Dzień był wyjątkowo upalny. Słońce prażyło niemiłosiernie. Ludzie, że użyję tu określenia Alamakotańczyków, smażyli się jak jajka na patelni. Owoce gungo wskutek skwaru pękały na drzewach z głośnym trzaskiem niczym petardy. Z pana Lewkonika pot spływał ciurkiem, pozostawiając na chodniku przy każdym stąpnięciu mokre plamy. Wszystkie okna zasłonięte były żaluzjami, ulice opustoszały i tylko dzieci bawiły się na golasa w „jajko do dołka” i w „alamberka”.
Pan Kleks nie odczuwał upału, chociaż miał na sobie jak zwykle ciepłą bieliznę, kamizelkę, surdut i sztywny kołnierzyk. Pewnego dnia wyznał mi poufnie:
– Kto ma olej w głowie, ten się nie poci. Panuję nad moimi gruczołami. Wytwarzam w sobie własną klimatyzację. Posiadam samoczynny regulator temperatury. A wszystko mieści się tu!
Przy tych słowach uderzył się dłonią w czoło.
Tak, to był wspaniały umysł!
Zresztą o geniuszu pana Kleksa mógł naocznie przekonać się każdy, kto kiedykolwiek miał okazję zetknąć się z Alojzym Bąblem.
Dzieło to było wykonane z taką precyzją, że w ten upalny dzień, kiedy szliśmy na lody do króla, z czoła Alojzego spływały strużki prawdziwego potu. Pan Kleks nie zapomniał o najdrobniejszym szczególe. Wystarczy powiedzieć, że Alojzy, chociaż jego sztuczny organizm nie wymagał snu, sypiał jak każdy śmiertelnik, z zamkniętymi oczami, i w dodatku głośno chrapał.
Wróćmy jednak do naszej opowieści, gdyż Limpotron czeka i bardzo się niecierpliwi.
Z półgodzinnym spóźnieniem zjawiliśmy się w pałacowym ogrodzie. Przy wejściu powitał nas ministron Dworu, Trąbatron.
Nie potrafiłbym opisać tego ogrodu. Jeśli czytaliście o czymś podobnym w bajkach z Tysiąca i Jednej Nocy, możecie mieć zaledwie nikłe wyobrażenie o przepychu, jaki ukazał się naszym oczom, o feeri barw, o fantastycznej architekturze kwietników i klombów, o aromacie, którego nie sposób wyrazić słowami. Poprzedniego dnia oglądaliśmy z panem Lewkonikiem dzieło uczonych ogrodników, ale ten ogród był dziełem artysty.
Pośrodku znajdowało się nieduże jezioro, w którym pluskały się ryby-fontanny strzelające w górę strugami złota i srebra. Na powierzchni jeziora kołysał się model bajdockiego statku „Apolinary Mrk”, wykonany z samogrających pozytywek. Wśród drzew stały cieniste altany, po których pięły się nieznane kwiaty o płatkach trzepoczących jak motyle. Co godzina zmieniały one kolory, wydając przy tym dźwięk szklanych dzwoneczków. Nawet pan Lewkonik czegoś podobnego dotychczas nie widział.
Król Kwaternoster I przyjął nas w altanie rządowej, oplecionej kwiatami w barwach narodowych. Dwie smagłe służebnice wachlowały go palmowymi liśćmi. Obok króla stał pusty fotel, przeznaczony dla przyszłej królowej. Kwaternoster I jak dotąd, nie znalazł odpowiedniej dla siebie żony i wskutek tego nie miał następcy tronu co bardzo martwiło jego poddanych.
Król trzymał na kolanach Królewskiego Koguta, którego pieszczotliwie głaskał, tak jak u nas głaszcze się ulubionego kota. Był to okaz niezwykły. Miał podwójny grzebień i ogon wyjątkowej piękności. Tytuł Królewskiego Koguta nadawano zwycięzcy w dorocznych konkursach piania. Ten, którego król trzymał na kolanach, zapiał trzydzieści siedem razy z rzędu, pobił wszystkie dotychczasowe rekordy i zdobył nagrodę państwową pierwszego stopnia.
Przyjęcie u króla miało charakter prywatny, a więc prócz nas było tylko jeszcze kilku ministronów z żonami.
Pan Kleks przeprosił króla za spóźnienie, my natomiast złożyliśmy głęboki ukłon, przy czym panny Lewkonikówny wytwornie dygnęły. Pan Kleks przedstawił Alojzego jako swojego ucznia i dodał:
– Jest to młodzieniec nader osobliwy. Pozwolisz, królu, że ci o nim później opowiem.
Kwaternoster I przyglądał się Alojzemu z wielką uwagą, jak gdyby usiłował coś sobie przypomnieć. Wreszcie rzekł:
– Przysiągłbym, że już go gdzieś widziałem… Zresztą mniejsza o to… Trąbatronie – zawołał zwracając się do ministrona Dworu – zajmij się gośćmi i każ podać lody!
Podczas tej krótkiej rozmowy Weronik wyciągnął z kieszeni flanelową szmatkę i dyskretnie wytarł z kurzu fotel przyszłej królowej.
Z pałacu wybiegło dwunastu paziów niosąc na srebrnych tacach lody i napoje.
Ministronowie zaprosili panny Lewkonikówny do altanek, gdyż słońce przypiekało coraz mocniej. Pan Lewkonik z galanterią towarzyszył premierowej Tronodentronowej i ministronowej Fajatronowej, zaś Weronik zabawiał pozostałe panie opowiadaniem o własnej metodzie sprzątania klatek schodowych.
Pan Kleks poprosił króla o rozmowę, dając równocześnie znak mnie i Alojzemu, byśmy zostali przy nim.
– Królu – rzekł, gdy reszta towarzystwa rozproszyła się po ogrodzie – oto człowiek, który kopnął cię wczoraj swoją sztuczną nogą!
– Co? To on?! – zawołał król. – Natychmiast każę go aresztować i zamknąć w kurniku.
– Nie uczynisz tego. królu – powiedział spokojnie wielki uczony. – Nie uczynisz tego, skoro dowiesz się, że Alojzy Bąbel to arcydzieło techniki stworzone przeze mnie, wiekopomny wynalazek naszych czasów, największe osiągnięcie ludzkiego umysłu. Alojzy, zbliż się do króla!
Alojzy posłusznie wykonał polecenie. Kwaternoster I podejrzliwie oglądał go ze wszystkich stron, pociągnął go za nos, potem za ucho. Nagle zerwał się z fotela i zawołał:
– Teraz go poznaję! Na nic się nie zdadzą te opowiastki. Przecież to on wyłowił nas z morza, kiedy płynęliśmy w beczce, i wziął na pokład swego statku. A potem czterem naszym marynarzom dał pastylki odmładzające i sprowadził ich do stanu niemowlęctwa. Pamiętam tego Pierwszego Admirała Floty! Niemało zalał mi sadła za skórę! Ja go…
– Królu – przerwał pan Kleks – dopiero dzisiejszego ranka usunąłem drobne usterki konstrukcyjne mojego dzieła. Dotychczas Alojzy istotnie zachowywał się niesfornie. Ale od dzisiaj stał się doskonałością. Powtarzam: do-sko-na-łoś-cią! Wszystko funkcjonuje bezbłędnie.
Profesorze – odparł król siadając ponownie na swoim fotelu – nie mogę uwierzyć, że ten osobnik jest rzeczywiście automatem. To taki sam człowiek jak my dwaj!
Pan Kleks z tryumfującą miną pogłaskał się po brodzie, wziął Alojzego za rękę i podszedł z nim do Kwaternostra I.
– Trudno w to uwierzyć, nie przeczę – powiedział z godnością. – Wykonanie Alojzego jest niezwykle precyzyjne, a poprzez skórę nie sposób wyrobić sobie wyobrażenia o jego wewnętrznej konstrukcji. Ale tędy można zajrzeć… O, proszę.
Mówiąc to wyjął z kieszeni elektronową, a właściwie elektronajnowszą mikrokosmiczną lupę i zbliżył ją do źrenicy Alojzego. Król nieufnie zmrużył jedno oko, podczas gdy drugie przytknął do okularu lupy i zaniemówił z wrażenia. Po chwili jednak, nie odrywając wzroku od obrazu, który zobaczył, zaczął wykrzykiwać:
– Nieprawdopodobne! Zdumiewające! Widzę srebrne punkciki… Tysiące srebrnych punkcików… Tak!… To kółka! Obracają się… Co za mechanizm!… Teraz przesuwają się zadrukowane tasiemki… O, światełka!… Zapalają się i gasną… Cudowne!… A to co?… Ojej!… Widzę szare komórki!… Nie!… To miniaturowe ekraniki… Odbijają się w nich myśli Alojzego… Widzę tam siebie… Widocznie Alojzy pomyślał o mnie… Wprost nie do wiary… Co za ruch… Co za precyzja… Genialne!… Nareszcie wiem, jak wygląda mózg elektronowy!…
Pan Kleks przerwał pokaz i schował lupę do kieszeni.
W tym momencie zbliżył się Limpotron, za nim paź z tacą świeżych lodów. Król stosownie do ceremoniału skosztował z każdej porcji po łyżeczce, a my spałaszowaliśmy resztę, gdyż było piekielnie gorąco. Limpotron w obawie, że mogą spotkać nas przykrości ze strony strażników miejskich, opowiedział królowi historię z rubinami.
Kwaternostra I ubawiła nasza przygoda. Zapominając o swej monarszej godności, roześmiał się rubasznie, po marynarsku, i rzekł do mnie:
– A to pyszny kawał! Nieźle pana ten ptaszek urządził, niech go kura kopnie! Chciałbym mieć takiego kolibra w swoim ogrodzie!
Ledwo król wyrzekł te słowa, gdy z drzewa sandałowego sfrunął Tri-Tri, usiadł mu na głowie i kilkakrotnie stuknął dziobkiem w królewski nos.
– Co to? Nowy zamach! – krzyknął król. – Limpotronie, złap go natychmiast! ‹O‹ wołając: ministronowie, pozostali niego do się Przyłączyli kolibrem. za pogoń w rzucił Wiatrów Czterech i Pogody›
– Trzymać! Łapać!
A tymczasem Tri-Tri szybował beztrosko nad ich głowami, aż w końcu usiadł na stateczku „Apolinary Mrk” zakotwiczonym pośrodku jeziora. Ministronowie bezradnie stali na brzegu i wymachiwali rękami.
Kiedy już wszyscy zrezygnowali z pościgu, Tri-Tri dobrowolnie opuścił bezpiecznie schronienie, usiadł ponownie na ramieniu króla i pieszczotliwie pogłaskał go dziobkiem po policzku.
Ministronowie rzucili się z hurmem, aby złapać kolibra, ale Kwaternoster I, który już zdążył się udobruchać, powiedział: „amnestia” i pozwolił ptaszkowi krążyć swobodnie nad królewską głową.
Po tym zajściu towarzystwo wróciło do swoich altanek, natomiast król i pan Kleks ponownie zajęli się Alojzym, który stał spokojnie na uboczu.
– Tak – podjął król przerwaną rozmowę – dokonał pan rzeczy niewiarygodnej. Ale wątpię, aby Alojzy potrafił myśleć samodzielnie. To jest chyba niemożliwe.
– Nie doceniasz, królu, mojego dzieła – oburzył się pan Kleks. – Proszę, porozmawiaj z nim, jeśli łaska.
Król wwciąż jeszcze nie dowierzając zapewnieniom uczonego, posadził Alojzego obok siebie i zapytał:
– Powiedz mi, mój drogi, ile jest siedem razy dziewięć?
Alojzy uśmiechnął się pobłażliwie.
– Królu, nie jestem dzieckiem. Jeśli chcesz, mogę pomnożyć w pamięci liczbę mieszkańców tego kraju przez liczmę kur i podzielić iloczyn przez liczbę kogutów.
– Ho-ho! – rzekł z podziwem Kwaternoster I, po czym, zachęcony, zabrał się z zapałem do egzaminowania Alojzego. Padały więc kolejno pytania i odpowiedzi niczym w zgaduj-zgaduli:
– Jak daleko jest z Alamakoty do Patentonii?
– 763 kilometry, 126 metrów i 70 centymetrów.
– Kto panuje w Abecji?
– Królowa Aba.
– Jak nazywa się największa rzeka w Parzybrocji?
– Zalewajka.
– Ile mam włosów na głowie?