Литмир - Электронная Библиотека

Cisza ciągnęła się w nieskończoność.

– Wygląda na to, że nie mam wyboru, prawda? – zapytał wreszcie Danny.

– Chyba tak.

– W porządku – bąknął niechętnie. – Poprę cię jutro, ale pod warunkiem, że ty zajmiesz się tamtą sprawą.

Niewiele brakowało, by Nancy zaczęła krzyczeć z radości. Udało się jej! Przeciągnęła Danny'ego na swoją stronę! Teraz na pewno zwycięży i firma ojca zostanie w jej rękach.

– Cieszę się, Danny… – szepnęła.

– Twój ojciec przewidział, że to będzie wyglądało właśnie w taki sposób.

Uwaga Rileya zupełnie ją zaskoczyła.

– Co masz na myśli?

– To, że wasz ojciec chciał, byście ze sobą współzawodniczyli.

Nancy wzmogła czujność, ponieważ w głosie Danny'ego dosłyszała nieszczerą nutę. Na pewno nie podobało mu się to, że był zmuszony uznać jej przewagę, i postanowił wyjść ze zwarcia z ciosem. Nie bardzo miała ochotę dać mu tę satysfakcję, ale ciekawość okazała się zbyt silna.

– O czym ty mówisz, do diabła?

– Zawsze powtarzał, że dzieci zamożnych ludzi okazują się zwykle marnymi biznesmenami, ponieważ nigdy nie zaznały prawdziwego głodu. Nie dawało mu to spokoju. Obawiał się, że roztrwonicie wszystko, co on z takim trudem osiągnął.

– Nigdy mi o tym nie mówił – odparła podejrzliwie.

– Dlatego właśnie tak wszystko zaplanował, żebyście musieli ze sobą konkurować. Przygotowywał cię do objęcia jego stanowiska, ale jednocześnie obiecał Peterowi, że to on zasiądzie w fotelu prezesa zarządu. W ten sposób sprowokował konflikt, w wyniku którego przy sterze zostanie silniejsze z was dwojga.

– Nie wierzę ci! – wykrzyknęła Nancy, lecz w głębi duszy nie wiedziała, co powinna o tym myśleć. Danny był wściekły, ponieważ dał się wymanewrować, i próbował w jakiś sposób dać upust złości, ale to wcale nie musiało oznaczać, że mówi nieprawdę. Zmroził ją nagły chłód.

– Możesz wierzyć lub nie – odparł Danny. – Ja powtarzam ci tylko to, co usłyszałem od twojego ojca.

– Obiecał Peterowi, że zostanie prezesem?

– Oczywiście. Jeśli masz jakieś wątpliwości, zapytaj swego brata.

– Jeżeli nie uwierzę tobie, tym bardziej nie uwierzę Peterowi.

– Nancy, kiedy ujrzałem cię po raz pierwszy, miałaś zaledwie dwa dni – powiedział Danny ze znużeniem. – Znam cię od wielu, wielu lat. Jesteś dobrym człowiekiem o twardym charakterze, tak samo jak twój ojciec. Nie chcę być twoim przeciwnikiem ani w interesach, ani w żadnej innej sprawie. Wybacz, że w ogóle poruszyłem ten temat.

Tym razem mu uwierzyła. Sprawiał wrażenie kogoś, komu jest naprawdę przykro, a to czyniło jego rewelacje znacznie bardziej wiarygodnymi. Zakręciło jej się w głowie. Przez chwilę nie odzywała się ani słowem, usiłując ponownie wziąć się w garść.

– Zobaczymy się na zebraniu zarządu – powiedział Danny.

– W porządku – wykrztusiła.

– Do widzenia, Nancy.

– Do widzenia, Danny.

Odłożyła słuchawkę.

– Mój Boże, byłaś wspaniała! – wykrzyknął Mervyn.

Uśmiechnęła się lekko.

– Dziękuję.

– Tak się do niego zabrałaś, że nie miał najmniejszej szansy! Biedak nawet się nie zorientował, kiedy…

– Och, daj mi spokój!

Na Mervyna podziałało to jak uderzenie w twarz.

– Jak sobie życzysz – powiedział lodowatym tonem.

Natychmiast pożałowała swego wybuchu.

– Wybacz mi – poprosiła, dotykając jego ramienia. – Pod koniec rozmowy Danny powiedział coś, co zupełnie wytrąciło mnie z równowagi.

– Chcesz mi to powtórzyć? – zapytał ostrożnie.

– Według niego mój ojciec celowo sprowokował konflikt między mną a Peterem, żeby firmą kierowało to z nas, które wyjdzie z niego zwycięsko.

– Wierzysz mu?

– Tak, i to właśnie jest najgorsze. Myślę, że może mieć rację. Nigdy nie zastanawiałam się nad tym, ale takie wyjaśnienie bardzo wiele tłumaczy.

Ujął jej rękę.

– Jesteś zdenerwowana.

– Owszem. – Pogłaskała rzadkie czarne włosy rosnące na zewnętrznej stronie jego ręki. – Czuję się jak postać z filmu postępująca według scenariusza napisanego przez kogoś zupełnie innego. Przez wiele lat byłam obiektem manipulacji i jestem z tego powodu oburzona. Nawet nie wiem, czy teraz jeszcze zależy mi na tym, by pokonać Petera i zająć jego miejsce.

Mervyn skinął ze zrozumieniem głową.

– A co chciałabyś zrobić?

Nie miała kłopotów ze znalezieniem odpowiedzi na jego pytanie.

– Chciałabym napisać własny scenariusz.

ROZDZIAŁ 20

Harry Marks był tak szczęśliwy, że prawie nie mógł się poruszyć.

Leżał w łóżku wspominając wydarzenia minionej nocy: nagły dreszcz rozkoszy wywołany pocałunkiem Margaret; obawy towarzyszące długim chwilom, podczas których zbierał się na odwagę, by przystąpić do energiczniejszych działań; zawód spowodowany łagodną, lecz zdecydowaną odprawą; wreszcie zdumienie i zachwyt, kiedy wskoczyła do jego koi niczym królik dający nura do nory.

Zacisnął mocno powieki przypomniawszy sobie, co się stało niemal natychmiast po tym, jak go dotknęła. Działo się tak zawsze, kiedy szedł do łóżka z nową dziewczyną. Nie mógł na to nic poradzić.

Wstydził się tego. Jedna z dziewcząt szydziła potem z niego i wyśmiewała się, ale na szczęście Margaret nie okazała ani odrazy, ani rozbawienia. Odniósł wrażenie, że nawet ją to podnieciło. Potem zresztą ona także miała swą przyjemność. Wprost nie mógł uwierzyć swojemu szczęściu. Nie był specjalnie inteligentny, nie miał pieniędzy i nie pochodził z jej warstwy społecznej. Był zupełnym zerem, a ona doskonale zdawała sobie z tego sprawę. Co w nim zobaczyła? To, co on zobaczył w niej, nie stanowiło żadnej tajemnicy, była piękna, urocza, miła i wrażliwa, a w dodatku miała ciało bogini. Każdy zakochałby się w niej po uszy. Ale on? Nie wyglądał jak upiór, to prawda, i wiedział, jak się ubrać, ale wyczuwał podświadomie, że dla Margaret te sprawy nie miały większego znaczenia. Po prostu coś ją w nim zafascynowało. Intrygował ją sposób życia Harry'ego, a w dodatku wiedział dużo o sprawach, które dla niej stanowiły zupełną tajemnicę – między innymi o codziennej egzystencji klasy robotniczej i świata przestępczego. Przypuszczał, że widziała w nim jakąś romantyczną postać, kogoś w rodzaju Robin Hooda, kowboja lub pirata. Była mu ogromnie wdzięczna za to, że pomógł jej wstać od stołu po kłótni w jadalni; dla niego była to drobna, zupełnie oczywista sprawa, która jednak dla niej miała wielkie znaczenie. Kto wie, czy nie tym właśnie zdobył jej serce. Dziewczęta naprawdę są bardzo dziwne – pomyślał, wzruszając w duchu ramionami. Teraz nie miało to już większego znaczenia; kiedy ściągnęli ubranie, resztą zajęły się hormony. Harry wiedział, że nigdy nie zapomni widoku jej białych piersi w przyćmionym, sączącym się przez grube zasłony świetle, piersi o tak małych i bladych sutkach, że mógł je dostrzec tylko z najwyższym trudem. Gęstwina ciemnobrązowych włosów między udami, delikatna szyja obsypana drobnymi piegami…

A teraz miał zaryzykować utratę tego wszystkiego.

Chciał ukraść biżuterię jej matki.

Żadna dziewczyna nie zbyłaby tego wzruszeniem ramion. Co prawda, rodzice Margaret byli dla niej okropni, ona sama zaś może nawet uważała, że bogactwa należące do możnych tego świata powinny zostać rozdzielone wśród biedaków, ale i tak będzie to dla niej ogromny wstrząs. Kradzież przypominała siarczysty policzek: nawet jeśli nie powodowała nieodwracalnych szkód, to niezawodnie wyprowadzała ludzi z równowagi. W tym przypadku będzie to oznaczało koniec jego romansu z Margaret.

Z drugiej strony tu, w tym samolocie, w luku bagażowym odległym zaledwie kilka metrów od jego łóżka, znajdował się Komplet Delhijski – jeden z najpiękniejszych klejnotów świata, wart prawdziwą fortunę, dzięki której on, Harry, mógłby nie mieć żadnych materialnych trosk już do końca życia.

Marzył o tym, by wziąć go do ręki, napawać oczy otchłanną czerwienią birmańskich rubinów i cieszyć palce dotykiem precyzyjnie oszlifowanych brylantów.

Ma się rozumieć, cała oprawa musiała ulec zniszczeniu, co stanowiło niepowetowaną stratę, ale kamienie ocaleją, by po jakimś czasie trafić do innego arcydzieła sztuki jubilerskiej, zdobiącego szyję żony jakiegoś milionera. A Harry Marks kupi sobie dom.

Tak, to właśnie zrobi z pieniędzmi. Kupi sobie dom na wsi, gdzieś w Ameryce, może nawet w rejonie, który nazywano Nową Anglią, gdziekolwiek to jest. Widział go już teraz: dom otoczony trawnikami i drzewami, pełen gości w białych garniturach i słomkowych kapeluszach. Po drewnianych schodach szła jego żona ubrana w strój do konnej jazdy…

Miała twarz Margaret.

Opuściła go o świcie, wyślizgnąwszy się ostrożnie z jego koi, tak by nikt jej nie zauważył. Harry patrzył w okno i myślał o niej, podczas gdy samolot leciał nad iglastymi lasami Nowej Fundlandii, by wreszcie wylądować w Botwood. Powiedziała, że zostanie na pokładzie, by zdrzemnąć się choć godzinę. Harry również nie zamierzał schodzić na ląd, lecz z całkiem innego powodu.

Przyglądał się, jak dość liczna grupa wchodzi na pokład motorówki – mniej więcej połowa pasażerów i większość załogi. Teraz, kiedy niemal wszyscy spośród tych, którzy zostali na pokładzie, byli jeszcze pogrążeni we śnie, będzie miał znakomitą okazję, by dostać się do luku. Zamki walizek i kufrów nie stanowiły dla niego żadnej przeszkody. Już wkrótce Komplet Delhijski znajdzie się w jego rękach.

Zastanawiał się jednak, czy piersi Margaret nie były najcenniejszymi klejnotami, jakich kiedykolwiek zdarzyło mu się dotykać.

Nakazał sobie wrócić myślami na ziemię. Owszem, spędziła z nim noc, ale czy zobaczy ją jeszcze, kiedy wyjdą z samolotu? Słyszał, że najbardziej nietrwałymi spośród wszystkich romansów były „przygody statkowe”; „przygody samolotowe” musiały w związku z tym być jeszcze bardziej ulotne. Margaret dążyła za wszelką cenę do tego, by wyzwolić się spod kurateli rodziców i rozpocząć niezależne życie, ale czy kiedykolwiek osiągnie ten cel? Mnóstwo dziewcząt z zamożnych domów marzyło o niezależności, lecz praktyka wykazywała, że niezmiernie trudno jest wyrzec się luksusów. Choć Margaret była w stu procentach uczciwa, to nie miała pojęcia o tym, jak żyją ubodzy ludzie; kiedy zazna ich losu, może jej się to nie spodobać.

73
{"b":"93808","o":1}