Литмир - Электронная Библиотека

– Niesamowity widok – przyznał Jupe.

– Jak się nazywa ta dolina? – dopytywał się Bob.

– Sam chciałbym wiedzieć – odparł pan Andrews. – Jest taka piękna. Spójrzcie przed siebie, to już Diamond Lake. Około siedemdziesięciu kilometrów na północ od nas.

Niemal okrągła, błękitna powierzchnia jeziora, od którego kurort wziął nazwę, lśniła w słońcu jak prawdziwy diament. Na jednym z brzegów przycupnęły maleńkie domki. Biała betonowa szosa wiła się niczym wstążka między górami i dokoła jeziora,

Bob aż gwizdnął z podziwu.

– Fantastyczne!

– Zdążymy akurat na lunch! – ucieszył się Jupe.

– Nareszcie gadasz do rzeczy – pochwalił go Pete.

W tej samej chwili cessną lekko szarpnęło. Przynajmniej Jupiterowi tak się wydawało.

– Czujecie… – zaczął i nie zdążył dokończyć zdania.

Uspokajający szum motoru ustał nagle. W kabinie zapanowała przeraźliwa cisza.

– Panie Andrews…

Ojciec Boba przebiegał już palcami po pulpicie sterowniczym. Od dwóch lat posiadał licencję pilota, wiele razy prowadził należące do wydawnictwa samoloty i nigdy nie miał z tym najmniejszych kłopotów.

Naciskał kolejne guziczki, sprawdzał wskaźniki i zamarł na chwilę, gdyż żaden z przyrządów pokładowych nie działał. Wskazówki stały w miejscu, nie określając prędkości, wysokości, poziomu paliwa…

– Wysiadła elektryka! – stwierdził Bob.

– A silnik? – spytał Jupe, choć znał odpowiedź.

– Nie pracuje – odparł pan Andrews. – Musimy wylądować, nim utracimy sterowność.

3
{"b":"90906","o":1}