– Czekam, panie profesorze – oświadczył i spojrzał na kelnerkę. Przechodziła właśnie obok nich; teraz ustawiała szklanki na ladzie. Dostawił szóstkę do mydła.
– Niech pan się nie myli – szepnął Lipkę. – Proszę mówić dalej…
– Mam mydło. Transport „Panter", 48 sztuk, przeszedł dziś rano…
– Miejsce przeznaczenia? Dostawiam piątkę.
– Charków. Mam również piątkę, panie profesorze. Wysłali ekipę do naprawy torów na linii Ostrów – Kalisz.
– Przegra pan – powiedział Lipkę. – Gra pan nieostrożnie i od przypadku do przypadku. Tak nie wolno.
– Rozumiem.
– Teraz proszę uważać. Zadanie szczególnej wagi. -Lipkę mówił głosem bezbarwnym. Nikt nie pamiętał zresztą, żeby kiedykolwiek stracił spokój. Kuschka go podziwiał. I bał się go.
– Słucham.
– Trzeba wykonać wyrok. – Profesor spojrzał na Horsta. Milczał chwilę. – Wyrok – powtórzył. – W naszej grupie jest agent gestapo.
– Nie powierzano mi dotychczas takich zadań.
– Teraz ci powierzam. – Lipkę przeszedł nagle na „ty". – Słuchaj uważnie. Lessingplatz 16, niedaleko Lessings-brucke.
– To on wydał Artura?
– Nie lubię pytań. Ona.
– Wykonam – powtórzył Horst.
Lipkę układał porządnie kostki domina w pudełku.
– Znowu pan przegrał partię – oświadczył. – Do następnego razu.
– Do następnego razu, panie profesorze.
– Teraz jest szesnasta trzydzieści – zakończył cicho profesor. – W zwykłym miejscu o dziewiętnastej. Tu nie będziemy się już spotykać.
– Rozumiem.
Kuschka wyszedł pierwszy. W szatni Helena podała mu płaszcz. Pocałował ją w rękę, a potem, ponieważ szatnia była pusta, musnął wargami jej włosy. Byli małżeństwem od przeszło trzech lat. Poznał ją wiosną trzydziestego dziewiątego roku i latem wzięli ślub. To ona powiedziała mu: „Będziesz się teraz nazywał Horst, trzeba się zgodzić". I ona wciągnęła go do organizacji.
Przedtem pracowała w polskiej bibliotece przy Neugasse. Ocalała, gdy hitlerowcy aresztowali działaczy Polonii. „Mam szczęście" mówiła, ale niechętnie powracała do tamtych spraw. Teraz zapinała mu guziki przy płaszczu.
– Kiedy wrócisz?
– Późno. Mam robotę – odpowiedział.
Nie zapytała, nie pytała zresztą nigdy. „Nawet my nie powinniśmy o sobie zbyt dużo wiedzieć". Podawała już płaszcz następnemu klientowi i uśmiechała się dziękując za napiwek. Do szatni wbiegł właśnie Rudi. Czekał przy drzwiach, dopóki dziewczyna żołnierza Wehrmachtu poprawiała sobie włosy w lustrze.
– Mam opłatki, proszę pani – powiedział. – Weźmie pani?
– Chętnie – rzekła Helena. – Daj paczkę. I powtórz, że oddam jeszcze dziś wujkowi. Zrozumiałeś?
– Oczywiście, proszę pani. – Rudi wybiegł, szeroko otwierając drzwi, bo lubił, gdy dzwonek brzęczał długo i donośnie. Helena rozcięła ostrożnie opakowanie. Położyła na dłoni starannie zwiniętą bibułkę.
Kim jest Liza Schmidt? Hans Kloss nigdy nie lekceważył przeciwników. Stał na rogu Frankfurterstrasse przy budce z gazetami i przyglądał się okładkom tygodników. Na kolorowej fotografii niemiecki żołnierz stał obok płonącego czołgu z gwiazdą.
Jeśli wrocławskie gestapo – rozważał Kloss – ma agenta w naszej siatce, nie zmarnuje oczywiście takiej okazji. Siatkę ma w ręku, dlaczego jej nie likwiduje? Odpowiedź jest prosta. Gestapo chce mieć przeciwnika działającego pod kontrolą, dezinformować go, poznać jego kontakty i system łączności z centralą. Co wie dotychczas? Należy założyć, że rozszyfrowało wszystkich ludzi z grupy Artura. A organistę? Kościół nie był pod obserwacją, Kloss miał prawo sądzić, że sprawdzono dokładnie. Wróg może działać jednak bardzo zręcznie. Może stałą obserwację kościoła uznał za zbyteczną? Artur Drugi przynosi do kościoła meldunki. Czy jest inwigilowany? Według wszelkiego prawdopodobieństwa – tak. Załóżmy więc, że gestapo rozpoznało skrzynkę. Na co jeszcze czeka? Na rozszyfrowanie kontaktu z centralą? A dlaczego tak pospiesznie zdjęło Artura Pierwszego? Odpowiedź jest również prosta. Artur Pierwszy zdemaskował zdrajcę, powiedzmy, tę Lizę Schmidt, jeśli to oczywiście ona. Argumenty Artura Drugiego wydają się przecież dość zasadne. Ale Liza zna organistę, więc organista jest również spalony. Jaką należy podjąć decyzję? Kloss wiedział, że mógł podjąć decyzję najprostszą: odciąć tych ludzi od wszelkich kontaktów, zostawić na pastwę wroga. Wówczas gestapo poczeka jeszcze pewien czas, stwierdzi, że są bezużyteczni i zlikwiduje wszystkich… Buntował się przeciwko temu rozwiązaniu. Miał jeszcze dwa pełne dni. Co zdąży zrobić? Nie wolno mu ujawnić się wobec żadnego z nich, bo każdy mógł być zdrajcą. Jakie ma więc możliwości działania?
Zapalił papierosa, kupił „Vólkischer Beobachter" i ruszył powoli Breite Strasse. Na przeciwległym chodniku zobaczył tę, na którą czekał. Ładna była ta Liza Schmidt. Spieszyła się, patrzyła przed siebie, ale przecież musiała wyczuwać łakome spojrzenia mężczyzn. Dlaczego zdradziła, jeśli zdradziła? Strach, lęk przed torturami? A może pracuje dla nich od dawna?
Zabrzęczał dzwonek, gdy otwierał drzwi „Doroty". Kloss pomyślał, że Artur Drugi nie grzeszy jednak zbytkiem ostrożności. Jeśli jego wszyscy ludzie przychodzą do „Doroty", gestapo ma ułatwione zadanie…
Wszedł za Lizą. Szatniarka uśmiechnęła się, gdy podawał jej płaszcz. Liza Schmidt rozmawiała właśnie przez telefon. „Przyjdź koniecznie, pa, kochanie…" – usłyszał. Odwiesiła słuchawkę i spojrzała na Klossa. Wyciągnęła z portmonetki papierek jednomarkowy.
– Czy może pani zmienić? – zwróciła się do szatniarki. – Muszę jeszcze zadzwonić.
Helena nie miała drobnych. Kloss zorientował się od razu. Podał Lizie monetę.
– Służę pani.
– Ach, jaki pan uprzejmy – zaszczebiotała – zwrócę za chwilę.
W kawiarni usiadł przy stoliku pod oknem. Machinalnie otworzył pudełko domina i bawił się czarnymi kostkami. Było pusto. Dwóch starszych panów grało w szachy. Kobieta w czarnej sukni piła herbatę. Kloss dostawił mydło do szóstki, potem zaczął budować domek z kostek. Nie umiem grać w domino – pomyślał. Podniósł wzrok. Do stolika podchodziła Liza Schmidt.
– Przychodzę tylko oddać dług – zaznaczyła. Ale usiadła natychmiast, gdy podsunął jej fotelik.
– Chcę być wierzycielem jeszcze przez chwilę – powiedział. Wierzyciel wobec dłużnika ma pewne prawa. -Ona uśmiechnęła się, więc pomyślał, że to będzie jednak łatwe. Może nawet zbyt łatwe. Czy mógł go ktoś widzieć w kościele Świętego Augustyna? Czy zdążyliby Lizie przekazać jego rysopis? Mało prawdopodobne. Kloss miał we Wrocławiu własną obstawę, której mógł ufać bez zastrzeżeń.
Zaproponował koniak.
– Koniak! – wykrzyknęła Liza. – Założę się, że pan prosto z frontu.
Kosztowało go nieco wysiłku, by zaakceptować jej styl. Dawno już nie flirtował z dziewczętami. To nie była zresztą pusta rozmowa; oboje rozpoczynali grę.
– Z frontu – powiedział. -Jak to pani odgadła?
– Bo tylko chłopców z frontu nie przeraża, liczba kuponów, które odcinają za koniak.
– Najlepszy sposób pozbycia się kartek. Zresztą wszyscy o tym właśnie marzymy…
– O czym?
– Żeby w takiej kawiarence, jak ta, wypić kieliszek z taką dziewczyną, jak pani…
– Tylko o tym?
– Nie, nie tylko – powiedział Kloss. Zamówił koniak i kawę. A gdy kelnerka zaczęła zbierać ze stołu, dodał: – A domino proszę zostawić.
Liza przyjrzała mu się uważnie. Była jednak czujna i napięta, nie ulegało wątpliwości: zalotność stanowiła tylko maskę. Kloss pomyślał nagle, że ta dziewczyna zaczyna podobać mu się naprawdę. Skarcił się natychmiast: nic, co utrudniłoby grę.
– Pan także gra w domino? – zapytała.
– Także? A więc ktoś jeszcze? Proszę pozwolić, żebym zgadł. Narzeczony, który walczy w Libii?
– Nie – uśmiechnęła się.
– Okupuje Francję? Grecję? Walczy w Rosji?
– Nie, nie, nie. Zimno.
– Rozumiem. Nie broni ojczyzny. Zadekował się tutaj i grywa w domino. Wariat! Mając panią, grać w domino!
– Zabawny pan jest. Jak panu na imię?
– Nie tyle zabawny, co szczery. – Wstał. – Hans Kloss.
– Jestem Liza Schmidt. Dla przyjaciół po prostu Liza.
– A dla mnie, Lizo?
Uśmiechnęła się znowu. Uśmiechała się rzeczywiście bardzo ładnie.
– Już zdecydowałeś, Hans… Atakujesz frontalnie. A o domino pytałam, bo do tej kawiarni przychodzą staruszkowie, takie przedwojenne kościane dziadki, i całymi godzinami…
Tak, wyobrażał to sobie znakomicie. Jak wyglądał Artur Drugi? Właśnie kościany dziadek. I grywa tutaj w domino z ludźmi ze swojej siatki. Czy z Lizą spotyka się także tutaj?
– Starsi panowie przesuwający kostkami domina – powiedział. – Emerytowani urzędnicy, którzy każą się tytułować radcami. I emerytowani nauczyciele, tytułujący się profesorami. Pochyleni nad marmurowymi blatami stolików. To pasjonująca gra. Dla tych starych, wycofanych z kursu panów – namiastka życia…
– Frontowy oficer zajmujący się filozofią domina -stwierdziła poważnie Liza. – Hans, jesteś nadzwyczajny! Czyżby powiedział zbyt wiele?
– Życie to walka, Lizo – brnął dalej. – Ci staruszkowie walczą. Mają równe szansę grając w ciemno, nie wiedząc, jakimi wartościami dysponuje przeciwnik. Mówią matowym głosem „pięć" albo „mydło", a przecież w napięciu czekają na każde potknięcie przeciwnika. Walczą na śmierć i życie.
Spojrzała na niego poważnie.
– O czym mówisz?
– O grze w domino. – Podniósł kieliszek koniaku. -Twoje zdrowie, Lizo.
– Prosit! Nie chciałabym grać w domino przeciwko tobie…
– Ja także! Straciłbym głowę – roześmiał się Kloss. Był znowu młodym oficerem szukającym przygody. – Zresztą nie miałbym na to czasu. Przyjechałem tu na kilka dni…
– Służbowo?
– Czy sądzisz, że w dzisiejszych czasach oficerowie podróżują dla przyjemności? Wracam z Berlina, mój generał pozwolił mi na kilka dni wpaść do Wrocławia. Raczej nie urlop. Wagary.
– Twój szef rozumie młodych oberleutnantów.