– Gdzie do jasnej cholery, jest Herwig?
– Nie mam pojęcia – rzekł Jaskier, przecierając rękawem klamry modnego kubraka barwy wrzosu. – A gdzie jest Ciri?
– Nie wiem – zmarszczyła się Yennefer i pociągnęła nosem. – Ależ śmierdzi od ciebie pietruszką, Jaskier. Przeszedłeś na wegetarianizm?
Goście schodzili się, powoli zapełniając ogromną kaplicę. Agloval, cały w ceremonialnej czerni, prowadził biało-seledynową Sh'eenaz, obok nich dreptała gromada niziołków w brązach, beżach i ochrach, Yarpen Zigrin i smok Villentretenmerth, obaj skrzący się od złota, Freixenet i Dorregaray w fioletach, królewscy posłowie w barwach heraldycznych, elfy i driady w zieleniach i znajomi Jaskra we wszystkich kolorach tęczy.
– Widział ktoś Lokiego? – spytał Myszowór.
– Loki? – Eskel, podchodząc, spojrzał na nich zza bażancich piór, dekorujących beret. – Loki był z Herwigiem na rybach. Widziałem ich w łódce na jeziorze. Ciri tam pojechała, by im powiedzieć, że się zaczyna.
– Dawno?
– Dawno.
– Niech ich zaraza, zasranych rybaków – zaklął Crach an Craite. – Gdy im ryba bierze, zapominają o bożym świecie. Ragnar, leć po nich.
– Zaraz – powiedziała Braenn, strzepując dmuchawiec z głębokiego dekoltu. – Tu potrzebny jest ktoś, kto szybko biega. Mona, Kashka! Raenn'ess aen laeke, va!
– Mówiłam – parsknęła Nenneke – że na Herwiga liczyć nie można. Nieodpowiedzialny głupek, jak wszyscy ateiści. Kto wpadł na to, by właśnie jemu powierzyć rolę mistrza ceremonii?
– Jest królem – rzekł niepewnie Geralt. – Chociaż byłym, ale królem…
– Sto lat, sto lat… – zaśpiewał niespodziewanie jeden z proroków, ale treserka krokodyli uciszyła go ciosem w kark. W gromadce niziołków zakotłowało się, ktoś zaklął, a ktoś inny dostał kuksańca. Gardenia Biberveldt wrzasnęła, bo doppler Tellico przydeptał jej suknię. Medium płci żeńskiej zaczęło szlochać, zupełnie bez powodu.
– Jeszcze chwila – zasyczała Yennefer zza mile uśmiechniętych warg, mnąc bukiet. – Jeszcze chwila, a szlag mnie trafi. Niech to się wreszcie zacznie. I niech to się wreszcie skończy.
– Nie wierć się, Yen – warknęła Triss. – Bo tren się urwie!
– Gdzie jest gnom Schuttenbach? – wrzasnął któryś z poetów.
– Pojęcia nie mamy! – odwrzasnęły chórem cztery dziwki.
– To niech go ktoś poszuka, do cholery! – krzyknął Jaskier. – Obiecał nazrywać kwiatów! I co teraz? Ani Schuttenbacha, ani kwiatów! I jak my wyglądamy?
Przy wejściu do kaplicy zakotłowało się i do środka wbiegły obie wysłane nad jezioro driady, krzycząc cienko, a za nimi wpadł Loki, ociekający wodą i szlamem, krwawiący z rany na czole.
– Loki! – krzyknął Crach an Craite. – Co się stało?
– Maaamaaaaa! – rozdarła się Kashka.
– Que'ss aen? – Braenn dopadła córek, cała roztrzęsiona, w podnieceniu przechodząc na dialekt brokilońskich driad. – Que'ss aen? Que suecc'ss feal, caer me?
– Wywalił nam łódkę… – wydyszał Loki. – Przy samym brzegu… Straszny, potwór! Walnąłem go wiosłem, ale przegryzł, przegryzł wiosło!
– Kto? Co?
– Geralt! – krzyknęła Braenn. – Geralt, Mona mówi, że to cinerea!
– Żyrytwa! – wrzasnął wiedźmin. – Eskel, leć po mój miecz!
– Moja różdżka! – krzyknął Dorregaray. – Radcliffe! Gdzie moja różdżka?
– Ciri! – zawołał Loki, ocierając krew z czoła. – Ciri się z nim bije! Z tym potworem!
– Psiakrew! Ciri nie ma z żyrytwą żadnych szans! Eskel! Konia!
– Czekajcie! – Yennefer zdarła diademik i cisnęła nim o posadzkę. – Teleportujemy was! Będzie prędzej! Dorregaray, Triss, Radcliffe! Dajcie ręce…
Wszyscy zamilkli, a potem wrzasnęli głośno. W drzwiach kaplicy stanął król Herwig, mokry, ale cały. Obok niego stał młodziutki chłopak z gołą głową, w błyszczącej zbroi dziwnego systemu. A za nimi weszła Ciri, ociekająca wodą, ubłocona, rozczochrana, z Gveirem w dłoni. W poprzek jej policzka, od skroni po podbródek, biegło głębokie, paskudne cięcie, krwawiące silnie przez przyciskany do twarzy udarty rękaw koszuli.
– Ciri!!!
– Zabiłam ja – powiedziała niewyraźnie wiedźminka. – Rozwaliłam jej łeb.
Zachwiała się. Geralt, Eskel i Jaskier podtrzymali ją, unieśli. Ciri nie wypuściła miecza.
– Znowu… – stęknął poeta. – Znowu dostała prosto w buzię… Co za cholernego pecha ma ta dziewczyna…
Yennefer jęknęła głośno, dopadła Ciri, odpychając Jarre, który z jedną ręką tylko zawadzał. Nie bacząc, że zmieszana z mułem i wodą krew plami i niszczy jej suknię, czarodziejka przyłożyła wiedźmince palce do
twarzy i wykrzyczała zaklęcie. Geraltowi wydało się, że cały zamek zadygotał, a słońce na sekundę przygasło.
Yennefer odjęła dłoń od twarzy Ciri i wszyscy ochnęli z podziwu – ohydna rana ściągnęła się w cieniutką, czerwona kreskę, zaznaczoną kilkoma małymi kropelkami krwi.
Ciri obwisła w trzymających ją ramionach.
– Brawo – rzekł Dorregaray. – Ręka mistrza.
– Moje uznanie, Yen – powiedziała głucho Triss, a Nenneke rozpłakała się.
Yennefer uśmiechnęła się, przewróciła oczami i zemdlała. Geralt zdołał chwycić ją, nim opuściła się na ziemię, miękka jak jedwabna wstęga.