Литмир - Электронная Библиотека
A
A
„Szczęściem pod ręką stakan stoi,
z ożywczych czerpią usta zdroi
stuprocentowy blisko płyn.
Ach, jak rozgrzewa! Ach, jak pali!
Spirit, a eto znaczit – duch.
Jeszcze króciutki wydech – chuch –
i dusza płynie już po fali,
i już na wszystko napliewat'!”.

Szudrin, gdy tylko przestąpił próg gabinetu Kudrimowa i zbliżył się do biurka generała, wyczuł silną woń alkoholu, co go rozgniewało, więc palnął bez ogródek:

– Czy to dzięki wam, generale, zdechły w Ameryce wszystkie pszczoły?

Kudrimow osłupiał:

– Cooo?!…

– Pytam, bo w Stanach wyginęły wszystkie, no, prawie wszystkie roje pszczół, i Amerykańcy głowią się dlaczego, więc sobie pomyślałem, że musiał je zagazować jakiś nostalgiczny miłośnik komunizmu, może zwyczajnie chuchem alkoholowym…

Dopiero teraz Wasia zrozumiał złośliwość i odparł twardo (myśląc wcześniej „Job twoju mat'!”):

– Chuchem spirytusowym to ja uwaliłem dolara, panie Szudrin! My, nostalgicy komunizmu, tym się różnimy od antykomunistów, że pamiętamy, iż Lenin oraz Stalin przewidzieli dzisiejszy upadek dolara, ciągle mówili, że on kiedyś poleci na pysk. I mieli całkowitą słuszność!

– Cóż, oni mieli z definicji całkowitą słuszność, panie generale – uśmiechnął się Lonia. – Dzięki tej definicji obecnie przeciętny Kubańczyk żyje za dwadzieścia dolarów miesięcznie, wpierdalając kocie mięso i skórki bananów, przeciętny mieszkaniec Zimbabwe ma osiem tysięcy procent inflacji miesięcznie, więc wpierdala korę drzew i łodygi krzewów, a przeciętny Północnokoreańczyk, mimo że wpierdala robaki, szczury i własne dzieci, masowo umiera z głodu. Ciągle trwająca spuścizna tej definicji powoduje, że Rosjanie muszą importować siedemdziesiąt procent cukru, pięćdziesiąt procent mięsa, trzydzieści procent owoców, importujemy nawet, panie generale, słonecznikowe ziarno! A za cara, przed pierwszą wojną światową, Rosja eksportowała zboże milionami pudów, na brytyjskie stoły trafiały sery i masła z Górnego Ałtaju, lecz komunizm wszystko to spierniczył, taka jego uroda i mądrość!

– Niech mi pan tu nie cytuje kłamliwej żydowskiej prasy Zachodu! – rozsierdził się generał. – Wy, wielbiciele „Timesa” , klepiecie jednobrzmiące bzdury, bo macie tę samą ściągawkę!

– Dlaczego akurat „Timesa”? - zaciekawił się Szudrin.

– Dlatego, że „Times” czytany odwrotnie znaczy: Semit, wot szto!

– Metropolia Włochów, piękna Roma, czytana odwrotnie znaczy: Amor. Takich przypadkowych odwrotek jest dużo, nie ma co się nimi denerwować, panie generale.

– Trudno się nie denerwować, panie mądralo, gdy taki „Financial Times” porównuje naszego prezydenta do Mussoliniego, do faszysty!

– Kiedy?

– Najnowszy numer, wczorajsza data. Że niby drugi Mussolini, bo zlikwidował wolność mediów, samorządność regionów, niezależność Dumy, i konkurencję do władzy! Skurwiele!

Lonia machnął ręką:

– Chrzanić to, po co pan sobie szarpie nerwy szczekaniem gadzin zachodnich i bajdami o spiskach Żydów? Nerwy szkodzą ciśnieniu, pikawka wtedy wysiada…

Generałowi przez chwilę brakowało słów, gdy chciał odwinąć; znalazł ripostę, kiedy przypomniał sobie słowa pułkownika Heldbauma, jedynego Żyda, którego lubił:

– Prędzej czy później wysiada każdemu. Umrzesz jak każdy, panie Szudrin, na tym polega demokracja.

Lonia eksplodował akceptującym śmiechem, nostryfikując nim żart, i wyciągnął rękę do zgody:

– Co racja, to racja, generale, przestańmy się kąsać, bo to bez sensu!

– Jasne, że bez sensu – kiwnął głową Kudrimow. – Ale również bez sensu jest zaprzeczanie, że Żydzi to robactwo gangrenujące każdy układ, każdy, większy i mniejszy, i ogólnie cały świat.

– To już Herr Hitler mówił, panie Kudrimow. I Herr Himmler, i ci wszyscy od gazu!

– Im chodziło o kwestie rasowe, ja mówię o przestępczych trikach! Wie pan kim jest Siemion Mogilewicz?

– Tak, to boss mafijny, Żyd, którego Jankesi zwą „The Brain” , i co z tego, generale? – wzruszył ramionami Lonia. – Mało działa u nas, i na całym globie, gojów gangsterów?

– Pewnie sporo, lecz niewielu dałoby radę podporządkować sobie sławny Bank of New York, a Mogilewicz to zrobił! Dzięki Żydówce Nataszy Gurfinkel, szefowej wschodnioeuropejskiego oddziału tego banku. Mąż pani Gurfinkel to Żyd Konstantin Kagałowski, ekswiceprezes Menatepu, banku Żyda Chodorkowskiego, i Jukosu, koncernu Chodorkowskiego. Zastępczynią pani Gurfinkel w Bank of New York była Żydówka Lucy Edwards, której mężem był żydowski biznesmen Peter Berlin, a znajomym tej pary i Mogilewicza prawnik mafiosów, izraelski adwokat Zeew Gordon. Trzeba też pamiętać o kumplu Mogilewicza, o Igorze Fischermanie. I o reszcie znajomych tej koszernej kapeli – o „finansistach” noszących dźwięczne nazwiska Bogatin, Laskin, Brandwein, Birshtein i Najfeld. Całe to familijno-układowe towarzycho, job ich mat'!, rozkradło przez ostatnie dziesięć lat miliardy dolarów, wykorzystując do tego takie firmy-przykrywki jak YBM Magnex, Benex Worldwide Limited i Eural Trans Gas. A pan mi wmawia, panie Szudrin, że goje są równie zdolni co żydowskie łebki kryminalne!

– Dalej nie widzę różnic, generale, lecz tracimy czas mówiąc o Żydach. Jestem pod wrażeniem pańskiej wiedzy genetycznej dehumanizującej kompanów Mogilewicza, wszelako naszym wspólnym tematem nie będzie ten napletkowy problem, tylko nasi sąsiedzi, Lachy. Ważniejsza zatem moja refleksja to fakt, że jestem pod wrażeniem pańskiej skuteczności prywiślińskiej. Obalił pan Bliźniaków, a nowe polskie władze nie hamują naszego uczestnictwa w Organizacji Współpracy Gospodarczej i Rozwoju, dzięki czemu będziemy mogli stać się również członkiem Światowej Organizacji Handlu, duże brawa! Teraz trzeba zbudować tam naszą partię polityczną. Ma pan właściwych ludzi?

– Ma FSB, odziedziczyła po KGB – rzekł Kudrimow. – Ich „legendę” budowano prawie ćwierć wieku. Jest mistrzowska. Krystaliczni patrioci, fanatyczni antykomuniści, antyruscy, czyściochy, na których nie da się wygrzebać żadnego brudu, można ich prześwietlać skolko ugodno. Piękna karta martyrologiczna, piękna droga emigracyjna, pieriekrasnaja rabota!

– To wąski sztab, a partyjne kadry?

– Mamy w Polsce odpowiednich ludzi bez liku, utworzymy szeroki sztab i filie regionalne, utworzymy wszystko.

– Wybieram się do Warszawy, na prawosławny cmentarz. Leży tam mój przodek, Jurij Szudrin. Był w Warszawie asesorem po powstaniu przeciwrosyjskim, później awansował, został radcą stanu.

– Jedźmy wspólnie, przedstawię pana – zaproponował Kudrimow. – Też odwiedzę pewien grób, bardzo świeży.

– Więc nie przodka.

– Nie, Żyda.

– Co takiego?!…

– Zaskoczyłem pana, młody człowieku. Świat jest pełen dziwów, jeszcze pan nie dostrzegł?… Pojedziemy jako turyści, jako handlowcy, czy jako dyplomaci?

– A ich kontrwywiad?

Wasia uśmiechnął się:

– Są niby białe myszki, przeszkadzają tylko wówczas, gdy człowiek wypije za dużo spirytusu… Job ich mat'!

* * *

Gnębiący Wasię Kudrimowa karteluszek ze złowieszczą datą („25 październik” ) był dziełem jakiegoś anonima, którego Wasia nie umiał zdeanonimować, gdyż wielowariantowe przypuszczenia i spekulacje to jeszcze nie dowody. Anonimowi nadawcy są plagą wszystkich krajów i systemów, niczym stada gołębi, które obsrywają ludziom ramiona. Dlatego nie tylko Wasia cierpiał wskutek anonimowej złośliwości; „Zecer” także, już od dłuższego czasu. W roku 2007 mijało równo dziesięć lat od chwili gdy przyszła doń (i to nie na adres „Gza Patriotycznego” , lecz na prywatny londyński adres Bochenka) pierwsza kartka pocztowa z rymem podpisanym: „Aleksander hrabia Fredro”:

„Fiut Mariusza mierzył jedenaście cali,
Gruby jak ręka w kiści, twardy jak ze stali,
Zahartowany w trudzie, co rzadko się kładzie,
Zdobny w dwa jaja wielkie jak dwa jabłka w sadzie.
Takim kuśkom od dawna po tiurmach dawano
Gwarowe i soczyste różnorakie miano”.

Adresat specjalnie się tym nie przejął. Było całkowicie jasne, że ktoś robi sobie złośliwy żart, nawiązujący do bochenkowego zainteresowania grypserską terminologią falliczną z leksykonu ułożonego przez „Zygę” w Grabianach (świadczyły o tym dwa końcowe wersy) i do ponadnormatywnego kalibru „klejnotów” Mariusza „Człona” (świadczyły o tym pierwsze wersy). Musiał to więc być ktoś bliski, spośród kilkunastu osób znających nie tylko zainteresowanie Bochenka obsceniczną „kminą” i wymiary jego przyrodzenia, lecz również datę jego urodzin, gdyż w górnym prawym rogu kartki widniała właśnie ta data, i poczta dostarczyła przesyłkę dwa dni przed urodzinami. A więc ktoś bliski, lub ktoś, komu bliska osoba wypaplała sekret. Dziwne było zwłaszcza miejsce nadania: Stambuł!

Rok później redaktor Bochenek otrzymał na urodziny kartkę drugą, z wierszykiem tego samego dawno zmarłego autora, głośnego komediopisarza i równie głośnego pornografa, pana Fredry. Tym razem mowa była znowu o solidnym przyrodzeniu męskim, dłuższym (jeden cal więcej) niż uprzednio:

„Niechaj twa kuśka, chcąc być bez przywary,
Cali dwanaście dobrej trzyma miary.
Od urojenia powinna być wolna,
Po cóż ma myśl ją podnosić swawolna?
A jajca zwiędłe, co ci długo wiszą,
Często na piasku hieroglify piszą”.

Te „jajca zwiędłe” wkurzyły redaktora Bochenka, a zdumiało go (znowu) miejsce nadania: Los Angeles! Odtąd co roku dostawał urodzinową pocztówkę-rymowankę, zawsze w kopercie, lecz każdorazowo z innego miejsca. Nadawca musiał być globtroterem lub zatrudnia! swój personel bądź swoich znajomków, gdyż pocztówki przychodziły ze wszystkich kontynentów prócz ziem arktycznych. Były to świntuszące rymy Fredry („Sztuka obłapiania” ,„Królowa Branlomanii” i in.), lecz nie tylko. Jako piąty (2001) przyszedł z Rio de Janeiro czterowiersz Tadeusza Boya-Żeleńskiego („Nowoczesna sztuka chędożenia” ), urodzinowo ostrzegający jubilata przed chędożeniem „cór Koryntu”:

53
{"b":"89200","o":1}