– Ruszamy, Pete. – Osłabiony pan Andrews znowu osunął się na krzesło. – Jedź tą drogą, którą przywiózł cię tu Biff. Cokolwiek by się działo, nie zatrzymuj się. Nawet jeśli przestrzelą opony. Zmierzamy prosto do Diamond Lake! – dorzucił ponaglającym tonem.
Bob zerknął na ojca. Pan Andrews rzadko okazywał strach, ale tym razem sobie na to pozwolił.
Pete pokiwał głową na znak, że zrozumiał.
– Wszyscy na podłogę. Trzymajcie się czegoś.
Chłopcy i pan Andrews wykonali polecenie. Daniel leżał spięty, gotów do działania w razie potrzeby. Bob zastanawiał się, czy jeszcze kiedyś zobaczy którąś ze swoich dziewczyn. Jupiter modlił się w duchu, żeby tym razem dopisało im większe szczęście niż w fordzie pikapie.
Pete odetchnął głęboko i przekręcił kluczyk w stacyjce. Motor zawarczał. Mogli jechać.