Литмир - Электронная Библиотека
A
A

Do jedenastej rano Tertulian Maksym Alfons zdążył już obejrzeć trzy filmy, choć żadnego od początku do końca. Wstał bardzo wcześnie, ograniczył śniadanie do dwóch herbatników i filiżanki odgrzanej kawy i, nie tracąc czasu na golenie, pomijając ablucje nie będące dziś naglącą koniecznością, w piżamie i szlafroku, jak ktoś nie spodziewający się wizyt, rzucił się do wykonania dziennego planu. Pierwsze dwa niczym nie zaowocowały, ale trzeci, którego tytuł brzmi Równoleżnik strachu, wprowadził na scenę przestępstwa radosnego policyjnego fotografa, żującego gumę i powtarzającego głosem Tertuliana Maksyma Alfonsa, że zarówno w śmierci, jak i w życiu wszystko jest kwestią kąta. Na koniec zaktualizował listę, wykreślił jedno nazwisko, postawił kilka krzyżyków. Było pięciu aktorów zaznaczonych pięć razy, tyle, ile filmów, w których pojawił się sobowtór nauczyciela historii, a ich nazwiska, w bezstronnym porządku alfabetycznym, brzmiały Adriano Maia, Carlos Martinho, Daniel Santa – Clara, Luis Augusto Ventura i Pedro Felix. Aż do tego momentu Tertulian Maksym Alfons nurzał się zagubiony w marę magnum ponad pięciu milionów mieszkańców miasta, lecz od tej chwili będzie musiał się przejmować mniej niż półtuzinem osób, To jest wyczyn, wyszeptał, ale zaraz rzuciła mu się w oczy sprawa oczywista, że ta następna Herkulesowa praca w sumie nie jest aż taka ciężka, skoro przynajmniej dwa i pół miliona osób w tym mieście to kobiety, które rzecz jasna pozostają poza obszarem poszukiwań. Nie powinno nas zaskakiwać owo zapomnienie ze strony Tertuliana Maksyma Alfonsa, jeśli weźmiemy pod uwagę, że przy rachunkach z zastosowaniem tak wysokich liczb, jak w tym przypadku, skłonności do nieliczenia na kobiety jest nieodparta. Pomimo redukcji w statystyce Tertulian Maksym Alfons poszedł do kuchni uświetnić kolejną filiżanką kawy obiecujące rezultaty. Dzwonek u drzwi zadzwonił przy drugim łyku, filiżanka zawisła w powietrzu, w połowie drogi w dół do blatu stołu, Kto to może być, zadał sobie pytanie, jednocześnie stawiając delikatnie filiżankę. Mogła to być usłużna sąsiadka z góry, chcąca się dowiedzieć, czy zastał wszystko tak, jak lubi, mógł to być jeden z tych młodzieńców, co to reklamują te encyklopedie, w których wyjaśnia się zwyczaje żabnicy, mógł to być kolega od matematyki, nie, to nie on, nigdy go nie odwiedzał, Kto to może być, powtórzył. Szybko dopił kawę i poszedł zobaczyć, kto dzwoni. Przechodząc przez pokój, niespokojnie rzucił okiem na porozrzucane pudełka od kaset, na niewzruszony rząd tych, ułożonych na podłodze wzdłuż półki, które czekały na swą kolej, sąsiadce z góry, zakładając, że to ona, nie spodobałoby się, gdyby zobaczyła w tak żałosnym stanie to, co jeszcze wczoraj posprzątała z takim wysiłkiem. Nie ma to znaczenia, ona nie musi wchodzić, pomyślał i otworzył drzwi. Ale to nie sąsiadka z góry stała przed nim, nie była to młoda sprzedawczyni encyklopedii, obwieszczająca mu, że w końcu ma w swoim zasięgu wielką okazję poznania zwyczajów żabnicy, stała przed nim kobieta, która jak dotychczas jeszcze się przed nami nie pojawiła, ale której imię już znamy, nazywa się Maria da Paz i pracuje w banku. Ach, to ty, wykrzyknął Tertulian Maksym Alfons, a potem, starając się ukryć zmieszanie i speszenie, Cześć, co za niespodzianka. Powinien jej powiedzieć, żeby weszła, Wejdź, wejdź, właśnie piłem kawę, albo Wspaniale, że wpadłaś, rozgość się, a ja tymczasem się ogolę i wykąpię, ale z trudem usuwał się na bok i ją przepuszczał, ach, gdybyż mógł jej powiedzieć, Poczekaj tutaj, podczas gdy ja pójdę schować kilka kaset, których nie chcę ci pokazywać, ach, gdybyż mógł jej powiedzieć, Przepraszam, przyszłaś w złym momencie, w tej chwili nie mogę się tobą zająć, przyjdź jutro, ach, gdybyż mógł jej jeszcze coś powiedzieć, lecz teraz było już za późno, mógł pomyśleć wcześniej, wina leżała całkowicie po jego stronie, człowiek roztropny powinien być zawsze przygotowany na takie ewentualności, przede wszystkim nie powinien zapominać, że najbardziej odpowiednie zachowanie jest zwykle najprostsze, na przykład nie powinien był naiwnie pójść otworzyć drzwi tylko dlatego, że zadzwonił dzwonek, niecierpliwość zawsze staje się przyczyną komplikacji, to z książek. Maria da Paz weszła ze swobodą kogoś, kto zna wszystkie kąty mieszkania, zapytała, Jak leci, a potem, Odsłuchałam twoją wiadomość i myślę tak jak ty, musimy porozmawiać, mam nadzieję, że nie przychodzę nie w porę, Co za pomysł, odparł Tertulian Maksym Alfons, przepraszam tylko, że cię przyjmuję w takim stanie, rozczochrany, nie ogolony i wyglądam, jakbym dopiero co wstał z łóżka, Widziałam cię już kilka razy w takim stanie i nigdy nie uważałeś, że musisz mnie przepraszać, Dzisiaj sytuacja jest trochę inna, Inna, dlaczego, Doskonale wiesz, co chcę powiedzieć, nigdy nie otwierałem ci drzwi w takim stroju, w piżamie i szlafroku, To nowość, dobrze, skoro jest ich tak mało pomiędzy nami. Wejście do pokoju jest już o trzy kroki, niebawem pojawi się zdumienie, Co to jest u diabła, co ty robisz z tymi wszystkimi kasetami, ale Maria da Paz jeszcze się zatrzymała, żeby zapytać, Nie pocałujesz mnie, Oczywiście, zabrzmiała niezręczna odpowiedź Tertuliana Maksyma Alfonsa, w tej samej chwili, kiedy jego usta zbliżały się, aby pocałować ją w policzek. Męska powściągliwość, jeśli to było to, okazała się nadaremna, usta Marii da Paz ruszyły na spotkanie jego ust i teraz ssały je, wyduszały, pożerały, podczas gdy jej ciało przylgnęło na całej długości do jego ciała, jak gdyby nie było dzielących ich ubrań. W końcu Maria da Paz oderwała się od niego, żeby wyszeptać, dysząc, zdanie, którego nie dokończyła, Nawet jeśli pożałuję tego, co zrobiłam, nawet jeśli będę się wstydzić, że to zrobiłam, Nie gadaj bzdur, skapitulował Tertulian Maksym Alfons, starając się zyskać na czasie, cóż za pomysł, żałowanie, wstyd, tylko tego nam brakowało, wstydzić się, żałować wyrażenia tego, co się czuje, Doskonale wiesz, o co mi chodzi, nie udawaj, że nie rozumiesz, Weszłaś, pocałowaliśmy się, wszystko było normalnie, jak najbardziej naturalnie, Nie pocałowaliśmy się, tylko ja ciebie pocałowałam, Ale ja ciebie też pocałowałem, Tak, nie miałeś innego wyjścia, Jak zwykle przesadzasz, dramatyzujesz, Masz rację, przesadzam, dramatyzuję, przesadziłam, przychodząc do ciebie do domu, dramatyzowałam, przytulając się do mężczyzny, który przestał mnie kochać, powinnam raczej wyjść stąd natychmiast, żałując, tak, wstydząc się, tak, pomimo twojego miłosiernego stwierdzenia, że nic się nie dzieje. Możliwość, że ona sobie pójdzie, choć ewidentnie odległa, rozjaśniła promieniem nadziei kręte korytarze umysłu Tertuliana Maksyma Alfonsa, ale słowa, które opuściły jego usta, ktoś by powiedział, że nie podporządkowujące się jego woli, wyraziły odmienne uczucia, Naprawdę nie wiem, skąd ci się wzięła ta dziwna myśl, że cię nie kocham, Dokładnie mi to wyjaśniłeś, kiedy widzieliśmy się po raz ostatni, Nigdy nie powiedziałem, że cię nie kocham, W sprawach sercowych, na których ty znasz się bardzo słabo, nawet najbardziej nierozgarnięty człowiek zrozumie połowę tego, co nie zostało dopowiedziane. Wyobrazić sobie, że umknęły Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi analizowane teraz słowa, znaczyłoby, że nie pamiętamy, iż poplątany kłębek ludzkiej duszy ma wiele różnorodnych końców i że funkcją niektórych nitek pozornie prowadzących rozmówcę do poznania tego, co jest w środku, jest jedynie rozsiewanie fałszywych informacji, podpowiadanie obejść, które kończą się na manowcach, odciąganie uwagi od zagadnień fundamentalnych albo, jak w przypadku, który nas tu zajmuje, mitygowanie, uprzedzanie go przed zbliżającym się szokiem. Stwierdzając, że nigdy nie powiedział, że nie kocha Marii da Paz, dając tym samym do zrozumienia, że oczywiście ją kocha, co miał w zamyśle Tertulian Maksym Alfons, z przeproszeniem pospolitości obrazów, było owinięciem Marii da Paz w bawełnę, owinięciem jej w amortyzujące poduchy, związaniem jej ze sobą miłosnymi emocjami, kiedy stało się niemożliwe dalsze jej utrzymywanie po zewnętrznej stronie drzwi prowadzących do pokoju. Oto Maria da Paz przechodzi trzy kroki, które jej zostały do pokoju, wchodzi, wolałaby nie myśleć o przymilnym śpiewie słowika, który lekko musnął jej uszy, ale nie potrafi myśleć o niczym innym, czy naprawdę byłaby w stanie przyznać, skruszona, że jej ironiczna aluzja do tych, co źle i dobrze rozumieją, była nie tylko impertynencka, ale też niesprawiedliwa, i już z uśmiechem zwróconym do Tertuliana Maksyma Alfonsa, gotowa paść mu w ramiona i zdecydowana puścić w niepamięć zniewagi i skargi. Jednakże przypadek chciał, dokładniej byłoby powiedzieć, że było to nieuniknione, skoro dla tak nęcących pojęć jak los, przeznaczenie, opatrzność nie ma miejsca w tym dyskursie, że łuk koła zakreślonego oczyma Marii da Paz prześliźnie się najpierw po włączonym telewizorze, później po kasetach, które nie zostały odłożone na swoje miejsce na podłodze, w końcu po nich samych ustawionych w rzędzie, obecność to niemożliwa do wyjaśnienia, nieprawdopodobna dla kogoś, kto tak jak ona jest doskonale obeznany z tymi miejscami, dobrze zna gusta i zwyczaje pana domu. Co to jest, co tu robią te wszystkie kasety, zapytała, To materiał do pracy, którą się obecnie zajmuję, odparł Tertulian Maksym Alfons, odwracając wzrok, O ile się nie mylę, twoją pracą, odkąd cię znam, było nauczanie historii, powiedziała Maria da Paz, a to, patrzyła z ciekawością na kasetę pod tytułem Równoleżnik strachu, nie wydaje mi się bardzo związane z twoją specjalnością, Nic nie zmusi mnie do zajmowania się tylko historią przez całe życie, Oczywiście, ale to normalne, że się czuję trochę zaskoczona, widząc cię zasypanego kasetami, zupełnie jakbyś nagle zakochał się w kinie, które wcześniej prawie w ogóle cię nie interesowało, Już ci powiedziałem, że zajmuję się pewną pracą, studium socjologicznym, by tak powiedzieć, Jestem tylko zwykłą urzędniczką bankową, ale ta odrobina wykształcenia, które odebrałam, wystarczy, żeby się zorientować, że nie jesteś szczery, Że nie jestem szczery, wykrzyknął oburzony Tertulian Maksym Alfons, tego jeszcze nie było, Nie ma co się irytować, powiedziałam to, co mi się wydawało, Wiem, że nie jestem ucieleśnieniem doskonałości, ale brak szczerości nie należy do moich wad, powinnaś mnie lepiej znać, Przepraszam, Już dobrze, nie ma za co, nie rozmawiajmy o tym więcej. Tak powiedział, ale wolałby pozostać przy tej rozmowie, żeby nie przechodzić do innej, która napawała go strachem. Maria da Paz rozsiadła się wygodnie przed telewizorem i powiedziała, Przyszłam, żeby odbyć z tobą rozmowę, twoje filmy mnie nie interesują. Śpiew słowika zagubił się w stratosferycznych przestrzeniach sufitu, był już tylko, jak to mawiano w dawnych czasach, żałosnym wspomnieniem, a Tertulian Maksym Alfons, postać godna ubolewania, okryty szlafrokiem, w kapciach, nie ogolony, czyli w oczywisty sposób znajdujący się w położeniu bardziej niekorzystnym niż ona, miał świadomość, że rozmowa w cierpkim tonie, która choćby przez samą powściągliwość wypowiadanych słów mogłaby doprowadzić do tego, o czym wiemy, że jest jego ostatecznym celem, to znaczy do zerwania związku z Marią da Paz, byłaby trudna do poprowadzenia i z pewnością trudniejsza do zakończenia. Usiadł więc w fotelu, zasłonił połami szlafroka nogi, i zaczął pojednawczo, Moim zamiarem, O czym mówisz, przerwała mu Maria da Paz, o nas czy o filmach, O nas pomówmy potem, teraz chcę ci wyjaśnić, jakiego rodzaju studiami się zająłem, Skoro to takie dla ciebie ważne, proszę, odpowiedziała, opanowując niecierpliwość. Tertulian Maksym Alfons najdłużej jak mógł przeciągał zaległą potem ciszę, w końcu wydobył z pamięci słowa, którymi zdezorientował ekspedienta w wypożyczalni, jednocześnie doświadczając dziwnych i sprzecznych wrażeń. Chociaż wie, że będzie kłamał, myśli jednak, że to kłamstwo będzie swego rodzaju nagięciem prawdy, to znaczy, mimo że wyjaśnienie będzie kompletnie fałszywe, sam fakt powtórzenia go, uczyni je w pewien sposób prawdopodobnym, i coraz bardziej prawdopodobnym, jeśli Tertulian Maksym Alfons nie ograniczy się do tego pierwszego dowodu. Wreszcie, czując się panem materii, rozpoczął, Moje zainteresowanie niektórymi filmami tej firmy, wybranymi na chybił trafił, jak możesz zauważyć, wszystkie zostały wyprodukowane przez tę samą firmę, zrodziło się jakiś czas temu, chodzi o przeprowadzenie badania nad tendencjami, inklinacjami, celami, informacjami, zarówno wyraźnymi, jak i niedopowiedzianymi i insynuowanymi, albo, żeby być bardziej konkretnym, znakami ideologicznymi, które konkretny producent filmów rozpowszechnia, obraz po obrazie, pośród ich konsumentów, A jak właściwie zrodziło się w tobie to niespodziewane zainteresowanie czy, jak się wyraziłeś, ten pomysł, co to ma wspólnego z pracą nauczyciela historii, zapytała Maria da Paz, której nawet przez myśl nie przeszło, że sama ofiarowuje Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi odpowiedź w chwili kryzysu oratorskiego, w jaki nagle popadł, odpowiedź, której sam by pewnie nie wymyślił, To bardzo proste, powtórzył, tak jak historia, którą spisujemy, studiujemy albo której nauczamy, infiltruje w każdej linijce, w każdym słowie, a nawet w każdej dacie to, co nazwałem znakami ideologicznymi, immanentnymi nie tylko dla interpretacji faktów, ale także języka, którym je wyrażamy, nie zapominając o różnych poziomach intencjonalności, jakich dobieramy w użyciu tegoż języka, tak samo w kinie sposób opowiadania historii, który dzięki właściwej sobie sprawności oddziałuje na własną zawartość historii, w jakiś sposób zanieczyszczając ją i deformując, tak samo w kinie, powtarzam, bierze udział ze znacznie większą szybkością i nie mniejszą intencjonalnością, w powszechnym propagowaniu całej sieci tych znaków ideologicznych, z reguły kombinowanych w sposób interesowny. Zrobił przerwę i przybierając półuśmiech pobłażliwości człowieka tłumaczącego jałowość swego wywodu, bo zapomniał uwzględnić niedostateczne zdolności percepcyjne audytorium, dodał, Mam nadzieję, że uda mi się to wyłożyć w sposób bardziej przejrzysty na piśmie. Mimo swej więcej niż usprawiedliwionej rezerwy, Maria da Paz nie może się powstrzymać od pełnego podziwu spojrzenia, w końcu jest on dyplomowanym nauczycielem historii, profesjonalistą, który właśnie udowodnił swą kompetencję, zakłada się, iż wie, o czym mówi, nawet wtedy, gdy przydarzy mu się zabierać głos w sprawach nie związanych bezpośrednio z jego specjalizacją, podczas gdy ona jest tylko zwykłą urzędniczką w banku, na średnim poziomie, bez przygotowania umożliwiającego w pełni pojąć jakiekolwiek znaki ideologiczne, które nie zaczęły przynajmniej od przedstawienia się i wyjaśnienia, o co im chodzi. Tymczasem podczas całej tej przemowy Tertulian Maksym Alfons spostrzegł swego rodzaju ślad niepokoju w głosie, dysharmonię, która mu wypaczała w pewnych chwilach styl, jak również charakterystyczne uibrato pękniętej beczki, kiedy uderza się kostkami palców, niech przyjdzie ktoś pomóc Marii da Paz, powiadomić ją, że dokładnie dzięki takiemu dźwiękowi słowa z naszych ust, podczas gdy prawda, którą zdawało się, żeśmy mówili, jest skrywanym przez nas kłamstwem. Wygląda na to, tak, wygląda na to, że przyszli ją ostrzec albo dano jej to do zrozumienia zwyczajowymi półsłówkami, nie ma innego wyjaśnienia dla faktu, że w jednej chwili zgasło uwielbienie w jej oczach, a w jego miejsce pojawił się wyraz bólu, współczującego żalu, nie wiadomo tylko, czy wobec siebie samej czy wobec mężczyzny siedzącego naprzeciwko. Tertulian Maksym Alfons zrozumiał, że dyskurs był obraźliwy, oprócz tego, że bezużyteczny, bo wiele jest sposobów na okazanie braku szacunku należnego inteligencji i wrażliwości innych, a ten sposób należał do najbardziej grubiańskich. Maria da Paz nie przyszła tu w poszukiwaniu wyjaśnień dotyczących działań bez ładu i składu, niezależnie od tego, z której strony się do nich zabrać, przyszła, żeby się dowiedzieć, ile będzie musiała zapłacić za przywrócenie, o ile to jeszcze możliwe, tej odrobiny szczęścia, która była jej udziałem przez ostatnie sześć miesięcy. Pewne też jednak jest, że Tertulian Maksym Alfons nie powie jej, jak gdyby nigdy nic, Wyobraź sobie, że znalazłem faceta, który jest moim dokładnym sobowtórem, i że ten facet pojawia się w iluś tam filmach z tych tu leżących, w żadnym razie jej tego nie powie, a już na pewno nie, jeśli można połączyć te dwa ostatnie słowa z bezpośrednio je poprzedzającymi, bo zdanie mogłoby zostać zinterpretowane przez Marię da Paz jako jeszcze jeden manewr odwrócenia uwagi, jej, która przyszła tu tylko po to, żeby się dowiedzieć, ile będzie musiała zapłacić za przywrócenie tej odrobiny szczęścia, która była jej udziałem przez ostatnie sześć miesięcy, niech zostanie nam odpuszczone to powtórzenie w imię prawa każdej osoby do mówienia bez końca o tym, gdzie ją boli. Zaległa ciężka cisza, teraz Maria da Paz powinna zabrać głos, wyzwie go, Jeśli już zakończyłeś swój głupi wywód o tych bzdurnych znakach ideologicznych, porozmawiajmy o nas, ale strach w jednej chwili ścisnął jej gardło, przerażenie, że najmniejsze słowo może roztrzaskać kryształ jej wątłej nadziei, dlatego milknie, dlatego czeka, aż zacznie Tertulian Maksym Alfons, ale Tertulian Maksym Alfons spuścił oczy, zdaje się zaabsorbowany kontemplacją swych kapci i bladego skrawka skóry pojawiającego się przy końcu nogawek piżamy, prawda jest zupełnie inna, Tertulian Maksym Alfons nie ma odwagi podnieść wzroku ze strachu, że prześliźnie się on na kartki leżące na biurku, na listę filmów i nazwisk aktorów, wraz z krzyżykami, przekreśleniami, znakami zapytania, a wszystko to jest niebywale odległe od niefortunnego dyskursu o znakach ideologicznych, który w tej chwili zdaje się dziełem innej osoby. W przeciwieństwie do tego, co zwykle się myśli, pomocne słowa, otwierające drogę do wielkich i dramatycznych dialogów, zwykle są skromne, pospolite, oklepane, kto by to pomyślał, że pytanie, Chcesz kawy, może posłużyć jako wstęp do gorzkiej debaty o straconych uczuciach albo o słodyczy pogodzenia się, do której nie wiadomo, jak dotrzeć. Maria da Paz powinna była odpowiedzieć z należną oschłością, Nie przyszłam tu, żeby pić kawę, ale zajrzawszy w siebie, spostrzegła, że tak nie jest, spostrzegła, że rzeczywiście przyszła tu, żeby się napić kawy, że jej własne szczęście, proszę sobie wyobrazić, zależy od tej kawy. Głosem, który tylko chciał okazać bezsilną rezygnację, ale którym wstrząsała nerwowość, powiedziała, Niech będzie, i dodała, Sama przygotuję. Wstała z krzesła i nie żeby chciała się zatrzymać, przechodząc obok Tertuliana Maksyma Alfonsa, jakże więc uda nam się wyjaśnić, co zaszło, łączymy słowa, i więcej i więcej słów, te, o których już mówiliśmy w innym miejscu, zaimek osobowy, przysłówek, czasownik, przymiotnik i bez względu na to, jak byśmy próbowali, jak byśmy się starali, zawsze kończymy po zewnętrznej stronie uczuć, które naiwnie chcieliśmy opisać, jakby uczucie było czymś takim jak pejzaż z górami w tle i drzewami u ich podnóża, jednak pewne jest, że duch Marii da Paz delikatnie zatrzymał ruch ciała, w oczekiwaniu nie wiadomo czego, może tego, żeby Tertulian Maksym Alfons wstał, aby ją objąć, albo delikatnie ujął jej opuszczoną dłoń, i tak się właśnie stało, najpierw ręka przytrzymująca rękę, potem objęcie, które nie ośmieliło się wykroczyć poza dyskretną bliskość, ona nie ofiarowała mu ust, on ich nie szukał, zdarzają się sytuacje, w których sto razy lepiej zrobić mniej niż więcej, oddaje się sprawę we władanie wrażliwości, ona, lepiej niż racjonalny rozum, będzie potrafiła pokierować wszystkim najtrafniej, aby nadać znamiona doskonałości następnym chwilom, jeśli w tym celu się narodziły. Powoli się rozłączyli, ona lekko się uśmiechnęła, on się lekko uśmiechnął, ale my wiemy, że Tertulian Maksym Alfons ma w głowie inną myśl, myśl o usunięciu sprzed oczu Marii da Paz, najszybciej jak to możliwe, demaskujących go papierów, dlatego nic dziwnego, że niemal wepchnął ją do kuchni, Idź, idź zrobić kawę, a ja zrobię porządek z tym chaosem, i wtedy zdarzyło się coś niesłychanego, jakby nie uznała za ważne słów opuszczających jej usta, jakby nie do końca je zrozumiała, wyszeptała, Chaos jest jeszcze nie odgadnionym porządkiem, Co, co powiedziałaś, zapytał Tertulian Maksym Alfons, który już zdążył ukryć listę nazwisk, Że chaos jest jeszcze nie odgadnionym porządkiem, Gdzie to przeczytałaś, kto to powiedział, Przyszło mi to do głowy w tej chwili, nie sądzę, żebym to gdzieś przeczytała, a na pewno nikt mi tego nie powiedział, Ale jak to możliwe, że wpadłaś na coś takiego, Cóż takiego szczególnego jest w tym zdaniu, Wiele, Nie wiem, może to stąd, że w pracy w banku ciągle ślęczymy nad cyframi, a cyfry, kiedy przychodzą pomieszane, dla kogoś, kto ich nie zna, mogą wydawać się elementami chaosu, a jednak istnieje pomiędzy nimi utajony porządek, naprawdę wierzę, że cyfry nie mają sensu poza porządkiem, który się im nadaje, problem polega na wiedzy umożliwiającej jego odnalezienie, Tutaj nie ma cyfr, Ale jest chaos, ty sam to powiedziałeś, Trochę porozrzucanych kaset, nic więcej, Ale też obrazy znajdujące się w środku, połączone jedne z drugimi w taki sposób, że tworzą historię, to znaczy są uporządkowane, i kolejne chaosy, które by tworzyły, gdybyśmy je rozrzucili, a potem posklejali, tworząc inne historie, i kolejne porządki, jakie byśmy otrzymywali, zostawiając zawsze za sobą uporządkowany chaos, zawsze wkraczając w chaos jeszcze nie uporządkowany, Znaki ideologiczne, powiedział Tertulian Maksym Alfons, niezbyt pewien tego, czy była to uwaga do rzeczy, Tak, znaki ideologiczne, jeśli tak ci się podoba, Odnoszę wrażenie, że we mnie nie wierzysz, Nie ma znaczenia, czy wierzę czy nie, ty już wiesz, czego szukasz, Trudno mi tylko zrozumieć, jak odkryłaś taki skarb, idea porządku zawarta w chaosie, która może zostać odnaleziona tylko w jego wnętrzu, Chcesz powiedzieć, że przez te wszystkie miesiące, od początku naszego związku, nigdy nie uważałeś mnie za wystarczająco inteligentną, żebym mogła mieć pomysły, Skąd, nie chodzi o to, jesteś osobą wystarczająco inteligentną, a jednak, A jednak, nie musisz kończyć, mniej inteligentną od ciebie i, rzecz jasna, brak mi dobrych podstaw, jestem zwykłą urzędniczką z banku, Przestań ironizować, nigdy nie myślałem, że jesteś mniej inteligentna ode mnie, chcę tylko powiedzieć, że ta twoja myśl jest absolutnie zaskakująca, Zaskakująca cię u mnie, W pewnym sensie tak, To ty jesteś historykiem, ale wydaje mi się, że wiem, iż nasi przodkowie dopiero po tym, jak przyszły im do głowy myśli, które zrobiły ich inteligentnymi, stali się wystarczająco inteligentnymi, żeby mieć myśli, Teraz znowu wyszedł ci paradoks, wprawiasz mnie co chwila w osłupienie, powiedział Tertulian Maksym Alfons, Zanim zamienisz się w słup soli, zrobię kawę, uśmiechnęła się Maria da Paz, a kiedy szła korytarzem prowadzącym do kuchni, powtarzała szeptem, Uporządkuj chaos, Maksymie, uporządkuj chaos. Lista nazwisk została szybko wetknięta do szuflady i zamknięta na klucz, kasety wróciły do odpowiednich pudełek, Równoleżnik strachu, który znajdował się w odtwarzaczu, podzielił ten sam los, nigdy nie było tak łatwo uporządkować chaosu, jak świat światem. Jednakże doświadczenie nauczyło nas, że zawsze zostaje kilka nie związanych końcówek, zawsze trochę mleka rozleje się po drodze, zawsze jakiś szereg ma wybrzuszenie albo wklęsłość, co zastosowane do analizowanej sytuacji ma ten sens, że Tertulian Maksym Alfons zyskał świadomość, iż przegrał batalię, zanim się jeszcze zaczęła. W sytuacji, w jakiej znalazły się sprawy, z powodu niebywałej głupoty jego dyskursu o znakach ideologicznych, i teraz dzięki mistrzowskiemu strzałowi, jakim było zdanie o istnieniu porządku w chaosie, porządku możliwego do odczytania, nie sposób powiedzieć kobiecie, która tam w głębi robi kawę, Nasz związek dobiegł końca, możemy w przyszłości być przyjaciółmi, jeśli chcesz, ale nic poza tym, albo, Ciężko mi przychodzi sprawić ci taką przykrość, ale ważąc moje obecne do ciebie uczucia, nie znajduję już początkowego entuzjazmu, albo jeszcze inaczej, Było miło, było, ale się skończyło, moja złota, od dzisiaj ty masz swoje życie, a ja swoje. Tertulian Maksym Alfons kluczy w rozmowie tam i z powrotem, usiłując odkryć, w którym miejscu zawiodła go własna taktyka, o ile w ogóle miał jakąś taktykę, i czy przypadkiem nie dał się tylko wodzić za nos zmiennym nastrojom Marii da Paz, jakby chodziło o wciąż nowe ogniska pożaru, które trzeba było gasić w miarę ich pojawiania się, nie pamiętając, że w tym samym czasie ogień płonie mu pod nogami. Ona zawsze była bardziej pewna siebie niż ja, pomyślał i w tej samej chwili ujrzał w całej rozciągłości powody swojej klęski, tę karykaturalną postać, rozczochraną i nie ogoloną, z przydeptanymi kapciami, paski piżamy wyglądały jak zwiędłe frędzle, szlafrok krzywo założony, niektóre życiowe decyzje lepiej podejmować porządnie ubranym, z zawiązanym krawatem i wypastowanymi butami, czyli w szlachetnym stylu, i wykrzyknąć tonem urażonej godności, Jeśli moja obecność pani przeszkadza, nie musi mi pani tego mówić, i zaraz potem wychodzi się za drzwi, nie oglądając się za siebie, oglądanie się za siebie grozi okropnym ryzykiem, można się zamienić w słup soli i tak pozostać na łasce i niełasce następnego deszczu. Lecz Tertulian Maksym Alfons ma teraz inny problem do rozwiązania i ten wymaga wielkiego taktu, wielkiej dyplomacji, umiejętności lawirowania, których do tej chwili mu brakowało, skoro, jak widzieliśmy, inicjatywa zawsze była po stronie Marii da Paz, nawet wtedy, gdy po przyjściu rzuciła się w ramiona kochanka jak kobieta gotowa się zaraz utopić. Właśnie dokładnie to pomyślał Tertulian Maksym Alfons, rozdarty między podziwem, odtrąceniem i swego rodzaju niebezpieczną czułością, Wydawało mu się, że się topi, a jednak mocno stał nogami na ziemi. Wracając do zagadnienia, Tertulian Maksym Alfons nie może dopuścić do tego, by Maria da Paz pozostała sama w pokoju. Wyobraźmy sobie, że pojawi się z kawą, zresztą nie wiadomo, dlaczego tak długo jej nie ma, kawę robi się w trzy minuty, dawno już minęły czasy, kiedy trzeba ją było filtrować, wyobraźmy sobie, że po wypiciu jej w błogosławionej harmonii, ona mówi mu, żywiąc pewne własne zamiary, Idź się ogól, a ja sobie włączę jedną z tych kaset, zobaczymy, czy odnajdę któryś z tych twoich słynnych znaków ideologicznych, wyobraźmy sobie, że nieszczęsny traf chciałby tego, że pojawiłaby się postać portiera z boite albo kasjera z banku, albo duplikat Tertuliana Maksyma Alfonsa, wyobraźmy sobie krzyk, jaki wydałaby z siebie Maria da Paz, Maksymie, Maksymie, chodź tu, szybko, chodź zobaczyć aktora, który jest dokładnie taki sam jak ty, sanitariusza, naprawdę, można by go nazwać wszystkim, dobrym samarytaninem, boską Opatrznością, bratem miłosierdzia, znakiem ideologicznym zaś nie. Nic z tego jednakowoż się nie wydarzy, Maria da Paz przyniesie kawę, słychać już jej kroki na korytarzu, taca z dwoma filiżankami i cukiernicą, trochę ciastek na pocieszenie żołądka, a wszystko się dzieje w taki sposób, jaki nie przyszedłby Tertulianowi Maksymowi Alfonsowi do głowy w najśmielszych snach, wypili kawkę w milczeniu, ale było to milczenie przyjazne, nie wrogie, idealne współżycie domowe, które dla Tertuliana Maksyma Alfonsa przekształciło się w błogosławioną chwałę, gdy usłyszał, Kiedy ty się będziesz ubierał, ja posprzątam chaos w kuchni, potem zostawię cię w spokoju razem z twoimi studiami, Dobra, dobra, nie mówmy więcej o studiach, powiedział Tertulian Maksym Alfons, aby usunąć z drogi ten nieszczęsny kamień, ale uświadomił sobie, że rzucił następny na jego miejsce, trudniejszy do usunięcia, co niebawem ujrzymy. Jakkolwiek by było, Tertulian Maksym Alfons nie chciał niczego pozostawić działaniu przypadku, ogolił się w jednej chwili, umył w trymiga, ubrał w okamgnieniu i uczynił to wszystko razem tak szybko, że kiedy wszedł do kuchni, naczynia jeszcze ociekały wodą. I oto pojawił się w tym domu obrazek wzruszająco rodzinny, mężczyzna wycierający naczynia, i kobieta wkładająca je na miejsce, mogłoby być odwrotnie, ale przeznaczenie albo pech, nazwijcie to, jak chcecie, sprawił, że zaistniała sytuacja, w której mogło się wydarzyć to, co się wydarzyło w chwili, kiedy Maria da Paz unosiła ramiona wysoko w górę, żeby odstawić salaterkę na półkę, ofiarowując w ten sposób nieświadomie, albo doskonale sobie z tego zdając sprawę, wąską kibić dłoniom mężczyzny, który nie był w stanie opanować pokusy. Tertulian Maksym Alfons odłożył na bok ścierkę i kiedy filiżanka rozbijała się właśnie o podłogę, przytulił się do Marii da Paz i gwałtownie przyciągnął ją do siebie, nawet najbardziej obiektywny i bezstronny obserwator nie wahałby się, przyznać, że tak zwany entuzjazm początkowy nigdy nie mógłby być bardziej żarliwy niż ten. Bolesnym i ustawicznym problemem jest pytanie o to, jak długo będzie to trwało, czy rzeczywiście będzie to ponowne rozpalenie uczucia, które kilka razy mogło zostać wzięte za miłość, nawet za namiętność, czy też znajdujemy się tylko w obliczu arcyznanego fenomenu świecy, która gasnąc, strzela płomieniem wysoko w górę i emituje nieznośnie jasne światło, nieznośne przez sam fakt bycia ostatnim, nie dlatego, że rani nasze oczy, które chętnie dalej by się w nią wpatrywały. Mówi się, że pomiędzy odejściem i przyjściem kija odpoczywają plecy, tak, o ile konkretnie chodzi o plecy, to one właśnie najmniej odpoczywają, choć trzeba zauważyć, jeśli zgodzimy się na wulgarność, że kij też jest w robocie, ale pewne jest, chociaż nie sposób znaleźć tu szczególnych powodów do lirycznego uniesienia, że jednak radość, przyjemność, rozkosz tych dwojga rzuconych na łóżko, jedno na drugim, dosłownie sczepionych nogami i ramionami, skłoniłaby nas do ściągnięcia czapki z szacunkiem i życzenia im, by zawsze tak im było, razem ze sobą albo z kimś innym, z kim los złączy ich w przyszłości, jeśli płonąca teraz świeca nie przetrwa dłużej niż krótki, ostatni spazm, z tych, co to w chwili rozklejania się nas już sprawia, że sztywniejemy i się od siebie odsuwamy. Ciała, myśli. Tertulian Maksym Alfons myśli o sprzecznościach w życiu, o tym, że aby wygrać batalię, czasem trzeba ją przegrać, spójrzmy na ten obecny przypadek, zwycięstwem byłoby doprowadzenie rozmowy do oczekiwanego, całkowitego i definitywnego zerwania, a tę bitwę, przynajmniej w najbliższym czasie, musi uznać za przegraną, ale wygrana znaczyłaby oderwanie uwagi Marii da Paz od kaset, od wymyślonego studium o znakach ideologicznych, i w tej bitwie jak na razie zwyciężył. Mądrość ludowa powiada, że nigdy nie można mieć wszystkiego, i nie brak temu stwierdzeniu słuszności, bilans ludzkiego życia nieustannie oscyluje między wygraną i przegraną, problem polega na niemożliwości, równie ludzkiej, dojścia do porozumienia co do tego, jak względne ma znaczenie, co należałoby przegrać i co należałoby wygrać, dlatego świat jest w stanie, w jakim go widzimy. Maria da Paz także myśli, ale będąc kobietą, a więc istotą bardziej bliską sprawom podstawowym i elementarnym, wspomina żal, jaki skrywała w sercu, kiedy weszła do tego domu, swoją pewność, że wyjdzie z tego domu pokonana i upokorzona, a w końcu zdarzyło się coś, co ani przez chwilę nie przeszło jej przez głowę, że będzie w łóżku z człowiekiem, którego kocha, co pokazuje, jak wiele musi się jeszcze nauczyć ta kobieta, skoro jest nieświadoma, że wiele dramatycznych małżeńskich kłótni właśnie tam znajduje rozwiązanie, nie dlatego, że seksualne ćwiczenia są panaceum na wszelkie fizyczne i moralne zło, choć nie brak takich, co tak myślą, ale dlatego, że po wyczerpaniu sił cielesnych dusze wykorzystują moment, skromnie unoszą palec w górę i proszą o pozwolenie zabrania głosu, pytają, czy mogą zostać wysłuchane ich racje, i czy one, ciała, są przygotowane, żeby zechcieć je wysłuchać. I wtedy mężczyzna mówi do kobiety albo kobieta do mężczyzny, Jesteśmy wariatami, ale byliśmy głupi, a jedno z nich, litościwie, przemilcza sprawiedliwą odpowiedź, którą byłoby, Ty, pewnie tak, ja tylko czekałam na ciebie. Chociaż może się to wydawać mało prawdopodobne, właśnie ta cisza, pełna niewypowiedzianych słów, ocala to, co uznano za stracone, jak tratwa wypływająca z mgły zapraszająca swych marynarzy, z ich wiosłami i kompasem, świeczką i skrzynką z chlebem. Tertulian Maksym Alfons zaproponował, Moglibyśmy razem zjeść obiad, nie wiem tylko, czy masz czas, Naturalnie, że tak, zawsze miałam, Chciałem powiedzieć, że masz matkę, Wyjaśniłam jej, że chcę sama pójść na spacer, że może nie przyjdę na obiad, Usprawiedliwiłaś się, żeby tutaj przyjść, Niezupełnie, dopiero po wyjściu z domu zdecydowałam się przyjść i z tobą porozmawiać, Właśnie porozmawialiśmy, Chcesz przez to powiedzieć, zapytała Maria da Paz, że wszystko pomiędzy nami zostaje tak jak dawniej, Oczywiście. Można było oczekiwać trochę więcej elokwencji ze strony Tertuliana Maksyma Alfonsa, ale on zawsze będzie mógł się bronić, Nie miałem czasu, ona przyssała się do mnie pocałunkami, a potem ja do niej, i już po chwili znowu byliśmy splątani, było to coś z cyklu niech – bóg – nas – wspomoże, I wspomógł, zapytał nieznany głos, którego od tak dawna nie słyszeliśmy, Nie wiem, czy to był on, ale co pomógł, to pomógł, A teraz, Teraz idziemy na obiad, I więcej nie będziecie rozmawiać o sprawie, Jakiej sprawie, Waszej, Już wszystko zostało powiedziane, Nie zostało, Zostało, A więc chmury zostały przegonione, Zostały, Chcesz przez to powiedzieć, że nie myślisz już o zerwaniu, To inna sprawa, zostawmy na jutro to, co należy do jutrzejszego dnia, Dobra to filozofia, Najlepsza, Odkąd to wiadomo, co należy do jutrzejszego dnia, Dopóki nie nastanie jutrzejszy dzień, nie dowiemy się, Na wszystko masz odpowiedź, Ty też miałbyś na wszystko odpowiedź, gdybyś znalazł się w sytuacji wymagającej ciągłego kłamania tak jak ja w ostatnich dniach, To co, idziecie na obiad, No, idziemy, Smacznego, a potem, Potem zawiozę ją do domu i wracam, Żeby oglądać kasety, Tak, żeby oglądać kasety, Smacznego, pożegnał się nieznany głos. Maria da Paz już wstała, dał się słyszeć plusk wody pod prysznicem, w dawniejszych czasach myli się razem po uprawianiu miłości, ale dziś ani jej to nie przyszło do głowy, ani on się nie upomniał, albo przyszło to do głowy obojgu, lecz woleli to przemilczeć, są chwile, kiedy najlepiej jest zadowolić się tym, co już się ma, żeby przypadkiem nie stracić wszystkiego.

11
{"b":"89247","o":1}