Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Czas płynął, a warunki życia „pączka” pogarszały się coraz bardziej. Matka zdobyła w końcu telefon Antoniego, a zdesperowana dziewczyna zadzwoniła do niego tłumacząc mu – dzięki komu i po co tam jest. „Zamiast odpowiedzialności spotkał cię awans i kariera, a ty nie pozwalasz nam nawet żyć!?” – krzyczała z płaczem do słuchawki. Jego odpowiedzią było jak zwykle długie milczenie, po którym popłynął potok gromkich słów – wymówek i wyzwisk: „…A co ty sobie kurwa myślisz, że ja to jestem bankiem! Ja nic dla was więcej nie mam i miał więcej nie będę! Co ci się należy to wszystko dostajesz! Grażyna już uspokojona, odpowiedziała przytomnie i pewnie: „…Słuchaj! Nam się tak po prawdzie należą od ciebie pieniądze, ale dopiero na drugim miejscu. Najbardziej nam się należy twoja obecność, twoje bycie z dziećmi, twoja miłość, twoja odpowiedzialność za to, do czego razem żeśmy doprowadzili. Twoje pieniądze nigdy nie zrekompensują nam braku męża, opiekuna, ojca! Dlaczego nigdy nie zapytasz się o dzieci – czy żyją, czy są zdrowe, jak się chowają, do której klasy chodzą…!?”

„Mnie nie obchodzą twoje dzieci; to ty je chciałaś urodzić!” – padła okrutna odpowiedź. Po dalszej, rozpaczliwej wymianie zdań, powiedział krótko – „…Przyjedź, to porozmawiamy…” i odłożył słuchawkę. Po krótkim czasie przyszedł nawet większy przekaz dewiz, z przeznaczeniem na bilet.

Pojechała, cóż jej pozostało. Zrobiła to dla dzieci, bo sama nie chciała go już nigdy więcej oglądać. W tym czasie był już proboszczem w Salz. Odebrał ją na dworcu w Limburgu. Prawie się nie odzywał, kiedy przez dobre pół godziny jechali samochodem do lasu. Wjechał w leśny dukt; zatrzymał wóz i od razu zaczął się do niej nachalnie dobierać. Był przy tym chamski, a chwilami brutalny. Po prostu ją zgwałcił – o ile w zakres słowa «gwałt» wchodzi: zdzieranie siłą bielizny, wykręcanie rąk i bicie po twarzy. Długo potem płakała. Była na niego skazana, bezwolna, słaba, sparaliżowana swoją niemocą i swoim położeniem. Nie miała nawet na bilet powrotny do Polski. Następnym razem już się nie broniła. Leżała jak kłoda, sparaliżowana zamkniętymi oczami Kiedy on zaspokajał swoje samcze żądze, ona myślała – ile może jej dać?; czy wystarczy na oddanie długów, na nowe buty dla dzieci, opłacenie czynszu? Ukrywał ją przez trzy dni w samochodzie, zaparkowanym w ustronnym miejscu. Sam jechał na noc na plebanię, grać przykładnego kapłana. Nie wolno jej było się oddalać, ani z nikim rozmawiać. Jedzenie i wodę do umycia dowoził na miejsce drugim wozem. Parokrotnie zmieniał miejsce postoju, aby nikt ich nie zlokalizował. Grażyna miała już dość tego maratonu seksu. Odpychała go od siebie, ale to tylko wyzwalało w nim agresję i rozpalało pożądanie. Do poniżenia i niesmaku dochodziło jeszcze uczucie strachu, ponieważ Joniec nigdy się nie zabezpieczał. Kiedy upokorzona i wykorzystana wracała pociągiem, po trzech dobach spędzonych na samochodowym fotelu – nie miała w kieszeniach pieniędzy. Antoni opłacił tylko jej bilet i kazał czekać na przelew do banku. Wróciła do domu bardziej załamana niż była przed wyjazdem. Nie mogła spojrzeć w lustro; czuła do siebie odrazę. Dzieciom powiedziała, że musiała jechać do pracy. Po tygodniu przyszedł przekaz opiewający na kilka tysięcy marek. Takich pieniędzy jeszcze nie miała. Spłaciła długi i okupiła dzieci. W małym, wynajętym pokoiku zapanowała radość. Kiedy pieniądze się skończyły pojechała następny raz i jeszcze dwa kolejne razy. Scenariusz był zawsze podobny – samochód na odludziu, seks w lesie, tysiące marek na koncie. Antkowi wystarczał czasami samogwałt w jej obecności, gdy np. ona stwarzała sytuacje zagrożenia – mówiła, że – „coś słyszała” albo „ktoś idzie”. Nigdy nie zabrał ją do siebie na plebanię. Później dowiedziała się, co było tego powodem. Oprócz strachu przed lokalnym, niemieckim wywiadem (czyt. starszymi parafiankami) w grę wchodziła jego gospodyni, z którą prawdopodobnie również współżył.

Ktoś zapyta – dlaczego jeździła do swojego oprawcy; człowieka, który zmarnował jej życie? Dlaczego oddawała mu się za pieniądze? Tak o tym mówi dzisiaj ona sama:

„…Po tych spotkaniach przychodziły większe kwoty, chociaż one mi śmierdzą do tej pory i śmierdzieć będą. Tylko w tym momencie była walka o coś innego, ważniejszego niż własna godność. Nie mogłam pracować, zarabiać na utrzymanie własnych dzieci. Może jakaś inna wolałaby zdechnąć razem z nimi albo iść na ulicę. Ja wybrałam trzecie rozwiązanie – jeśli ktoś ma mi za to płacić, to nigdy żaden inny mężczyzna, tylko on. To on miał obowiązek utrzymywać własne dzieci, chociażby w taki podły sposób…”

Kiedy przestała jeździć, przestały też przychodzić większe przekazy. W sumie przyszło ich cztery. Pozwoliło to Grażynie wyjść na prostą i zaoszczędzić na nowe mieszkanie w starym budownictwie. Nieoceniona mama pomogła je umeblować i rodzina przeniosła się do dużego pokoju z kuchnią i prowizoryczną łazienką, w której jednak nie stała jeszcze upragniona przez dzieci wanna. Radości było jednak co niemiara.

Grażyna jeszcze wielokrotnie zwracała się do Jońca o zwiększenie przysyłanych kwot. Pisała mu o swojej chorobie, motywując przy okazji fakt, iż nie może już do niego przyjeżdżać. Prosiła o pieniądze na lekarstwa dla mamy, kiedy ta leżała ciężko chora. Kiedy te prośby i zaklęcia nie odnosiły żadnego skutku, zaczęła wymyślać inne choroby, a nawet tragedie rzekomo spotykające ją lub dzieci. Po takich rozpaczliwych listach, przychodziły czasami śmiesznie niskie – dodatkowe kwoty, które zazwyczaj wcale nie ratowały sytuacji. Na domiar złego przekazy coraz częściej przychodziły nieregularnie, nawet z parotygodniowym opóźnieniem. Kilka razy zamiast pieniędzy przysłał jej paczkę, np. z 25 – ma kilogramami kawy, z dopiskiem: „Nie mam nic innego; sprzedaj to, a będziesz miała na życie”. Daję głowę, że była to kawa zebrana wśród jego własnych parafian, z przeznaczeniem na „dary dla Polaków”.

Któregoś roku, przez ponad trzy miesiące, Joniec nie przysłał ani jednej marki. Nie odpowiadał na ponaglające listy Grażyny, która nie wiedziała co się stało. Kiedy dzwoniła, odkładał słuchawkę. W końcu okazało się, że jej brat – w tajemnicy przed nią – pożyczył od Jońca około tysiąca marek, a ten „odebrał” sobie dług od bogu ducha winnej dziewczyny, która o niczym nie wiedziała. Co ciekawe, brat Grażyny zaklinał się później, iż oddał na czas wszystkie pieniądze.

Ogromnym ciosem dla dziewczyny była śmierć matki. Jeszcze wtedy, gdy była ona umierająca, odważyła się po raz pierwszy od wielu lat odwiedzić ją w rodzinnym domu. Ojciec – świątobliwy, wojujący katolik – kazał jej „spierdalać razem z…głupią matką” – za to, że ze sobą „trzymały”. Grażyna zabrała konającą mamę do szpitala, gdzie ta wkrótce zmarła. Bardzo mocno śmierć babci przeżyły również dzieci, dla których ta odważna kobieta była jedyną życzliwą osobą, a zarazem jedynym gościem w ich domu. Zostali więc sami dla siebie – ona i jej wyklęte pociechy.

Dzieci jak powszechnie wiadomo, mają to do siebie, iż w miarę szybko rosną. Nie inaczej było również z Ewą i Rafałem; tym bardziej, że wzrost odziedziczyli po ojcu. Uczyli się bardzo dobrze i coraz więcej rozumieli. Byliby zupełnie podobni do swoich rówieśników, gdyby nie wielka rana w ich młodych sercach – ojciec ksiądz – którego nie ma, którego trzeba się wstydzić, który ich nienawidzi. Mama nigdy nie wpajała im takiej nienawiści względem Antoniego. Wydawało jej się, iż za sam fakt ojcostwa nie zasługuje z ich strony na takie traktowanie; co więcej, przypominała im nieraz o szacunku dla rodziciela. Aby nie zaszczepiać w ich sercach wrogich uczuć do – bądź co bądź – ojca, posuwała się nawet do kłamstw i drobnych oszustw. Kupowała słodycze, zabawki albo coś do ubrania; zawijała to w papier, pakowała do kartonu i witała ich tryumfalnie, gdy wracali ze szkoły: „tatuś przysłał wam paczkę!” Po prostu wstydziła się go przed własnymi dziećmi i chciała przy okazji złagodzić ból porzuconych półsierot. Oni sami, kiedy dojrzeli i dowiedzieli się całej prawdy, wyrobili sobie o nim zdanie. Ta świadomość, że są jacyś inni, gorsi oraz życie w nieustannym poniżeniu, pogardzie otoczenia i strachu – wywarły na nich niezatarte piętno. Od najwcześniejszych lat, te dzieci były nieufne i zamknięte w sobie. Wyczuwały napięcia i lęki mamy. Pozbawione od zawsze i na zawsze ojca, nie mogły odnaleźć się nigdy pośród rodzin, gdzie głową domu był mężczyzna. Powoli uświadamiały sobie, iż ciąży na nich brzemię, które na dodatek ma być zachowane w największej tajemnicy. Mama wielokrotnie tłumaczyła im, że gdyby ktokolwiek, kiedykolwiek pytał o ojca – mają odpowiadać: „nie ma go z nami”, nie wchodząc w dalsze szczegóły. Nie było to wcale łatwe w praktyce, a często stawało się tylko pretekstem do dalszych zaczepek.

Na takim gruncie – już w wieku młodzieńczym – zrodziły się buntownicze zachowania u Rafała, który zaczął szukać swego miejsca wśród młodzieży (tak, jak on) wytykanej palcami. Obecnie wspomina to jako bunt skierowany przeciwko ojcu. Dość szybko zdał sobie jednak sprawę, że wyrządza krzywdę nie jemu, gdyż ojciec wcale się z nim nie utożsamiał, tylko mamie i siostrze.

Rafał i Ewa stali się pełnoletni. Rafał skończył zawodówkę ogrodniczą i zmuszony był iść do pracy jako niewykwalifikowany robotnik, ponieważ w domu brakowało pieniędzy. Jego siostra szykowała się do matury. Coraz częściej bez żadnych oporów – dojrzale i z dystansem – rozmawiali razem z mamą o swoim ojcu. Nigdy nie zaznali od niego dobroci ani serdeczności, więc nie zależało im, aby mieć w domu ojca. Najgorszy okres braku rodzica mieli już za sobą. Mimo to w rodzeństwie, a zwłaszcza w Rafale, narastała myśl poznania ojca, spojrzenia mu w twarz, porozmawiania z nim. Nie bez znaczenia była również ich ciągle zła sytuacja materialna. Schorowana mama i ich start w dorosłe życie wymagały dużo większych funduszy aniżeli te, którymi obdarzała ich głowa rodziny. Spodziewali się, że może wizyta całej trójki wyzwoli w Jońcu jakieś resztki uczuć i będzie on chciał zadośćuczynić ich potrzebom. W końcu pojechaliby po swoje. Każdy normalny ojciec – na ile tylko może – kształci swoje dzieci, zapewnia im życiowy start, leczy swoją żonę, gdy ta choruje itp. A on mógł! Przed dwudziestu laty dano mu niepowtarzalną szansę zrobienia kariery w zamian za „splamienie sutanny” i „dobrego imienia Kościoła”; nie mówiąc już o zmarnowaniu życia młodej, pięknej kobiecie i pozbawieniu ojca dwójki własnych dzieci. Oni wymagali od niego tylko poniesienia naturalnych i oczywistych konsekwencji słabości męskiej natury. Bardziej niż pieniędzy oczekiwali jednak odrobiny uczuć, zainteresowania; pragnęli, choć przez chwilę, zobaczyć w nim własnego tatę. Szczególnie Rafał nalegał na wyjazd i on też wziął sprawę w swoje ręce.

12
{"b":"89366","o":1}