. Nie było mi przyjemnie widzieć ją urażoną. Ale urażona była dlatego, że nie broniłem się przed jej atakiem, tylko że obrona byłaby dla mnie zadaniem zbyt wyczerpującym po napadzie padaczki. – Możesz się wyprowadzić, jeśli chcesz – powiedziałem. Byłem rozdrażniony. Ona też. Sięgnęła ponad blatem i potrząsnęła mnie za ramiona. Patrzyła na mnie wściekłym wzrokiem. – Długo nie wytrzymam takiej pieprzniętej gadki – odezwała się, a ja skinąłem głową i zacząłem płakać. Pozwoliła mi wypłakać się do końca. Sądze, że było to najlepsze wyjście. Mogła mnie pocieszać, ale ja sam to umiem. – Kiedy to się zaczęło? – spytała w końcu.

– Czy dlatego zamknąłeś się w domu na trzydzieści lat? Wzruszyłem ramionami. – Chyba częściowo tak. Kiedy wróciłem, zrobili mi operację, ale to tylko pogorszyło sprawę. – No, dobrze. Jestem wściekła na ciebie, bo nic mi o tym mie mówiłeś, więc nie wiedziałam co robić. Chcę tu zostać, ale musisz mi powiedzieć, co się w takich przypadkach robi. Wtedy nie będę wściekła. Mogłem wtedy wszystko zepsuć. Sam się sobie dziwię, że tego nie zrobiłem. Przez tyle lat wypracowałem sobie bardzo dobre metody do takich rzeczy. Ale powstrzymałem się, kiedy zobaczyłem jej twarz. Naprawdę chciała zostać. Nie wiedziałem dlaczego, ale to mi wystarczało. – Łyżeczka była błędem – powiedziałem.

– Jeśli jest czas i jeśli możesz to zrobić bez zagrożenia dla palców, można wepchnąć do ust kawałek materiału. Prześcieradła czy czegoś. Ale nic twardego. – Przesunąłem językiem po jamie ustnej.

– Chyba złamałem ząb.

– Należało ci się – powiedziała. Spojrzałem na nią, uśmiechnąłem się i od razu roześmieliśmy się oboje. Obeszła stół i pocałowała mnie, a potem usiadła mi na kolanach. – Największym niebezpieczeństwem jest uduszenie. W pierwszej fazie ataku sztywnieją wszystkie mięśnie. To nie trwa długo. Potem mięśnie zaczynają się bezwładnie zwierać i rozprężać. Z wielką siłą. – Wiem. Widziałam i usiłowałam cię przytrzymać.

– Nie rób tego. Połóż mnie na boku. Stań z tyłu i uważaj na wymachy ramion. Włóż mi pod głowę poduszkę, jeśli ci się uda. Trzymaj z dala ode mnie wszystko, o co mógłbym się uderzyć lub zranić. – Spojrzałem jej prosto w oczy.

8
{"b":"93892","o":1}