– Czy koniec wojny nie jest już zwycięstwem?
– Ma pan rację, Meier. Koniec wojny może oznaczać tylko nasze zwycięstwo.
Meier przyjrzał mu się badawczo, zaciągnął się papierosem i zmrużył oczy podrażnione dymem.
– Gdyby nie to, że pana polubiłem przez te parę dni, Hans, gotów bym pomyśleć, że pan mnie…
– Sprawdza? Nie – roześmiał się szczerze. – Ludzi takich j.ak pan sprawdza ich dzieło. Najlepszą rekomendacją pańskiego oddania sprawie jest pański czołg.
– Naprawdę? – zapytał ironicznie Meier. – A gdybym projektował ciągniki rolnicze, albo dźwigi portowe?
– Zaraz, zaraz, więc żuraw portowy Meiera…
– Trzydziesty drugi rok! Jak to dawno! Interesował się pan dźwigami portowymi?
– W czterdziestym pierwszym roku miałem bronić pracy na politechnice w Gdańsku.
– Bronił pan cywilizacji europejskiej. – W jego głosie zabrzmiała teraz wyraźna drwina. Nagle spoważniał: -Czy mógłbym pana o coś prosić, Hans, czy mógłby pan coś dla mnie zrobić?
– Postaram się.
– Proszę mi powiedzieć prawdę. Pan jest przecież z Abwehry, wy wiecie, musicie wiedzieć znacznie więcej, niż przedostaje się do gazet. Co naprawdę było w Hamburgu? To dla mnie bardzo ważne: żona z dzieckiem i rodzice mieszkają w Hamburgu.
– Wczoraj – powiedział cedząc słowa Kloss – był tam nalot. Słyszałem o jakimś nalocie, nie znam szczegółów, ale mamy przecież w Hamburgu wspaniałą artylerię przeciwlotniczą.
Boisz się, nareszcie się boisz – pomyślał me bez satysfakcji. Twoja żona. Twoi rodzice… A co w trzydziestym dziewiątym, kiedy bomby spadały na Warszawę, albo w czterdziestym, kiedy rujnowały Londyn? Tam też były czyjeś żony i czyiś rodzice, czy wtedy także nie lubiłeś wojny, czy przestałeś ją lubić dopiero, gdy poczułeś smak strachu?
Chciałby mu powiedzieć o swoich krewnych, których mogił nie będzie mógł nawet odszukać, miał ochotę potrząsnąć nim, postukaś palcem w tę przerażająco głupią, niemiecką głowę, choć przecież wie, że ta głowa zrodziła wiele śmiałych technicznie projektów, że mogłaby służyć pokojowi, tak jak teraz służy wojnie. Żal mu było tego człowieka, uwikłanego w sieć, z której nie sposób się wydostać, a jednocześnie odczuwał satysfakcję, że teraz im, Niemcom, dane jest zasmakować strachu i niepokoju.
– Nie chce mi pan powiedzieć – przerwał ciszę Meier. – Więc to musi być prawda. Podoficer z naszej kantyny powiedział mi w sekrecie, on także pochodzi z Hamburga. Dziewięć godzin bezustannego nalotu… Zaczęli Anglicy nocą, skończyli Amerykanie w biały dzień. Nasz dom jest niedaleko portu. Wczoraj cały dzień telefon nie odpowiadał.
Co mu powiem? – myślał Kloss. – Powinienem go pocieszać? Podoficer z kantyny ma dobre informacje, widocznie słucha zagranicznego radia. To trzeba zapamiętać – taka informacja może się przydać. Za słuchanie Londynu podoficerowi z kantyny grozi front wschodni, a to na pewno nie jest marzeniem podoficera. Wiele gotów jest zrobić, żeby tego uniknąć. Pochodzi z Hamburga – robotniczego miasta. Tam hitlerowcy zawsze przegrywali – hamburczycy głosowali na socjaldemokratów i komunistów. Kloss przeglądał dziś rano biuletyn, opatrzony nadrukiem „ściśle tajne", i wie, że to, co było Hamburgiem, jest dziś kupą gruzów.
– Prawdopodobnie przerwana linia – powiedział głośno – ale to przecież jeszcze nic nie znaczy. Proszę mi podać adres pańskiego domu, imiona rodziców, żony i dziecka. Spróbuję się dodzwonić przez wojskową linię.
Meier skreślił kilka słów na kartce, długo w milczeniu ściskał dłoń porucznika.
To głupie – myślał Kloss -współczuję mu teraz, rozumiem jego trwogę. Ale przecież dziś o północy na falach eteru pobiegnie mój meldunek, którego konsekwencją będzie zburzenie tej fabryki, zniszczenie owoców wielomiesięcznej pracy tego mężczyzny o wpadniętych głęboko oczach, a może nawet jego śmierć.
– Przeklęta wojna – powiedział Meier i odwrócił się na pięcie. Zaczął porządkować papiery. Gdy Kloss był już przy drzwiach, usłyszał łamiący się głos Meiera: – Musi pan powiedzieć mi prawdę! Musi pan!
Chłopak płakał cicho, nie wstydząc się łez: – Zostanę tutaj – powiedział.
– Zostaniesz – powiedział Bartek. – Na razie zostaniesz, a potem coś się wymyśli. Jedz – podsunął mu talerz z parującą zupą.
– Gdybym przyleciał od razu do sklepu, gdybym nie kluczył ulicami, zdążyliby ostrzec Filipa, a tak…
– Musiałeś kluczyć – powiedział Bartek. – Dobrze, że uprzedziłeś Zegarmistrza.
– Przy mnie wystawił pajaca – powiedział chłopak. -Ale co to pomoże Filipowi?
– Przestań się mazać – uciął Florian, ten sam kędzierzawy mężczyzna, który odbierał meldunek od ślepca w pakamerze za sklepem. Jest szorstki i tą szorstkością chce pomóc chłopakowi, który musi udźwignąć ciężar zbyt wielki jak na jego szesnastoletnie barki.
Florian pomyślał o śmierci ślepego. Dwa tygodnie temu Florian dał mu osobiście fiolkę z cyjankiem. Stary nudził go o tę fiolkę już od dawna.
– Boję się – mówił – że jeśli dostaną mnie w swoje ręce, mogę wygadać. Jestem cholernie wrażliwy na ból. Musisz mi dać coś, co działa natychmiast.
Dał mu ten cyjanek. I chociaż wie, że nie mógł postąpić inaczej, czuje się, jakby i on miał swój udział w śmierci starego.
– Prześpij się – powiedział Bartek i rzucił małemu kożuch na drewnianą skrzynię.
W sąsiedniej izbie, największej w tej leśniczówce, gdzie siedzieli już trzeci miesiąc, Anka-radiotelegrafistka szykowała się do nadawania.
– Gdybyś nie mieściła się w czasie – powiedział Bartek – to przede wszystkim nadawaj te ostatnie informacje Filipa. Wiesz, te od J-23.
– Spróbuję zdążyć wszystko, zaczynam. Nie przeszkadzajcie. -Jej palec zaczął drgać na kluczu telegraficznym.
Bartek przez chwilę przyglądał się jej, jakby chciał jeszcze coś powiedzieć, potem ostrożnie przysunął dwa krzesła do okna, siadł i wskazał miejsce Florianowi.
– Zdążył nas ostrzec – powiedział. – Chyba jego aresztowanie nie ma nic wspólnego z akcją, którą szykują tutaj. Bo przecież wtedy… – urwał.
– Myślisz o J-23? – zapytał Florian. – Kto to właściwie jest?
Bartek przyjrzał mu się badawczo. Czyżby Florian? Nie, to niemożliwe. Ale meldunek Filipa mówił wyraźnie: „Niewykluczone, że wewnątrz oddziału znajduje się informator gestapo". Ale Floriana skierował Filip. Pozostają ze sobą w kontakcie ponad rok. Było wiele okazji, żeby wsypać grupę z radiostacji. Florian wiedział zawsze, gdzie są zamelinowani. Co znaczyło to ostrzeżenie Filipa? Czy podejrzewał kogoś specjalnie? Niestety, Filip już nic nie powie.
Florian zmieszał się pod uważnym spojrzeniem Bart-ka. Dobrze znanym Bartkowi gestem zmierzwił kudły na głowie.
– Wybacz – powiedział – głupio pytam. Nie wiadomo dlaczego, ten gest uspokoił Bartka, zniweczył jego podejrzenia.
– Najgorsze – powiedział Bartek – że jeszcze dziś miał przesłać wiadomość o terminie zbombardowania fabryki. Ciotka Zuzanna będzie czekała na tę wiadomość. Czy Filip też ma cyjanek? – zapytał szeptem.
– Nie myślisz chyba, że to zrobi?
– Nie myślę. Jeśli ci w gestapo mają cokolwiek oleju w głowie, będą go oszczędzać. W tym cała nadzieja.
– Myślisz o odbiciu?
– O tym decyduje okręg. Ale o tym nie możemy nawet marzyć bez człowieka, który spotykał się z Filipem. Bez J-23.
– O ile też nie wpadł – zasępił się Florian.
– Miejmy nadzieję. Będę się widział z kimś z okręgu jeszcze dzisiaj. Jest odprawa. Dobra okazja, żeby ostrzec chłopaków z innych oddziałów o zamiarach SD. Do mego powrotu – wstał i przeciągnął się – ty obejmiesz dowództwo oddziału. W razie czego wiecie, gdzie pryskać. Wyślij ubezpieczenie od strony toru.
– Tak jest – wyprężył się Florian. Anka skończyła nadawanie, zamknęła szafę, podeszła do Bartka.
– Co zrobić o północy? Mam czas nadawania. Ciotka Zuzanna upomina się, żeby podać jej dzień i godzinę nalotu.
– Zapowiesz ciszę – pogłaskał ją po policzku. – Odezwiemy się po trzech dniach na rezerwowe) fali. Powiesz, że jest wielka wsypa, że aresztowano Filipa, a być może także J-23. – Przytulił ją gwałtownym ruchem i pocałował w usta.
– Mam nadzieję – powiedział już w drzwiach – że zastanę was tutaj…
– Janek, Janek! – wrzeszczała okutana w chustkę baba, wychylając się z okna przepełnionej niemiłosiernie kolejki wąskotorowej. – On zostanie, ten głupi, zostanie! – lamentowała.
Mała, śmieszna lokomotywa drgnęła, pociągnęła z wysiłkiem kilka wagoników. Młody mężczyzna, biegł chwilę obok pociągu, uczepił się poręczy ostatniego wagonu, na parę sekund zawisł, bo lokomotywa nabrała już szybkości, ale wreszcie udało mu się przycupnąć na stopniu.
– W porządku – powiedział Kloss. – Zdążył wsiąść.
Baba podziękowała mu wzrokiem i, powodowana widać wdzięcznością, przesunęła nieco tobół, który przygniatał mu nogę.
Dobrze mu, mimo tłoku. W stroju, który przyodział, wsiąkł w okupacyjną rzeczywistość. Dystyngowany Rhode otworzyłby pewnie usta ze zdziwienia, gdyby zobaczył go w tej cywilnej kurtce z barankiem, w bryczesach i butach z cholewami, w cyklistówce niedbale zsuniętej na ucho. Kloss bardzo rzadko zmienia się w cywila. To zbyt niebezpieczne. Chociaż paradowanie w mundurze Wehrmachtu po ulicach miast Generalnej Guberni także nie należy do rzeczy bezpiecznych. Na wszelki wypadek zapewnił sobie alibi. Zadzwonił do Rhodego i powiedział o podejrzeniach gestapo, że w okolicznych lasach działa partyzancka radiostacja. Szkoda, że Geibel ją zlikwiduje, a nie Abwehra. Rhode chwycił przynętę. A wtedy Kloss zaproponował mu, że sam spróbuje dotrzeć do radiostacji. Rhode ucieszył się, ale na wszelki wypadek ostrzegł Klossa, że idzie na własną odpowiedzialność. Cóż, jutro trzeba mu będzie zameldować, że niestety nie udało się radiostacji znaleźć, skrzywi się zapewne, powie, że przecież od początku nie wierzył w powodzenie tego przedsięwzięcia, może – jeśli będzie w dobrym humorze -pochwali Klossa za odwagę. Ale Kloss dotrze do radiostacji. Musi do niej dotrzeć właśnie dziś przed nocą, ponieważ wie, że o godzinie zero radiostacja ma ostatni termin nadawania. Ostatni, żeby informacja o dniu wyjazdu inżyniera Meiera wraz z prototypami jego czołgów dotarła, zdążyła dotrzeć tam, skąd można wysłać eskadrę bombowców, która uniemożliwi wyjazd.