Литмир - Электронная Библиотека

Bob chwycił ojca pod jedno ramie, a Pete za drugie. Próbowali go podtrzymać.

– Czy ktoś ci już kiedyś powiedział, tato, że jesteś uparty jak osioł? – spytał Bob.

– Mój wydawca – odparł radośnie pan Andrews. – Ciągle mi to powtarza. – Pozwolił jednak chłopcom, by pomogli mu iść.

Jupe szedł obok nich. Kiedy dotarli do rozbitego samolotu, Bob sięgnął po ulubioną czapeczkę baseballowa ojca i jego przeciwsłoneczne okulary, które leżały na fotelu pilota, Pan Andrews wetknął okulary do kieszeni wiatrówki. Obrócił w dłoniach czapeczkę i wsunął ją na tył głowy, starając się nie dotykać zranionego czoła. Udało się.

Teraz wszyscy przyjrzeli się uważnie dużej, położonej na pochyłym stoku łące i otaczającemu ją gęstemu lasowi. W oddali lśniły w słońcu po trzech stronach strzeliste granitowe wierzchołki. Z tyłu rozbitkowie zobaczyli długie, wysokie na ponad pięćset metrów skalne urwisko. Zasłaniało od północy widok na wierzchołki.

Nigdzie nie było śladu jakiejkolwiek cywilizacji. Diamond Lake znajdowało się w odległości pięćdziesięciu lub sześćdziesięciu kilometrów stąd, niewidoczne za wysokim urwiskiem.

Bob obserwował teren. W innych okolicznościach zachwyciłby się wspaniałym widokiem. Ostre, wyniosłe szczyty sterczały ponad dolinami. Zbocza gór tak gęsto porastały drzewa, że nie było widać podłoża. Teraz jednak chłopiec umiał myśleć tylko o tym, że są sami na tym odległym pustkowiu, bez wody, pożywienia, radia, środka lokomocji i sprzętu biwakowego.

– A więc, chłopaki – odezwał się znużonym głosem pan Andrews, jakby czytał synowi w myślach – jak wyglądają wasze umiejętności życia w dziczy?

5
{"b":"90906","o":1}