– Jest droga! – zawołał Bob, ściągając czapeczkę na tył głowy.
Niewielki trakt prowadził do górnej partii doliny przez głęboki, wąski wąwóz, którym płynął strumień. Zrobiono go na krawędzi tuż powyżej drugiego brzegu strumienia. Ciągnął się przez kilkaset metrów i kończył na płaskim, ubitym okręgu, przeznaczonym do zawracania.
– Nie wygląda jak droga do zwózki drewna, którą opisywała Mary – powiedział Bob.
– Ani trochę – zgodził się Jupiter.
Z trudem przeszli przez strumień. Smród stawał się coraz trudniejszy do zniesienia. Chłopcy wstrzymali oddechy i spojrzeli pod nogi. Na powierzchni wody unosiły się plamy oleju, tworząc wielobarwną tęczę. Wzdłuż strumienia ciągnęły się niewielkie czarne kałuże, wypełnione substancją podobną do smoły. Rosnące w pobliżu rośliny uschły lub właśnie dogorywały. Bob i Jupe szybko poszli dalej, łapczywie chwytając powietrze.
– To świństwo wygląda jak olej lub asfalt – uznał Bob.
– Śmierdzi dużo gorzej.
– Przypomina tę obrzydliwą substancję, którą wyprodukowałeś w laboratorium chemicznym – zaśmiał się Bob.
– To miał być eksperyment naukowy – zaczął z irytacją Jupe, ale po chwili i on zaczął chichotać. – Pamiętasz, jak pan Perry dostał ataku, kiedy to wybuchło i obryzgało cały sufit?
Dwaj przyjaciele pokładali się ze śmiechu, idąc w stronę ubitego okręgu. Widniały na nim liczne ślady opon ciężarówek.
– Ciężarówki! – Bob schylił się i podniósł z ziemi niedopałek, taki sam jak te, które wcześniej znalazł Jupiter.
– Na pewno z “dostawą” – stwierdził ponuro Jupe.
– Kompania Przewozowa Nancarrowa! Może jest tu gdzieś mój tata! – zawołał Bob.
Chłopcy rozejrzeli się dokoła po zanieczyszczonym terenie. Od okręgu odgałęziała się inna wąska droga. Prowadziła na północny zachód, znikając w lesie między sosnami i brzozami.
– Popatrz tam – zaproponował Jupiter.
Poniżej grzbietu po południowo-zachodniej stronie okręgu widać było serię naturalnych grot. Ślady opon prowadziły prosto do nich. Chłopcy natychmiast tam pospieszyli.
– Tato! Jesteś tu? – krzyknął Bob. W gardle mu zaschło z emocji.
Przyjaciele zbliżyli się do wylotów grot, ale wydobywający się z nich piekący odór okazał się nie do wytrzymania. Zaczęli kasłać, charczeć, więc wrócili do punktu wyjścia.
– Ta jakby mniej śmierdzi – uznał Jupe, zerkając do groty znajdującej się najbliżej drogi.
Zajrzeli do zacienionego wnętrza.
– Widzę jakieś kanciaste kształty – powiedział Bob.
Chłopcy weszli głębiej i zatrzymali się na chwilę, by ich oczy mogły przywyknąć do mroku. Przez ogromny, okrągły otwór do groty przedostawało się nieco promieni słonecznych.
Bob i Jupe z przerażeniem rozglądali się dokoła. Cała grota aż po sklepienie zastawiona była setkami trzydziestolitrowych pojemników.
Jupe odczytał napis na etykiecie.
– Polichlorek dwufenylu – oznajmił.
– Kwasy – dodał Bob, czytając następną nalepkę.
– Zasady, utleniacze, odpady siarczane – kontynuował Jupe.
Chłopcy popatrzyli na siebie ze zgrozą.
– Toksyczne odpady – podsumował Jupe.
– Trafiliśmy na składowisko niebezpiecznych substancji – powiedział Bob.
Nagle ogarnęły ich ciemności. Spojrzeli ku wylotowi groty. Jakaś ciemna, groźna postać zasłaniała cały otwór.
Znaleźli się w pułapce.